Nowy "podatek" cukrowy wchodzi w życie. Ekspert: Silne wzrosty cen napojów są nieuniknione

Maria Mazurek
Formalnie przedstawiciele rządu nazywają ją "opłatą", zaznaczając, że nie jest to podatek. Jakby jednak tej daniny nie określać, oznacza ona zapewne podwyżki cen słodzonych napojów - pytanie tylko, na ile producenci zdecydują się przerzucić ją na klientów.

Opłata cukrowa była już dwa razy przekładana. Najpierw miała wejść w życie w kwietniu, potem od lipca tego roku. Wczesną wiosną prace nad nią zawieszono (ustawę zdążył przyjąć Sejm, a Senat odrzucić). Po wyborach sprawa jednak wróciła i w sierpniu prezydent Andrzej Duda ustawę podpisał. Już wcześniej, w czasie pierwszych prac nad nowym prawem, producenci napojów apelowali, by opóźnić wejście w życie nowego prawa, ostrzegając jednocześnie przed mocnym uderzeniem w branżę napojów i istotnymi podwyżkami cen w sklepach. Rząd jednak postanowił nową daninę szybko wdrożyć. Będzie obowiązywała od 1 stycznia 2021 roku. 

Opłata cukrowa od 1 stycznia 2021 roku. Czym jest nowa danina?

Opłata cukrowa składa się z dwóch elementów. Pierwszym z nich jest stała opłata w wysokości 50 groszy za litr słodzonego napoju, drugim część zmienna - to 5 groszy za każdy gram cukrów (cukru lub substancji słodzącej) powyżej poziomu 5 gramów cukrów na 100 ml - zawartość cukrów jest zaokrąglana w górę do pełnego grama. Zatem im słodszy napój, tym opłata wyższa. Do tego dochodzi jeszcze dodatek w wysokości 10 groszy za litr napoju z dodatkiem substancji aktywnej - kofeiny lub tauryny. Ustawodawca określił maksymalną wysokość opłaty - to 1,2 zł w przeliczeniu na litr napoju. 

Ważna rzecz: nie dotyczy to tylko "zwykłego" cukru. Danina odnosi się do napojów, w których składzie znajdują się disacharydy, monosacharydy i inne słodziki, w tym na przykład ksylitol, a nawet miód. 

Nowy "podatek" - który, jak podkreślał niedawno wiceminister zdrowia, nie jest podatkiem, a opłatą - to zobowiązanie dla producentów i sprzedawców oraz hurtowników. Zobowiązanie to powstaje w momencie wprowadzenia produktu do sprzedaży. Przedsiębiorcy mają odprowadzać opłatę raz w miesiącu (do 25. dnia miesiąca za miesiąc poprzedni), przedstawiając odpowiednie deklaracje - jeśli nie zrobią tego w terminie, grozi im dodatkowa opłata - to 50 proc. należnej kwoty. 

W ustawie przewidziano szereg wyjątków. Opłata nie będzie dotyczyć między innymi napojów, w których udział masowy soku owocowego, warzywnego lub owocowo-warzywnego wynosi nie mniej niż 20 proc. składu surowcowego oraz zawartość cukrów jest mniejsza lub równa 5 g w przeliczeniu na 100 ml - to oznacza, że w przypadku napojów, w których udział soku jest wyższy niż 20 proc., ale są one dodatkowo słodzone, naliczana będzie tylko część zmienna opłaty. Na liście produktów wyłączonych jest też żywność specjalnego przeznaczenia medycznego i dla niemowląt. 

Ustawa obejmuje również tak zwane małpki, czyli alkohole wysokoprocentowe sprzedawane w najmniejszych butelkach, o objętości do 300 ml - czym w tym artykule nie będziemy się szczegółowo zajmować. Wynosi 25 zł na każdy litr 100-procentowego alkoholu. Oznacza to, że na przykład za 40-procentową wódkę w butelce 200 ml trzeba będzie zapłacić 2 zł nowej daniny.

Zobacz wideo Kogo dotknie ograniczenie ulgi abolicyjnej?

Które napoje zdrożeją najbardziej? Cola w czołówce

Opłatę, jak już wspominaliśmy, będą odprowadzać producenci i hurtownicy, a dotknie ona także sprzedawców. Jest ona jednak dla nich na tyle bolesna, że trudno zakładać, by mieli nie przenieść jej na konsumentów. Ekspert banku Credit Agricole w Polsce oszacował, jak to mogłoby wyglądać.

Jakub Olipra wziął pod uwagę tak zwaną elastyczność cenową popytu - czyli to, jak konsumenci reagują na zmiany cen produktu. Im ta elastyczność jest wyższa, tym konsumenci mocniej ograniczają kupowanie danego produktu. Analityk przywołuje badania, z których wynika, że w przypadku napojów słodzonych na świecie jest to między 0,8 a 1,4. To oznacza, że jeśli napoje słodzone drożeją o 10 proc., konsumenci kupią ich o od 8 do 14 proc. mniej (nie wchodzimy tu już w wyłaniające się z badań różnice zachowań przy uwzględnieniu wieku czy poziomu zamożności społeczeństwa). 

Mamy jeszcze elastyczność cenową podaży, czyli to, jak producenci zmieniają ilość swojego produktu, reagując na zmianę jego ceny. Im jest wyższa, tym chętniej producenci przerzucają podwyżki podatków na konsumentów.

Ekspert wyliczył, jak mogłyby wzrosnąć ceny różnych popularnych słodzonych napojów, gdyby ich producenci zdecydowali się w całości przerzucić nowy "podatek" na konsumentów. Według niego najbardziej - w ujęciu procentowym - zdrożałyby w takiej sytuacji najsłodsze i względnie tanie napoje gazowane z dodatkową zawartością kofeiny. Przy czym zdecydowanie najmocniej wzrosłyby ceny napojów najtańszych. Nieco mniej - ale wciąż o kilkadziesiąt procent! - podrożałyby takie produkty z nieco wyższej półki cenowej. Istotny wzrost widać także w przypadku napojów typu "zero" - czyli słodzonych słodzikami, które przez część konsumentów postrzegane są jako "zdrowe" (a w każdym razie zdrowsze od ich słodzonych cukrem odpowiedników). Zbliżone do jednocyfrowych potencjalne wzrosty cen widać w przypadku produktów zdecydowanie droższych w przeliczeniu na litr - jak napoje energetyczne - oraz soków i napojów na ich bazie. 

Ważne zastrzeżenie: to sytuacja mocno hipotetyczna, bo tak, jak trudno zakładać, że producenci w ogóle nie przerzucą nowej opłaty na konsumentów, trudno też spodziewać się, że nie wezmą pod uwagę potencjalnego spadku popytu na ich produkty. Ten, według Jakuba Olipry, mógłby sięgnąć kilkudziesięciu (nawet blisko 50) procent - choć analityk zaznacza, że przy tak dużych zmianach poziomu cen, trudno jest precyzyjnie szacować. 

Producenci będą więc zapewne starać się znaleźć sposoby, by nie stracić istotnie popytu ze strony konsumentów. Co mogą zrobić? Na przykład zmniejszyć swoje marże. Obecnie szacowane są one dla branży na średnio 9,1 proc. Ale nie będzie to łatwe. W wyniki tych firm uderzyła pandemia koronawirusa, Jakub Olipra zauważa też, że są one w niewielkim stopniu nastawione na eksport, więc niespecjalnie będą mogły się ratować na innych rynkach. Obniżki marży z pewnością nie wyrównają tak dokuczliwej dla przedsiębiorców opłaty. Jakie jeszcze pozostają działania? Producenci mogą spróbować przerzucić część nowej daniny na poddostawców oraz sprzedawców, zmienić nieco skład napojów, zmniejszyć rozmiar butelek (to by była swego rodzaju ukryta podwyżka cen) albo zwiększyć marże na innych swoich produktach - o ile takie posiadają.

Na pewno dużą część opłaty producenci wezmą na siebie, ale, jak podkreśla Jakub Olipra, "silne wzrosty cen napojów są jednak nieuniknione". To, według Credit Agricole, wpłynie na zwiększenie całej inflacji w styczniu 2021 roku o 0,2 punktu procentowego, a branża napojowa będzie musiała się liczyć z ograniczeniem zyskowności - przynajmniej na początku. 

Zrzeszające przedsiębiorców organizacje nowy "podatek" mocno krytykują. Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności, w listopadzie alarmował, że "jego wysokość jest niszcząca dla przedsiębiorców, a ustawa napisana nieprecyzyjnie, nadal nie wiadomo, jak stawki podatku obliczać". 

Główny ekonomista Pracodawców RP Sławomir Dudek uważa z kolei, że rząd szuka pieniędzy w konkretnych sektorach, tam, gdzie może znaleźć dla nich inne niż fiskalne uzasadnienie. "Ostatnio popularnym terminem są tzw. podatki sektorowe. Podatek bankowy, od handlu detalicznego, cukrowy, nagle wzrosła radykalnie akcyza na alkohol i papierosy. Rząd będzie szukał takich podatków sektorowych, gdzie można znaleźć jakieś uzasadnienie zdrowotne lub antagonizować pewne grupy. Banki albo wielkie sieci detaliczne 'siedzą na pieniądzach' - można je obciążyć. Tylko przeciętny obywatel nie wie, że na końcu to się odbija w inflacji, wyższych opłatach" - mówił w Gazeta.pl. 

Opłata na zdrowie?

To teraz: co stanie się z pieniędzmi zebranymi z nowej daniny? Pełna nazwa aktu prawnego wprowadzającego "podatek" cukrowy to: Ustawa z dnia 14 lutego 2020 r. o zmianie niektórych ustaw w związku z promocją prozdrowotnych wyborów konsumentów. To ujawnia intencje pomysłodawcy, czyli w tym przypadku Ministerstwa Zdrowia.

Resort, w ocenie skutków regulacji dołączonej do projektu ustawy (zgłoszonego w litym tego roku), szacował wpływy z nowej daniny na niespełna około 3 mld zł rocznie - podkreślając, że mogą one być niższe, gdyby spadł popyt na słodzone napoje. 96,5 proc. opłaty trafi do Narodowego Funduszu Zdrowia, pozostałe 3,5 proc. do budżetu państwa i dyspozycji ministra finansów (inaczej będzie to wyglądać w przypadku tzw. małpek, którymi się tutaj nie zajmujemy, wspomnę tylko, że przychody z tej opłaty szacowane były tam na około 0,5 mld zł i w połowie mają trafiać do NFZ, a w połowie do budżetów gmin). 

Pieniądze zebrane z "podatku" cukrowego w części dla resortu finansów, mają być przeznaczone na finansowanie zbierania tych należności i konieczną obsługę administracyjną. NFZ zaś środki ma - zgodnie z ustawą - przeznaczyć na "działania o charakterze edukacyjnym i profilaktycznym oraz na świadczenia opieki zdrowotnej związane z utrzymaniem i poprawą stanu zdrowia świadczeniobiorców z chorobami rozwiniętymi na tle niewłaściwych wyborów i zachowań zdrowotnych, w szczególności z nadwagą i otyłością".

Jak można przeczytać w ocenie skutków regulacji, głównym celem ustawy jest właśnie walka z nadwagą i otyłością. "Oczekuje się, że zmiana zawartości koszyka napojów przeciętnego Polaka wpłynie pozytywnie na budżet gospodarstw domowych. Powstałe oszczędności zostaną przeznaczone na zakup żywności o wysokiej wartości odżywczej, co w konsekwencji będzie sprzyjało kształtowaniu prozdrowotnych nawyków żywieniowych. Jednocześnie długofalowo spadną wydatki gospodarstw domowych na usługi zdrowotne związane z nadmiernym spożyciem słodzonych napojów" - prognozował resort zdrowia. 

Trudno nie przyklasnąć deklarowanemu celowi ustawy, pytanie, jak zachowają się w rzeczywistości Polacy. 

Więcej o: