Wynagrodzenia w NBP powinny być jawne od początku do końca. W czasach, gdy byłem członkiem RPP, czyli pracowałem w NBP, to były bardzo precyzyjne przepisy dotyczące wynagradzania. Wynagrodzenie członka RPP było równe pensji wiceprezesa banku. Nie była podana konkretna kwota, więc, jak się zmieniało wynagrodzenie wiceprezesa, to zmieniało się także moje wynagrodzenie.
Czytaj też: Prezes NBP: "Boję się Boga, ale poza tym niczego". Afera KNF ma mieć związek z przyjęciem euro
Na początku to było 22 tysiące złotych brutto, a na końcu kadencji 27 tys. zł brutto.
Absolutnie nie jest to prawidłowo ustawiona stawka wynagrodzenia. Dyrektor działu komunikacji powinien zarabiać mniej niż wiceprezes. Powinna być jakaś hierarchia. Płace powinny być ustawione według pozycji w top managemencie banku.
Profesor Marek Belka powiedział, że za jego kadencji dyrektorzy banku zarabiali bardzo dobrze, ale to była połowa tej sumy, którą dziś zarabiają dyrektorzy. Nie mam prawa nie wierzyć panu profesorowi. To nie jest tak jak się mówi dziś półgębkiem, że tyle, ile dziś zarabiają dyrektorzy w NBP, tyle zarabiali dyrektorzy za czasów Belki.
Prezydent z jednej strony chce jawności płac, a z drugiej daje do zrozumienia, że to efekt polityki poprzedniego zarządu. To nie jest żaden efekt, bo nie mam prawa nie wierzyć prezesowi Markowi Belce, który mówi, że pensje były o połowie niższe. To się też potwierdza z moimi doświadczeniami z czasów pracy w NBP.
Oczywiście. To jest kolejny odcinek tej tragikomedii "wina Tuska". Przy czym Tusk nie ma z tym nic wspólnego, bo Narodowy Bank Polski za poprzednich rządów był niezależną instytucją. W tej tragikomedii można powiedzieć, że to teraz jest "wina Belki". Według mnie wyjście jest jedno. Teraz trzeba położyć karty na stół, inaczej tego nie rozstrzygniemy.
To jest oczywiście hipokryzja. Ja powiem więcej, my mamy teraz do czynienia z paranoją polityczną i paranoją ekonomiczną.
Pan prezydent zarabia dwa razy mniej. Dla mnie to była wyraźna ironia ze strony prezydenta. Jednak w tym przypadku ironia nie jest pozytywna, ale pejoratywna.
Nie tylko z powodu wynagrodzeń w NBP. Jest problem, że to jest bardzo delikatna materia, bo podanie się dymisji prezesa NBP może wywołać turbulencje na rynku finansowym. Ta dymisja powinna być bardzo poważnie przygotowana. Sprawy zaszły tak daleko, że dymisja Adama Glapińskiego byłaby oczyszczeniem sytuacji, a z drugiej strony zdaje sobie sprawę, że może na przykład osłabić się złoty. To bardzo delikatna sprawa.
W banku jest tzw. wskaźnik reputacji, żeby ten wskaźnik poprawić rzeczywiście dymisja by pomogła.
MIECZYSŁAW MICHALAK
Prof. Marian Noga, od 2004 do 2010 członek Rady Polityki Pieniężnej.