To kolejny tego rodzaju list wysłany przez związkowców z przemysłu zbrojeniowego. Na początku maja swój list pisali przedstawiciele zakładów PZL Świdnik.
Listy są do siebie podobne. Można je streścić stwierdzeniem, że wobec braku zamówień ze strony polskiego wojska sytuacja zakładów jest zła i realne staje się ryzyko zwolnień grupowych, wobec czego związkowcy apelują o wsparcie rządu.
Cały list został zamieszczony na stronie "Portalu Stoczniowego"
PGZ Stocznia Wojenna (bo tak brzmi pełna, oficjalna nazwa gdyńskiego zakładu, historycznie nazywanego Stocznią Marynarki Wojennej) jest jednak w jeszcze gorszej sytuacji niż PZL Świdnik. Tam dużo pracy zapewniają zamówienia od właściciela, czyli włoskiego koncernu Leonardo. W gdyńskiej stoczni pracy jest bardzo mało i to już od wielu lat. To pochodna faktu, że Polska właśnie jest w finalnej fazie faktycznej likwidacji swojej Marynarki Wojennej.
Skoro nowych okrętów się nie buduje, a coraz mniej liczne stare tylko się remontuje, to nie może dziwić, iż stocznia nieustannie walczy o przetrwanie. Między innymi do tego odnoszą się w swoim liście związkowcy. Pisownia oryginalna:
Zakres planowanych projektów ze strony wojska wcześniej potwierdzonych, uległ drastycznemu okrojeniu. MON wycofał się z budowy okrętu "Ratownik" (mimo podpisanej umowy i poniesionych kosztów) programu "Miecznik" i "Czapla" oraz z modernizacji okrętów rakietowych typu "Orkan" - jednostki a także modernizacji trałowców typu "207" - 3 jednostki.
Najpoważniejszym ciosem dla gdyńskiej stoczni była rezygnacja z budowy "Ratownika". Miał to być okręt służący głównie do udzielania pomocy załogom okrętów podwodnych, które z jakiegoś powodu nie mogą się wynurzyć. Dodatkowo miał wykonywać cały szereg różnego rodzaju zadań wymagających prac pod wodą. Plany były ambitne. Umowa podpisana pod koniec 2017 roku zakładała powstanie okrętu do końca 2022 roku kosztem 755 milionów złotych. Miał to być nowoczesny okręt zaprojektowany i zbudowany w Polsce.
Przy okazji podpisania kontraktu ówczesny wiceminister MON Bartosz Kownacki stwierdził: "to bardzo ważny krok w odbudowie zaniedbanego przez lata potencjału Marynarki Wojennej". Ówczesny szef Polskiej Grupy Zbrojeniowej mówił natomiast o "wielkiej szansie na zwiększenie kompetencji" i podkreślał, że to pierwsze zamówienie dla stoczni w Gdyni po jej nacjonalizacji.
W kwietniu 2020 roku MON wycofał się jednak z umowy. Formalnie z winy wykonawcy, czyli konsorcjum pod przewodnictwem PGZ. Zastosowano zapis w umowie, który umożliwiał ją zerwać, jeśli w ciągu dwóch lat nie dojdzie do przekazania projektu jednostki. Nieoficjalnie powodem były nie tyle opóźnienia, bo projekt miał być gotowy, ale przede wszystkim spodziewany istotny wzrost kosztów realizacji umowy, wykraczający poza to, co MON chciało i mogło na nią wydać.
Wszystko to sprawia, że przed Stocznią pojawiają się drastyczne niedobory prac wcześniej planowanych, co przekłada się na poważne problemy finansowe.
Program "Ratownik" miał być ratunkiem dla gdyńskiej stoczni. Już wcześniej od wielu lat balansowała na krawędzi. Od 2009 roku formalnie była w upadłości. Budżet zakładu teoretycznie służącego do zajmowania się okrętami był ratowany remontami zwykłych cywilnych statków. W tle trwała mozolna walka o ukończenie niegdyś korwety, a finalnie okrętu patrolowego ORP Ślązak. W 2017 roku zapadła decyzja o zakupie zakładu przez PGZ, na co ze skarbu państwa wyłożono 300 milionów złotych. W powiązaniu z zamówieniami na nowe okręty miało to uratować stocznię w ramach szerszego rządowego pomysłu na odrodzenie polskiego przemysłu stoczniowego pod skrzydłami państwa.
Nie jest tajemnicą, że nic z tych pomysłów nie wyszło. List związkowców tylko dobitnie i na papierze to potwierdza. Ratownik do kosza. Program budowy okrętów obrony wybrzeża Czapla już dawno w koszu. Program budowy małych okrętów rakietowych Murena w koszu w mniej niż rok po jego ogłoszeniu w 2019 roku. Budowa korwet lub fregat Miecznik w zamrażarce czeka na drugą połowę dekady. Tak samo okręty podwodne Orka, które miały być przynajmniej częściowo budowane w Polsce. Kontrowersyjna głęboka modernizacja, a właściwie budowanie prawie od nowa okrętów typu Orkan, też w koszu.
Generalnie pomimo wielkich deklaracji obu sił politycznych rządzących Polską w minionej dekadzie Marynarka Wojenna jest zwijana. Jedyne nowe okręty, które w najbliższych latach jeszcze dostaną marynarze, czyli niszczyciele min Kormoran, buduje prywatna gdańska stocznia Remontowa. Dla gdyńskiej stoczni, utworzonej w okresie międzywojennym na potrzeby młodej Marynarki Wojennej II RP, zostają jedynie remonty i ograniczone modernizacje tych okrętów, które jeszcze pływają. Nie jest to jednak zajęcie ani dochodowe, ani perspektywiczne. To raczej kroplówka.
Sytuacja Stoczni Wojennej jest więc bardo podobna do sytuacji PZL Świdnik. Oba zakłady padły ofiarą tego, że wbrew wielkim planom i deklaracjom MON faktycznie zrezygnowało z modernizacji Marynarki Wojennej oraz floty śmigłowców Wojska Polskiego. Wydano mniej niż dziesięć procent początkowo deklarowanych pieniędzy.
Ciągnące się już od kilkunastu lat trwanie gdyńskiej stoczni w zawieszeniu w sposób nieuchronny doprowadziło do jej zapaści. Odeszła znaczna część doświadczonej kadry. W ostatnich dniach pojawiły się nieoficjalne informacje, że w ostatnich dniach wręczono wypowiedzenia około 20 pracowników z długim stażem, którzy mieli kluczową rolę w doprowadzeniu do finału budowy ORP Ślązak. W odpowiedzi na nasze pytania Stocznia Wojenna jednak temu zaprzecza. - Wręczyliśmy cztery wypowiedzenia stosunku pracy pracownikom z działów wspierających nie będących bezpośrednią produkcji - napisała Monika Domagała, Główny Specjalista ds. Marketingu i Promocji. Ma to być efekt "dostosowywania poziomu zatrudnienia" do przewidywanej ilości zleceń.
Ogólny zły stan stoczni doprowadza do takich sytuacji jak ta, że w rozstrzygniętym na początku maja przetargu na budowę jednostki patrolowej dla Straży Granicznej wygrała stocznia francuska. Francuzi w każdym kryterium uzyskali więcej punktów niż PGZ Stocznia Wojenna i chcą za swoją pracę 111 milionów złotych, podczas gdy Polacy chcieli 139 milionów. Związkowcy z gdyńskiej stoczni w swoim liście stwierdzają, że to dla nich "niezrozumiała decyzja" w dobie kryzysu wywołanego pandemią.
Dodatkowym kamieniem u szyi Stoczni Wojennej jest jej powiązanie z drugą gdyńską stocznią - Nautą. Ta również jest kontrolowana przez Skarb Państwa. Trwają starania, aby uchronić ją przed upadłością. Nauta i Stocznia Wojenna współpracują przy wielu projektach, z których największym jest budowa kadłuba nowego szwedzkiego okrętu rozpoznawczego. Jest ona poważnie opóźniona. Nauta oskarża PGZ o zaległości w płatnościach, a związkowcy ze Stoczni Wojennej w swoim liście twierdzą, że to Nauta jest największym dłużnikiem ich zakładu.
Wszystko to ma przekładać się na katastrofalną sytuację PGZ Stocznia Wojenna. Zdaniem związkowców jeśli nie dojdzie do istotnych zmian, to pod koniec tego roku dojdzie do zwolnień grupowych.
Kierownictwo stoczni przyznaje, że stocznia jest w "trudnej sytuacji". - Wynika ona z braku zamówień na nowe okręty - napisała Domagała. Zapewniła przy tym, że obecnie realizowane kontrakty nie są zagrożone. No i że stocznia "może oraz chce" podejmować się zleceń na rzecz "głównego klienta", czyli Marynarki Wojennej.
Niezależnie jednak od tego, co powiedzą politycy czy kierownictwo PGZ, to fakt jest taki, że nie ma jak poprawić sytuacji Stoczni Wojennej. Można ją jedynie próbować doraźnie utrzymywać na powierzchni przy pomocy pieniędzy podatników, tak jak dotychczas. Do zmiany tego stanu rzeczy jest konieczna zmiana sytuacji głównego klienta, czyli Marynarki Wojennej. Na to się natomiast nie zanosi w najbliższych latach. Jest bardzo prawdopodobne, że jeśli już kiedyś MON zachce kupować nowe okręty, to Stocznia Wojenna, lub to co z niej do tego czasu zostanie, nie będzie w stanie podjąć się tego zadania.