Centrum się kurczy, eurosceptycy dają o sobie znać, zielona fala wchodzi do gry - tak w największym skrócie można by podsumować pierwsze, szacunkowe wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego.
Te wybory miały być swego rodzaju sprawdzianem dla UE w obliczu rosnących w siłę w ostatnich latach ugrupowań skrajnie prawicowych i antyunijnych. Mają one zająć ponad 115 miejsc w nowym europarlamencie.
Przyczynili się do tego między innymi Włosi, gdzie wygrała Liga wicepremiera Matteo Salviniego. Zdobyła według szacunków ponad 33 proc. głosów. To ogromny skok z około 6 proc. w poprzednich eurowyborach. "Nie tylko jesteśmy pierwszą partią we Włoszech, lecz także Marine Le Pen jest pierwsza we Francji, a Nigel Farage pierwszy w Wielkiej Brytanii. Włochy, Francja i Anglia: to znak, że Europa się zmienia, że ma już dość" - mówił Salvini.
Salvini świętuje, choć jego wygrana nie była zaskoczeniem. Wynik wyraźnie powyżej 30 proc. od wielu tygodni dawały mu przedwyborcze sondaże, niektóre z kwietniowych wskazywały na nawet jeszcze większe poparcie, zbliżone do 37 proc.
Szokiem za to dla niektórych może być wygrana partii Marine Le Pen we Francji. Skrajnie prawicowe Zjednoczenie Narodowe zebrało około 23,5 proc. głosów. Mocny wzrost poparcia dla francuskiej antyunijnej prawicy widać było dopiero w maju, pod koniec kampanii wyborczej. Zebrała ona mniej więcej tyle samo głosów (pod względem udziału procentowego), co w 2014 roku. Ale ważniejsze jest, że wyprzedziła - nieznacznie, bo o mniej więcej jeden punkt procentowy, ale jednak - centrową koalicję Renaissance (Odrodzenie) prezydenta Emmanuela Macrona.
Do tego dochodzi Wielka Brytania, gdzie według szacunków wygrała partia Brexit Nigela Farage'a, do której nie wiadomo, jak podejść - teoretycznie Brytyjczycy jesienią powinni opuścić UE.
Skrajna prawica poradziła też sobie dobrze w Niemczech - AFD zebrało 11 proc., co oznacza wzrost o 4 punkty procentowe. W Austrii nie zaszkodziła jej zbyt mocno niedawna ogromna afera (przez którą rozpisano przedterminowe wybory parlamentarne) - nacjonalistyczna Wolnościowa Partia Austrii (FPOe) zdobyła ponad 17 proc. głosów, co dało jej trzecie miejsce w kraju. W Szwecji Szwedzcy Demokraci zebrali ponad 15 proc., także zajmując trzecie miejsce.
Umocnienie skrajnej prawicy może utrudnić debaty parlamentarne, ale nie jest to siła na tyle istotna, by zupełnie zablokować prace PE. Razem z nią wszystkie populistyczne i eurosceptyczne partie mają mieć według szacunków łącznie około 30 proc. miejsc w Parlamencie Europejskim, nieco mniej niż w obecnym rozdaniu. Różnią się one między sobą na tyle mocno, że raczej trudno będzie im ściśle współpracować. Można by odetchnąć z ulgą, ale sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana.
Proeuropejskie partie zebrały łącznie dwie trzecie głosów. Załamał się jednak tradycyjny, wieloletni układ sił, w którym karty rozdają dwie frakcje: chadecy i socjaliści, czyli centroprawica z EEP i centrolewica z S&D. Teraz nie będą one mieć większości i to pierwsza taka sytuacja od czasu rozpoczęcia bezpośrednich wyborów do Parlamentu Europejskiego, czyli od 40 lat. To też, jak zauważa Politico, najsłabszy wynik tych dwóch frakcji od 1979 roku. EEP (teraz w tej frakcji są europosłowie PO i PSL) stracić ma ponad 35 miejsc, a S&D ponad 40.
Wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego Marta Kondrusik/Gazeta.pl
Nie wiadomo, co zrobi węgierski antyimigracyjny Fidesz, który wygrał zdecydowanie w swoim kraju, zbierając ponad 52 proc. głosów, co dawałoby mu 13 miejsc w PE. Ewentualne wyjście Fideszu z EPP jeszcze bardziej osłabiłoby chadeków.
- Stoimy w obliczu kurczącego się centrum. Chciałbym więc poprosić, byśmy połączyli siły i od teraz współpracowali - powiedział Manfred Weber, niemiecki główny kandydat na szefa KE z ramienia chadeków.
Tradycyjne centrum skurczyło się, ale do gry mocniej weszły inne prounijne siły: liberałowie i zieloni. I to z nimi dotychczasowi główni rozdający będą rozmawiać teraz o współpracy. Nowo powstałe centrum będzie bardziej więc podzielone.
Widać to na przykład w Niemczech, gdzie wprawdzie rządząca CDU Angeli Merkel dostała ponad 22 proc. głosów, ale jest to wynik najgorszy w historii. Razem z koalicyjną CSU ma 29 proc. poparcia, co oznacza 29 miejsc w PE - o pięć mniej niż w rozdaniu z 2014 roku. Mocno osłabili się niemieccy socjaliści - poparcie dla SPD spadło do 15 z 27 proc. Za to świetny wynik mają Zieloni. Głosowało na nich 21 proc. biorących udział w niedzielnych wyborach, to wynik o 10 punktów procentowy lepszy niż pięć lat temu. Zieloni we Francji znaleźli się na trzecim miejscu, poradzili sobie także nieźle w krajach skandynawskich, w Irlandii i Portugalii.
Na więcej miejsc mogą także liczyć liberałowie z frakcji ALDI, których wzmocniła, mimo przegranej w kraju, koalicja Emmanuela Macrona. Liderka tej frakcji, Margarethe Vestager (obecna unijna komisarz ds. konkurencji i kandydatka na szefową KE), zasugerowała, że nie jest wykluczona koalicja partii centrowych spoza dwóch głównych sił, czyli liberałów, Zielonych i socjalistów. - To nie jest już tylko dwupartyjna większość - cytuje jej słowa do reporterów "Politico". - Zajmowałam się łamaniem monopoli, to jest to, co robię od pięciu lat - i to właśnie teraz robią także wyborcy - mówiła Vestager, odnosząc się do poprawy wyniku liberałów.
W nowym europarlamencie stracą wyraźnie za to konserwatyści z ECR (w obecnej kadencji należało do nich PiS), to w części efekt słabego wyniku brytyjskich torysów, zmiażdżonych przez partię Farage'a, do której wyborcy odwrócili się w obliczu brexitu - przedłużającego się i męczącego serialu.
Szacunki dotyczące podziału mandatów między poszczególne frakcje są mocno wstępne. PE opracował je, opierając się o istniejący obecnie układ sił. Nowe grupy w ramach parlamentu mogą wyglądać inaczej. Nie wiadomo na przykład, co stanie się z Fideszem, co zrobi Wiosna Biedronia czy grecka Syriza (rządząca w Grecji populistyczna partia skończyła z tak słabym wynikiem, że premier Aleksis Tsipras ogłosił rozpisanie przedterminowych wyborów).
Jednym z rekordów i zaskoczeń, tym razem pozytywnych, jest z pewnością frekwencja. Była ona wysoka nie tylko w Polsce (ponad 45 proc.), lecz także w całej UE, gdzie wyniosła 51 proc. - to najwyższy poziom od dwóch dekad i odwrócenie spadkowego trendu. Być może to odzwierciedlenie tego, że - jak mówił Salvini - Europejczycy mają "dość", możliwe też, że z obawy przed rosnącymi w siłę partiami skrajnie prawicowymi zmobilizowała część europejskiego elektoratu o centrowych i liberalnych poglądach.
Teraz zaczną się negocjacje w celu obsadzenia najważniejszych stanowisk w UE, w tym szefów Parlamentu Europejskiego, Komisji Europejskiej, Rady Europejskiej i Europejskiego Banku Centralnego. Przełamanie duopolu chadeków i socjalistów może utrudnić ten proces. Ostatnio stosowano system tak zwanych wiodących kandydatów. Na tej zasadzie poprzednim szefem KE został Jean-Claude Juncker ze zwycięskiej, największej frakcji w euro parlamencie - EPP. Teraz wielu unijnych liderów - w tym Emmanuel Macron - nie chce już tego systemu stosować. Rozmowy w tej sprawie mogą więc być niełatwe i trwać dłużej.
Co to wszystko oznacza? Polityka UE jako całości znacząco nie powinna się zmienić, nadal główną siłą pozostają szeroko rozumiane ugrupowania centrowe. Możliwe, że dobry wynik Zielonych i liberałów sprawi, że wzrośnie znaczenie na przykład kwestii walki z zanieczyszczeniem i zmianami klimatu czy zwiększy się nacisk na przestrzeganie praworządności. Ustalanie wspólnej linii w bardziej podzielonym Parlamencie Europejskim stanie się jednak trudniejsze.