Jeszcze w październiku rząd zdecydował się na lockdown gastronomii, branży eventowej, hotelarskiej oraz fitness. W tym tygodniu zdecydowano się zawiesić także działania instytucji kultury, tj. kin, teatrów czy muzeów. Nowe obostrzenia w życie wchodzą w życie od soboty 7 listopada. Otwarte pozostały jednak kościoły, co budzi niesmak wielu osób.
Decyzję władzy o zamknięciu kin i siłowni, mimo otwartych świątyń, rzecznik rządu Piotr Mueller tłumaczył w Polsat News.
Siłownie czy kina nie musiałyby zostać zamknięte, gdyby można było do nich dotrzeć, nie korzystając z autobusów. Gdyby do siłowni, kin, czy teatrów można było dostać się z pominięciem transportu publicznego, to decyzja byłaby pewnie inna. Należy ograniczać liczbę kontaktów
– tłumaczył w kuriozalny sposób Müller. Użytkownicy Twittera nie przyjęli ze zrozumieniem takich argumentów. Część z nich zauważa, że do kina czy siłowni, ludzie przemieszczają się głównie własnym samochodem lub na piechotę.
Inni z kolei linkują artykuły, które dowodzą, iż w transporcie publicznym wcale nie jest tak łatwo się zakazić. To wręcz drugie najbezpieczniejsze miejsce po otwartej przestrzeni, zauważa dziennikarz Jakub Madrjas.
Rządzący jak ognia unikają słowa lockdown, narzucając narrację o narodowej kwarantannie. Müller w Polsat News powiedział także, ile dziennie musi być nowych przypadków, by rząd zamroził gospodarkę i wprowadził ostateczne obostrzenia.
Gdybyśmy dzisiaj nie wprowadzili kolejnych obostrzeń, to szacunki są takie, że do końca stycznia zachorowałoby w Polsce 600 tys. osób więcej. To oznaczałoby, że co najmniej kilkanaście tysięcy, a może nawet kilkadziesiąt tysięcy osób więcej by umarło. Jeżeli w perspektywie siedmiu dni średnia zachorowań będzie wynosiła ok. 29-30 tys., to niestety będziemy musieli przejść do etapu narodowej kwarantanny
- informował rzecznik rządu.