Podatek solidarnościowy? Przecież "wystarczy nie kraść". Rząd wpadł we własne sidła [OPINIA]

Piotr Skwirowski
Rząd znalazł pieniądze dla osób niepełnosprawnych. W kieszeniach podatników, no bo niby gdzie miał je znaleźć? Tym samym przyznał jednak, że hasło "wystarczy nie kraść" to bzdura. Pieniędzy nie ma i będzie ich brakowało coraz bardziej dotkliwie. Szykujmy się na kolejne podwyżki podatków.

Przedziwne sygnały płyną z gabinetów rządowych. Z ust premiera Mateusza Morawieckiego (wcześniej premier Beaty Szydło) i kolejnych ministrów finansów nieustannie słyszymy, że rząd PiS nie podnosi podatków. I że nie prowadzi żadnych prac nad dodatkową, wyższą stawką PIT dla najbogatszych.

W końcu rząd ogłasza jednak, że sięgnie głębiej do kieszeni Polaków, bogatych Polaków. Mają płacić dodatkowo, ponad to co już oddają w ramach PIT, 4 proc. od nadwyżki dochodów ponad 1 mln zł.

Rząd jak ognia unika nazwania nowego obowiązku podatkiem. Twierdzi, że jest to danina. Danina solidarnościowa. Bogaci mają się zrzucić na wyższe świadczenia dla osób niepełnosprawnych.

To jednak czarowanie. Danina solidarnościowa to nic innego jak podatek. Podatek dochodowy. Będzie zresztą płatny tak jak podatek dochodowy. Po raz pierwszy za 2019 r. w terminie rozliczenia PIT, czyli do 30 kwietnia 2020 r.

Tak naprawdę będziemy mieli więc nową skalę. Dziś są w niej dwie stawki 18 i 32 proc. Od nowego roku skala podatkowa w praktyce będzie wyglądała tak: 18 proc. od dochodów rocznych do 85 528 zł plus 32 proc. od nadwyżki dochodów w przedziale od ponad 85 528 zł do 1 mln zł i 36 proc. od nadwyżki dochodów ponad 1 mln zł. Będzie też kwota wolna degresywna zmniejszająca się wraz zez wzrostem dochodów podatnika od 8000 zł do 0 zł. Dla większości z nas wyniesie tak samo jak przez wiele ostatnich lat - 3091 zł.

Dlaczego rząd próbuje nabrać podatników? Przecież właśnie pokazał, że podnosi podatki. No i jednak przygotował nową stawkę PIT dla bogatych, choć nazwał ją daniną. Pewnie chodzi o to, że żaden rząd nie lubi, gdy przypina mu się łatkę tego, który podatki podnosi. Tu akurat podwyżka dotyczy jednak bogatych. Rząd może więc liczyć na efekt propagandowy: "Patrzcie dokręcamy śrubę bogaczom!". To z reguły jest dobrze odbierane przez wyborców mniej zasobnych. A tych jest większość.

Dlaczego więc rząd ukrywa się ze swoją podwyżką podatków? Bo przeczy ona jednemu z podstawowych haseł, które jak mantrę powtarzają politycy PiS. "Wystarczy nie kraść i w budżecie będą pieniądze na wszystko". Teraz okazuje się, że tak nie jest.

Rozdawnictwo zawsze źle się kończy. Zwłaszcza wtedy, jeśli rozdaje się pieniądze, których się nie ma. Rząd ich nie ma. Kasa państwa, wbrew zachwytom ministrów i mediów państwowych, świeci pustkami. W budżecie nie ma nadwyżki. Nieustająco jest w nim wysoki deficyt. W tej sytuacji zaklęcie, że "wystarczy nie kraść" nie ma sensu. Nie ma pieniędzy na wszystko. Rząd przyznał to ostatecznie wprowadzając podatek solidarnościowy.

Ale to dopiero początek. Wszystko wskazuje na to, że braki pieniędzy w budżecie będą dawały o sobie znać coraz bardziej dotkliwie. Wprowadzenie nowego podatku rząd ogłasza w momencie, gdy wzrost gospodarczy przekracza 5 proc. Coraz więcej sygnałów z gospodarki zapowiada jednak pogorszenie koniunktury. Wystarczy wspomnieć słabsze dane o wzroście PKB w Niemczech, czyli u naszego głównego partnera handlowego. Najpewniej przyjdzie to i do nas. A słabszy wzrost to mniej pieniędzy w budżecie. Chyba musimy szykować się na kolejne podwyżki podatków.

Niestety rząd wybrał tu złą metodę. Próbując zamaskować podwyżki, wprowadza nowe podatki celowe i sektorowe. Mamy więc już podatek bankowy, podatek od galerii i centrów handlowych, podatek od kopalin, szykuje się kolejny podatek od paliw… Rząd przekonuje, że nie powodują one wzrostu obciążeń obywateli, ale to też nieprawda. Banki przerzuciły koszty podatku na klientów. Właściciele galerii i centrów handlowych uwzględnią podatek w czynszach, a najemcy w cenach, ostatecznie zapłacą go klienci. Paliwa – wiadomo, wyższe ceny przy dystrybutorach. Podatek solidarnościowy to zrzutka bogatych na osoby niepełnosprawne. Ale zaraz w kolejce po pieniądze ustawią się kolejne grupy: nauczyciele, lekarze, pielęgniarki, górnicy… I co, kolejne podatki celowe bądź sektorowe?

Czy rząd chce, czy nie, pora przyzwyczaić się do myśli o zaciskaniu pasa i ograniczaniu wydatków. Tylko jak to zrobić jak się tyle naobiecywało, a wybory za pasem? Rząd wpadł we własne sidła.

Cotygodniowe podsumowanie roku. Podcast ekonomiczno - polityczny Rafała Hirscha

Więcej o: