Ekspertka o podwyżkach podatków. "Rząd po prostu nie ma pieniędzy. Nie przygotowaliśmy się na ciężkie czasy"

Robert Kędzierski
- Polskie społeczeństwo ma słabe rozeznanie w tym, jak działa państwo. Niektórzy sądzą, że rząd ma jakieś swoje pieniądze, a on ma tylko to, co my jako naród zarobimy. Jeśli na coś wydaje, to odbiera nam - mówi dr Małgorzata Bonikowska, prezeska ośrodka analitycznego Thinktank i Centrum Stosunków Międzynarodowych w rozmowie z Next.gazeta.pl.

Mateusz Morawiecki twierdzi, że obniża podatki. Co rusz pojawiają się jednak nowe - danina od producentów napojów czy opłata mocowa obciążają - mniej lub bardziej - portfel Kowalskiego. Po co nam nowe podatki? 

Dr Małgorzata Bonikowska. Chęć utrzymania nowych podatków może wynikać z tego, że rząd po prostu nie ma pieniędzy. Nie przygotowaliśmy się na ciężkie czasy, nie odłożyliśmy środków, kiedy sytuacja była lepsza. A wpisaliśmy na stałe bardzo wiele wydatków, z których teraz ciężko będzie zrezygnować.

Realizacja potrzeb państwa nie może działać na zasadzie listu do świętego Mikołaja. Bo wydatki i potrzeby z zasady się nie kończą. A my musimy spojrzeć na budżet państwa tak, jak się patrzy na budżet rodziny. Tak, można czasami pożyczyć pieniądze, tak, można czasami wydać więcej. Ale to nie oznacza, że można wydawać bez umiaru. Tym bardziej że rząd nie ma przecież własnych pieniędzy, wydaje tylko nasze - jak mawiała brytyjska premier Margaret Thatcher.

Z jednej strony nowe podatki, z drugiej inwestycje. Czy rząd nie otwiera zbyt wielu frontów? 

W Polsce mamy olbrzymi problem z konsekwencją działań państwa. Co rząd, to inna strategia, a tak się nie da realizować długofalowych planów. Za obecnego rządu chcemy mieć wszystko naraz i szybko - repolonizację, więc kupujemy bank, infrastrukturę na światową skalę, więc budujemy megalotnisko, chcemy zreformować energetykę, więc planujemy elektrownię atomową, nie mając technologii. Przekopujemy Mierzeję Wiślaną, myślimy o odbudowie polskiej motoryzacji w oparciu o auta elektryczne. To wszystko kosztuje. To duże wydatki, przy czym część z tych zamierzeń jest nieracjonalna. Wydajemy miliardy na kontrakty militarne, a jednocześnie stan sprawności bojowej polskiej armii wcale się nie poprawia, bo zakup nowoczesnego sprzętu to za mało, potrzebny jest cały system.

Czy Polakom podoba się to powszechne rozdawanie? 

Polskie społeczeństwo ma słabe rozeznanie w tym, jak działa państwo i co to są finanse publiczne. Niektórzy sądzą, że rząd ma jakieś swoje pieniądze, a on ma tylko to, co my - jako naród - zarobimy. Jeśli na coś wydaje, to odbiera nam. Większość Polaków nie łączy tych dwóch rzeczy. Nie rozumie, że trwonienie pieniędzy na prawo i lewo przez polityków oznacza pogłębiającą się dziurę w budżecie, z którą będą się musieli borykać inni. Kolejne ekipy, a przede wszystkim społeczeństwo, zwłaszcza ludzie młodzi.

A co z pieniędzmi unijnymi? Z jednej strony czerpiemy z dotacji UE pełnymi garściami, a z drugiej odrzucamy reguły wspólnoty. Premier Morawiecki stwierdził nawet, że pieniądze z europejskiego funduszu odbudowy, kilkaset miliardów złotych, są nam niepotrzebne. Bo sami możemy wyemitować obligacje. 

Mówienie o tym, że Polska może sobie pozwolić na brak pieniędzy z UE to czysta demagogia. Potrzebujemy tych pieniędzy, tak jak potrzebują ich wszystkie inne kraje wspólnoty. To środki wszystkich 27 państw członkowskich, wszystkich obywateli UE, w tym także nasze. Jednak w pojedynkę nie bylibyśmy w stanie wyasygnować tak dużych pieniędzy dla Polaków. Wciąż przecież otrzymujemy ze wspólnej unijnej kasy znacznie więcej, niż wpłacamy.

A jaki jest bilans naszego członkostwa w UE?

Pytając o to, co Polska zyskała na członkostwie w Unii, nie można stosować uproszczeń. W ciągu 30 lat przeszliśmy drogę gospodarczego rozwoju od poziomu Ukrainy do poziomu Hiszpanii. To naprawdę niesamowity sukces i dowód na to, że mądrze realizowana polityka spójności działa. Udało nam się gospodarczo prześcignąć Grecję czy Portugalię, które są we wspólnotach europejskich dwie dekady dłużej. Ale wciąż nam wiele brakuje do Francji, Niemiec czy Włoch.

Nasi sąsiedzi poszli inną drogą

Tak. Wystarczy spojrzeć na Ukrainę, by widzieć, że gospodarczo jest ona niewiele dalej niż była 30 lat temu. Dlaczego? Bo w pojedynkę jest o wiele trudniej. Bez Unii Europejskiej zmiany zachodzą znacznie wolniej. I nie chodzi tylko o pieniądze. Najważniejsze jest wspólne prawo, bycie częścią jednolitego rynku i korzystanie ze wszystkich czterech unijnych swobód. Polska została włączona do europejskiego krwiobiegu, a jednocześnie przekazano nam spory know-how, zarówno w biznesie, jak i w administracji. Dostaliśmy swego rodzaju lewar wzrostu, zaś Ukraina go nie miała. To wszystko pozwoliło Polsce osiągać wzrost gospodarczy na poziomie 4-5 proc. rocznie przez dwie dekady. Dzięki temu przeszliśmy z siły nabywczej (PKB per capita) liczonej na ok. 6 tysięcy dolarów w roku 1990 (mniej niż ówcześnie na Ukrainie) do prawie 32 tysięcy dolarów. Jesteśmy więc pięć razy bogatsi! Dorobiliśmy się dzięki ciężkiej pracy i tworzeniu własnych firm, które rosły dzięki krajowemu, a potem europejskiemu rynkowi. Dziś część wychodzi także za jego granice. A jednocześnie, w wielu dziedzinach staliśmy się europejskimi liderami - chociażby w branży komponentów samochodowych. Zawdzięczamy to przede wszystkim sobie, ale i spójnej polityce, konsekwentnej przez lata.

Zobacz wideo 'Studio Biznes' o planach rządu wobec umów zleceń i buncie przedsiębiorców. Zaprasza Łukasz Kijek

Czytaj też: TVP i Polskie Radio dostaną prawie 2 mld zł rekompensaty. Andrzej Duda podpisał ustawę budżetową na 2021 rok

Niektórzy politycy "nie wykluczają polexitu". Wielkiej Brytanii udało się wyjść z unii "i żyje". Polsce też by się udało? 

Sugerowanie, że Polska powinna się wzorować na Wielkiej Brytanii pod względem dystansowania się od Brukseli i "odzyskania kontroli nad swoim państwem", jest nieporozumieniem. Polska jest w Unii Europejskiej znacznie silniejsza zarówno gospodarczo, jak i politycznie. Skutki brexitu poznamy dopiero za lata, ale nawet jeśli Brytyjczycy wyjdą na swoje, nie możemy się z nimi porównywać. Wielka Brytania to dawne imperium, mające kolonie i dominia na wszystkich kontynentach. Do dziś brytyjska królowa jest wciąż głową kilkunastu państw, a do Brytyjskiej Wspólnoty Narodów należą 54 kraje, w tym Cypr i Malta oraz potężne Indie, Kanada czy Australia.

Nie będziemy mocarstwem? 

Polska jest średnio dużym krajem w Europie, gospodarczo już w pierwszej 25-tce, ale politycznie cały czas między Zachodem a Rosją. Nie mamy potencjału, aby być samodzielnym graczem globalnym bez Europy, natomiast nasz potencjał największego kraju Europy Środkowo-Wschodniej pozwala nam w ramach UE wzmacniać pozycję regionalnego lidera. No i mamy wpływ na największe i najsilniejsze państwa kontynentu - Niemcy (4 gospodarka świata) i Francję (7 globalna gospodarka, mocarstwo nuklearne i członek Rady Bezpieczeństwa ONZ). Nawet tak poważni gracze jak Rosja czy Turcja (notabene oba miały kiedyś wielkie imperia, z którymi musieliśmy walczyć) dziś się z nami muszą liczyć. Gdybyśmy byli poza UE, nasz wpływ na sprawy Zachodu i świata mógłby być porównywalny nie do Wielkiej Brytanii, lecz raczej do Ukrainy - nota bene kraju większego od nas ludnościowo i terytorialnie.

Więcej o: