Na początek krótka podróż w niedaleką przeszłość. W październiku 2008 roku, czyli już po upadku banku Lehman Brothers, bezrobocie w Polsce wciąż wynosiło 8,8 proc. i było najniższe od dekad. Kryzys finansowy, który rozlał się wtedy po całym świecie, spowodował, że bezrobocie rosło przez następne cztery lata, by w lutym 2013 roku dobić do 14,4 proc. Kryzys kryzysowi nierówny, ale zazwyczaj po gigantycznym tąpnięciu w gospodarce rynek pracy reaguje z opóźnieniem. Jak będzie tym razem, po lockdownie spowodowanym pandemią koronawirusa? Zapytaliśmy ekonomistów o ich prognozy na najbliższe miesiące.
Stopa bezrobocia w Polsce Stooq.pl
Jeszcze przed wybuchem pandemii Ministerstwo Finansów prognozowało, że bezrobocie w Polsce na koniec 2020 roku wyniesie 5,2 proc. Teraz, w znowelizowanej wersji ustawy budżetowej widnieje już wartość 8 proc. To oznaczałoby, że stopa bezrobocia wzrośnie istotnie w ciągu najbliższych dwóch miesięcy. Co sądzą na ten temat ekonomiści?
Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP szacuje, że stopa bezrobocia rejestrowanego wzrośnie na koniec roku do 7,4 proc (z 6,1 proc. szacowanych w sierpniu). - Będzie to efekt wciąż niższego niż przed pandemią popytu na pracę, wygaśnięcia części programów wsparcia w ramach tarczy antykryzysowej oraz sezonowości. Warto zauważyć, że ta prognoza zakłada wyraźny przyrost liczby bezrobotnych w najbliższych miesiącach, a pomimo tego jest wyraźnie niższa niż nasze szacunki stopy bezrobocia sprzed kilku miesięcy. Skala negatywnych zmian, które nastąpiły na rynku pracy, w zestawieniu ze skalą recesji, jest bardzo umiarkowana. Wyraźnie widać to w porównaniach międzynarodowych, gdzie Polska należy do czołówki państw z najmniejszą utratą liczby miejsc pracy - twierdzi Bujak.
Podobne szacunki podają ekonomiści mBanku, którzy prognozują stopę bezrobocia na koniec roku na poziomie 7 proc. - Część z tego przyrostu to efekt rejestracji osób, które już pozostają poza rynkiem pracy, a do tej pory pobierały zasiłek solidarnościowy. Część ze 140 tys. osób pobierających zasiłek była zarejestrowana jako bezrobotni, jednak nie wszyscy - mechanizm nie wymagał rejestracji - komentuje Maciej Zdrolik specjalista ds. analiz ekonomicznych mBanku.
Przy prognozowaniu sytuacji na rynku pracy w najbliższych miesiącach kluczowe będzie to, czy dojdzie do kolejnego zamknięcia gospodarki. - W scenariuszu bazowym, zakładającym brak ponownego lockdownu, można założyć, że na koniec 2020 roku stopa bezrobocia znajdzie się w okolicach 7 proc. Oznaczałoby to wzrost w stosunku do obecnych wskazań o ok. 0,9 pp., a główną przyczyną byłyby zmiany sezonowe. Koniec roku i nadejście zimy to cyklicznie najtrudniejszy okres na rynku pracy w ciągu całego roku - twierdzi Andrzej Kubisiak zastępca dyrektora ds. Badań i Analiz Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
Zdecydowanie najbardziej optymistyczny w prognozowaniu sytuacji na rynku pracy jest Przemysław Kwiecień. Główny ekonomista XTB przewiduje stopę bezrobocia na poziomie 6,4 proc. Według niego zatrudnienie na koniec roku nominalnie może być nawet nieco wyższe niż w lipcu. Skąd taki optymizm? - Zmniejszająca się liczba osób przebywających na zwolnieniach opiekuńczych podnosi zatrudnienie wyrażone w etatach. Oczywiście będą zwolnienia i restrukturyzacje, ale spodziewam się, że będą one rozłożone w czasie, m.in. ze względu na programy pomocowe, a wpływ na oficjalne statystyki zostanie zaburzony właśnie przez dane dotyczące etatów - twierdzi Kwiecień.
- Szacujemy, że liczba osób bezrobotnych wzrośnie do końca roku o 200 tys. osób, z czego ok. 10 proc. będzie odzwierciedlać wzrost sezonowy, a pozostałą część stanowić będą bezrobotni, którzy utracili pracę z powodu wywołanej pandemią recesji - twierdzi Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP. Niewiele bardziej optymistyczna jest ocena Andrzeja Kubisiaka, który prognozuje, że porównaniu z lipcem liczba bezrobotnych może wzrosnąć o około 150 tys. osób.
Pierwsza fala kryzysu przyczyniła się do liczniejszych zwolnień grupowych w firmach. W wielu przypadkach zadziałał jednak efekt tarcz antykryzysowych i zarządy decydowały się na obcięcie pensji o 20 proc. pod warunkiem zachowania miejsc pracy. W październiku i listopadzie półroczny okres obniżki wynagrodzeń wygasa. Jak zachowają się firmy? Czy teraz czeka nas wysyp zwolnień grupowych?
- Naszym zdaniem nie - prognozuje Maciej Zdrolik, specjalista ds. analiz ekonomicznych mBanku. - Największe zagrożenie falą zwolnień grupowych minęło (dotyczyło to okresów od marca do maja). Kolejne miesiące to raczej już chirurgiczne cięcia, jednostkowe przypadki. Nie będą dotyczyć całych branż czy regionów. Rolę stabilizatora zatrudnienia odgrywać będzie nadal tarcza PFR – firmy, które uzyskały wsparcie, będą starały się o umorzenie części kwoty, do czego niezbędne będzie utrzymanie zatrudnienia - dodaje specjalista.
Główny ekonomista PKO BP zwraca uwagę na fakt, że w porównaniu do poprzednich epizodów kryzysowych (2002, 2008/09, 2012) wzrost stopy bezrobocia w zestawieniu ze skalą osłabienia aktywności gospodarczej jest obecnie stosunkowo niewielki. - Badania koniunktury, w których firmy pytane są o przyszłą politykę kadrową, wskazują, że dominującą strategią na rynku jest "chomikowanie pracy", czyli stabilizacja zatrudnienia, dokonywana jednak kosztem ograniczania wzrostu płac, a niekiedy redukcji poziomu wynagrodzeń. Zbliżone do V-kształtnego ożywienie gospodarcze oznacza, że wykorzystanie mocy produkcyjnych odbudowuje się, a więc w większości branż nie ma powodów do masowych zwolnień grupowych - twierdzi Piotr Bujak.
Ekonomiści nie mają wątpliwości, że najtrudniejsza może być sytuacja w firmach usługowych. W szczególności dotyczyć to będzie sektora hoteli i restauracji, a także branży turystycznej.