Dr Marcin Wojewódka, wiceprezes Instytutu Emerytalnego, były wiceprezes ZUS: Na dzisiaj, kiedy mamy epidemię i spowolnienie gospodarcze, nakładanie nowych zobowiązań publicznoprawnych jest zwiększaniem kosztów pracy i działaniem głównie po to, żeby więcej pieniędzy wpłynęło do budżetu państwa. Chodzi o to, żeby Fundusz Ubezpieczeń Społecznych dostał więcej składek, dzięki temu potrzebne będzie niższe zasilenie go z budżetu. To skok na kasę.
Ale żeby była jasność - zapowiadano to już od pewnego czasu. To nie jest królik z kapelusza…
Obecnie to jest najgorsze z możliwych rozwiązań. Jest jak kulą w płot. Właśnie po to, żeby teraz odbudowywać biznesy, wręcz należałoby np. wprowadzić podatki liniowe, zmniejszać bieżące zobowiązania, motywować do długoterminowych inwestycji, wprowadzać ulgi prorozwojowe, a nie zwiększać koszty zatrudnienia.
Nie oszukujmy się. Jak właściciel restauracji umawia się np. na 25 zł za godzinę z kelnerem, to umawia się de facto na netto. Po ozusowaniu kelner dalej będzie oczekiwać tych 25 zł netto, a przedsiębiorcy wzrosną koszty płacy. A żeby nie wzrosły, to pójdzie w szarą strefę i będzie prawdopodobnie kombinował pod stołem.
Natomiast docelowo w przyszłości, jak wrócimy do "prosperity”, to należałoby oczywiście oskładkować w pełni umowy zlecenia. Ale trzeba było to zrobić w zeszłym roku, gdy była koniunktura gospodarcza, nie było problemów.
Tak. Wszyscy się boją, że to mogłoby zabrać głosy, szczególnie młodych ludzi. Umowy zlecenia są oferowane często osobom wchodzącym na rynek pracy. Po ich pełnym oskładkowaniu, jeżeli zleceniodawca nie będzie chciał zwiększać kosztów, będzie musiał dawać mniej netto. To jest, jak to mówi młodzież, "masakra".
Proszę też zobaczyć, jakie mamy nielogiczne działania rządu. Z jednej strony - zwalnia z podatku PIT osoby do 26. roku życia. Z drugiej strony - teraz będzie ich mocniej ozusowywał. Nie wie lewica, co czyni prawica...
Co więcej, zwracam uwagę, że pełne ozusowanie umów zlecenia będzie problemem nie tylko np. wzrostu kosztów pracy firm i spadku wynagrodzenia na rękę zleceniobiorców. To będzie także problem m.in. osób, które gdzieś mają pełen etat, a "na boku" wykonują dodatkowe zlecenia. Teraz one nie są ozusowane, a po zmianach prawdopodobnie będą. To dotknie więc nie tylko osób najmłodszych, wchodzących na rynek pracy, i nie tylko tych, którzy mają same umowy zlecenia jako jedyny tytuł ubezpieczeniowy. Ozusowanie umów zlecenia może zajrzeć do kieszeni każdego z nas.
To rozwiązanie bez sensu w czasach najgłębszego COVID-u. Z jednej strony promujemy konsumpcję, bo to ma być podobno koło zamachowe gospodarki. A z drugiej strony ucinamy jej pazurki, bo zabieramy ludziom środki. Komuś się chyba coś pomyliło. No ale wszyscy myślą, że polską gospodarką rządzą ekonomiści, a to są historycy.
Długoterminowo powinno się mieć rozwiązania, które są jednakowo kosztogenne dla pracodawcy czy zleceniodawcy i jednakowo korzystne bądź niekorzystne dla pracownika czy zleceniobiorcy. Co do zasady, nie powinno być zastępowalności jednych umów drugimi. Jeśli rzeczywiście potrzebuję pracownika, to nie powinien on mnie kosztować na umowie zlecenia mniej.
Problem jest więc w złym stosowaniu niektórych umów. Ale dzisiaj to nie czas na rozwiązywanie problemów, z którymi od lat nie potrafiono albo nie chciano sobie poradzić.
Dokładnie. Dlaczego mają niskie emerytury? Bo mało odkładają. A dlaczego mało odkładają? Bo korzystają z rozwiązań, które są nieozusowane. Zresztą jest takie przysłowie "lepszy wróbel w dłoni niż gołąb na dachu”.
Ma problem, bo kończy się kasa. Szuka się jej na umowach zleceniach, na ewentualnym zniesieniu limitu 30-krotności, wróci się pewnie do rozmowy o katastrze, być może znowu się przytnie OFE.
Siłą rzeczy - ile można drukować? Wypuściliśmy na rynek 100 mld zł bez pokrycia, i tak jest dziwne, że to wszystko się trzyma inflacyjnie i pod względem kursu złotego. W którymś momencie samo drukowanie i "wyjmowanie z bankomatu" nie pomoże, trzeba mieć jakieś pokrycie. Ściąganie danin publicznoprawnych i wszelkie nowe podatki, zwane zgrabnie opłatami, są właśnie takim pokryciem.
Uważam, że jeżeli nagle się okaże, że np. ściągalność VAT nie jest taka jak powinna, a potrzeby budżetowe będą wyższe, to rząd nie cofnie się przed żadnym nakładaniem nowych danin.
Wiadomo, że alternatywą byłoby wycofanie się z obietnic społecznych typu 13. i 14. emerytura, 500 plus, 300 zł na wyprawkę itd. A na to ten rząd nie może sobie pozwolić.
Będzie wolał nałożyć nowe daniny. Zniesienie limitu 30-krotności? Co to jest? 300 tys. osób z elektoratu, który i tak na nich nie głosuje.
Czytaj też: Za co wkrótce zapłacimy więcej? Nowe daniny, wyższe opłaty, koniec ulg [WYKRES DNIA]