Nowe prognozy rozwoju epidemii w Polsce. Obecna sytuacja to dopiero preludium dramatu [WYKRES DNIA]

Ponad 20 tys. nowych zakażeń, 301 osób zmarłych - to bilans minionej doby, o którym w środę poinformowało Ministerstwo Zdrowia. Obie liczby są najwyższe od początku pandemii w Polsce. Jak wynika z najnowszej prognozy modelu epidemiologicznego ICM UW, liczba dziennych zakażeń może wzrosnąć do nawet ok. 26-31 tys. Dramatycznie wygląda także prognoza sytuacji w ochronie zdrowia - liczba zajętych łóżek i respiratorów może za około miesiąc być 2-3-krotnie wyższa niż obecnie.

Na początek jedna z nielicznych niezłych wiadomości z punktu widzenia rozwoju epidemii. Poprzednia prognoza wynikająca z modelu epidemicznego przygotowanego przez zespół ekspercki z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego wskazywała, że za miesiąc liczba notowanych dziennie zakażeń w Polsce będzie wynosiła ponad 40 tys.

Prognoza na podstawie nowych założeń - tj. m.in. ostatnich obostrzeń wprowadzonych w poniedziałek 26 października - pokazuje już szczyt za niespełna miesiąc (konkretnie 26 listopada) na znacznie niższym poziomie ok. 31 tys. Co kluczowe - to prognoza w sytuacji niezmienności restrykcji, tj. braku ich luzowania ani zaostrzania.

Tych maksymalnie około 31 tys. nowych przypadków to oczywiście znacznie mniej niż w poprzedniej prognozie, ale wciąż o około połowę więcej niż obecnie.

embed

Dodatkowym założeniem jest tutaj stosunkowo wysoka transmisyjność w miejscach publicznych. Przy niższej szczyt za około cztery tygodnie sięgnąłby ok. 26 tys. zakażeń. Transmisyjność jest oczywiście zależna od tego, jak często przebywamy w miejscach publicznych oraz jak się tam zachowujemy (czy zachowujemy dystans, czy nosimy maseczki itd.). Z matematycznego punktu widzenia takimi ryzykiem większej liczby zakażeń są więc m.in. duże zgromadzenia. Chodzi tu zarówno o sytuacje życia codziennego - typu ścisk w autobusie, tłok w sklepie - jak i wydarzenia społeczne, np. protesty czy ewentualne tłumy przy bramach cmentarnych podczas uroczystości Wszystkich Świętych. 

Po szczycie pod koniec listopada, według modelu liczba zakażeń ma spadać, choć nie błyskawicznie. W scenariuszu z wyższą transmisyjnością poziom poniżej 20 tys. potwierdzanych przypadków dziennie osiągnęlibyśmy dopiero 21 grudnia, poziom poniżej 10 tys. 6 stycznia, poniżej 5 tys. blisko dwa tygodnie później. W przypadku niższej transmisyjności, poniżej wspomnianych granicznych poziomów schodzilibyśmy kilka dni wcześniej.

Prognoza na podstawie modelu ICM UW, do 31 stycznia 2021 r. (założenie wyższej transmisyjności w miejscach publicznych):

embed

"Najlepszym sposobem jest lockdown"

Oczywiście należy pamiętać, że każdy model daje wyłącznie prognozy, a nie jest wyrocznią. Tym bardziej że przyjmuje wiele założeń, które wszak nie muszą się ziścić. To m.in. zakres stosowanych obostrzeń społecznych, ale także to, czy obywatele do reguł się stosują. Czy przez najbliższe miesiące wytrzymamy ze zdalną edukacją, zamkniętymi miejscami kultury, targami czy restauracjami, jak to będzie odbijać się na gospodarce? Potencjalnym "rozsadnikiem" epidemii mogą być także święta - w najbliższych dniach Wszystkich Świętych, potem m.in. Boże Narodzenie. To wszystko w praktyce będzie miało gigantyczne znaczenie i powinno być brane pod uwagę przy ustalaniu strategii działania przez rząd.

Rzecz jasna wiele mógłby zmienić także ostry lockdown, który według dra Rakowskiego, kierownika zespołu modelującego ICM, byłby najlepszy w szybkim zbiciu liczby nowych zakażeń.

Najskuteczniejszy sposób na zmniejszenie liczby zakażeń to oczywiście głęboki lockdown na około dwa tygodnie. Po wciśnięciu takiego hamulca mielibyśmy spadki stwierdzanych przypadków już za 10 dni

- komentuje dr Rakowski. Zaznacza przy tym, że potem bardzo ważna byłaby optymalna strategia odmrażania różnych sektorów życia społecznego. 

. COVID-19. Najwyższa dobowa liczba śmierci w Polsce, źle w całej Europy

Dramatyczne prognozy dla szpitali

Stan na 29 października to ok. 14,6 tys. zajętych łóżek szpitalnych oraz 1,2 tys. zajętych respiratorów przez pacjentów z COVID-19. Niestety, z prognoz ICM UW wynika, że to dopiero preludium dla dramatycznego scenariusza, którego będziemy doświadczać w najbliższych tygodniach. Prognozuje on szczyt na przełomie listopada i grudnia na poziomie ok. 34 tys. osób hospitalizowanych - czyli o ponad 100 proc. więcej niż obecnie.

Liczba zajętych wówczas respiratorów jest prognozowana na ok. 3-4 tys., czyli także nawet trzy razy więcej niż aktualnie. Dla porównania warto przypomnieć, że łączne zasoby respiratorów w Polsce to według informacji Ministerstwa Zdrowia nieco ponad 11 tys. 

Obecnie - do czwartku włącznie - resort zdrowia poinformował o 5149 osobach zmarłych z powodu COVID-19 (lub współistnienia tej choroby z innymi schorzeniami). Według prognoz ICM UW, do końca roku liczba ofiar pandemii w Polsce może jednak przekroczyć 20 tys.

Ile osób dziennie się zakaża?

Warto też przypomnieć, że dzienne liczby nowych przypadków podawane przez Ministerstwo Zdrowia zdecydowanie nie pokazują pełnego obrazu sytuacji. Dr Franciszek Rakowski szacuje, że w tym momencie należy je mnożyć przez dziewięć, żeby otrzymać prawdziwą liczbę dziennych zakażeń. 

Ten mnożnik na pewno się zmieni, gdy system testowy osiągnie sufit wydajności. Z tego co wiem, jesteśmy obecnie w stanie zrobić 100 tys. testów dziennie. Gdybyśmy doszli do 30-40 tys. stwierdzonych przypadków, to wydolność laboratoriów jest tak mała, że nie będziemy w stanie obsłużyć tych wszystkich próbek. To byłby bardzo istotny czynnik, który zwiększyłby mnożnik

- komentuje dr Rakowski.

Biorąc pod uwagę, że resort zdrowia poinformował w czwartek o ponad 20 tys. nowych przypadkach, można szacować, że łącznie w ciągu ostatniej doby doszło to ok. 180 tys. zakażeń.

Główną przyczyną wielokrotnie niższej liczby stwierdzanych przypadków od liczby zakażeń, do których dochodzi w rzeczywistości, jest fakt, że większość osób przechodzi zakażenie bezobjawowo lub na tyle skąpoobjawowo, że nawet nie rozpoznaje w swojej infekcji koronawirusa. Zespół ICM UW szacuje, że to nawet ok. 80 proc. wszystkich przypadków.

Zakażenia głównie w gospodarstwach domowych

Z modelu ICM UW wynika, że do około dwóch trzecich wszystkich zakażeń dochodzi w gospodarstwach domowych. Dr Rakowski wskazuje, że są one jednak napędzane przez inne czynniki.

Skąd więc koronawirus bierze się w naszych domach? Albo inaczej - wyłączenie którego elementu naszego życia społecznego jest w stanie w największy sposób obniżyć tempo przyrostu nowych przypadków?

Nasz model jest dość czuły na zamknięte szkoły. Choć sami nie jesteśmy pewni, czy to dobrze. Doniesienia są różne. Transmisja w tym przypadku dokonuje się nieco inaczej, bo większość dzieci choruje bezobjawowo, ale przenoszą wirusa do gospodarstwa domowego. Diagnozowane przypadki są wówczas nie u dzieci, ale u rodziców, a źródło zakażenia najczęściej jest podane jako nieznane. Dlatego statystyki są tutaj dosyć niewiarygodne

- komentuje dr Rakowski. Przedstawiciele rządu, m.in. minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek, przekonywali często, że szkoły odpowiadają za zaledwie 2 proc. zakażeń. Czy należy te informacje włożyć między bajki?

U nas wychodzi 8 proc. Niby niewiele więcej - to nie np. 30 proc. - ale to już daje duży impet do rozpędzenia się epidemii. Te 2 proc. są niewiarygodne. To są przypadki potwierdzone, ale dzieci testuje  się tak mało, że nie da się tego dobrze określić. Trzeba by zrobić "nalot" i zrobić wymazy reprezentatywnej próbce dzieci, aby to ocenić. To przykład i punktowy pomiar, ale rodzice w jednej z klas skrzyknęli się i przeprowadzili testy na wszystkich dzieciakach. Wyszło im 30 proc. dodatnich wyników

- mówi lider zespołu ICM UW.

Premier Mateusz Morawiecki i minister finansów Tadeusz Kościński. Lockdown gospodarki w Polsce? Minister finansów: Możliwy w dużych miastach

Więcej o: