Premier Mateusz Morawiecki przedstawił podczas środowej konferencji prasowej dosyć jasny schemat działania na najbliższy czas. To plan, który postulowali m.in. przedsiębiorcy, dotychczas zaskakiwani nowymi obostrzeniami nawet z dnia na dzień.
Teraz mniej więcej wiadomo, w jakich okolicznościach będzie nam groził pełny lockdown, a kiedy będziemy mogli liczyć na ewentualne luzowanie obostrzeń. Wyznacznikiem ma być liczba nowych zakażeń koronawirusem.
Ustalono, że pełny lockdown - nazwany przez Morawieckiego narodową kwarantanną - zostanie wprowadzony, gdy średnia liczba nowych zakażeń z ostatnich siedmiu dni przekroczy 70-75 w przeliczeniu na milion mieszkańców. Jak informował premier, taki ścisły lockdown oznaczałby "bardzo zasadnicze zakazy przemieszczania się oraz wszelkie inne zakazy, które umożliwią nam realizację scenariusza walki z pandemią". Morawiecki mówił m.in. o "całkowitym zamknięciu handlu, usług, również części zakładów".
Co oznaczają w praktyce te przeliczniki? Narodowa kwarantanna będzie nam grozić, gdy średnia liczba nowych zakażeń przekroczy ok. 27-28 tys. dziennie. To przy założeniu, że w Polsce mieszka ok. 38,35 mln osób - takie dane, aktualne na koniec czerwca br., podaje GUS.
Rzecz jasna granica nie jest ustalona jednoznacznie - można sobie wyobrazić, że pełny lockdown zostanie wprowadzony np. przy dopiero średnio 29-30 tys. nowych przypadkach dziennie, albo już przy 26 tys. Podobnie w przypadku innych progów pokazanych na grafice poniżej - te liczby należy traktować jako pewne przybliżenie poziomu, przy którym rząd chce podejmować kolejne decyzje o restrykcjach.
Jak daleko od narodowej kwarantanny Polska jest obecnie? Średnia liczba nowych zakażeń z ostatnich siedmiu dni wynosi blisko 20,1 tys. Teoretycznie jesteśmy więc dopiero w dolnych poziomach dla tzw. bezpiecznika. Tyle że liczba przypadków w kraju cały czas rośnie, w środę była najwyższa od początku pandemii - wyniosła blisko 24,7 tys.
W dodatku prognozy wskazują, że wciąż jesteśmy przed szczytem zakażeń. Nie jest więc wykluczone, że jeśli obecne obostrzenia nie przyniosą skutku, próg dla pełnego lockdownu przekroczymy np. za tydzień lub dwa tygodnie.
Z informacji rządowych wynika, że narodowa kwarantanna potrwałaby aż do momentu, w którym siedmiodniowa średnia liczba nowych zakażeń spadłaby do poziomu ok. 19 tys. dziennie. Wówczas nadal cała Polska byłaby czerwoną strefą, ale nastąpiłoby luzowanie obostrzeń w porównaniu z całkowitym lockdownem. Można podejrzewać, że poziom restrykcji byłby podobny do aktualnego - ale to oczywiście wyłącznie domniemanie.
Kolejne luzowanie obostrzeń czekałoby nas, gdyby poziom zakażeń zjechał poniżej ok. 10 tys. dziennie. Wówczas część powiatów, w których nowych przypadków byłoby najmniej, zostałaby żółtymi strefami. W nich restrykcje byłyby luźniejsze. Oczywiście w regionach w najgorszej sytuacji nadal obowiązywałyby reguły jak dla czerwonej strefy.
W momencie, gdy liczba zakażeń w skali całego kraju spadłaby poniżej poziomu ok. 4 tys. dziennie, podział na strefy znów by się zmienił - obok żółtych i czerwonych stref pojawiłyby się i zielone, czyli te, w których szczególne obostrzenia nie obowiązują. Można wnioskować, że poziom poniżej ok. 1 tys. nowych zakażeń w całej Polsce oznaczałby brak podziału kraju na strefy.
To oczywiście jednak dopiero melodia przyszłości. Dziś liczba nowych zakażeń w Polsce cały czas rośnie i jesteśmy blisko pełnego lockdownu. Bazując na prognozie ICM UW (gorszym scenariuszu - zakładających wysoką transmisyjność w miejscach publicznych) można przewidywać, że w narodową kwarantanną weszlibyśmy za około 1,5-2 tygodnie. Mógłby on potrwać nawet około miesiąca, do okolic świąt Bożego Narodzenia.
Według tej prognozy poziom poniżej 10 tys. zakażeń dziennie osiągnęlibyśmy dopiero około 6 stycznia 2021 r., a poniżej 4 tys. około 23 stycznia br. Ale uwaga - to tylko prognoza. Na razie się sprawdza, ale jednak na przebieg epidemii w kraju wpływa mnóstwo różnych czynników (a prognoza bazuje m.in. na założeniu obecnych obostrzeń). Można m.in. zakładać, że w następstwie wprowadzenia narodowej kwarantanny liczba nowych przypadków spadałaby szybciej, niż wskazuje na to aktualna prognoza.