Demografia to bez wątpienia jedno z kluczowych wyzwań, które stoją przed Polską w najbliższych latach i dekadach. Receptą na problemy ma być Strategia Demograficzna 2040, której projekt opublikowało właśnie Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej.
Jak tłumaczy rząd, strategia ma sprawić, że Polska wyjdzie z pułapki niskiej dzietności i zbliży się do poziomu gwarantującego zastępowalność pokoleń. Wśród planowanych działań, zapowiedzianych przez ekipę Morawieckiego, jest m.in. objęcie ochroną przed zwolnieniem ojców od początku ciąży małżonki, gwarancja elastycznej pracy, dofinansowania na nianię czy rekompensaty przy pracy na część etatu.
W projekcie Strategii Demograficznej resort rodziny pokazał - powołując się m.in. na projekcje ONZ i Eurostatu oraz na własne prognozy - jakie wyzwania w kwestii zwiększania dzietności stoją przed Polską oraz jakie nadzieje rząd wiąże z planowanymi działaniami.
Jak wynika z najnowszych danych GUS, na koniec 2020 r. liczba ludności Polski wyniosła ok. 38 mln 265 tys. mieszkańców.
Prognozy demograficzne ONZ, na które powołuje się rząd w projekcie Strategii Demograficznej, wskazują, że w 2100 r. w Polsce może mieszkać nawet tylko ok. 16,3 mln osób. Stałoby się tak, gdyby nie doszło do zmian m.in. w wysokości współczynnika dzietności. Według "średniego wariantu" zakładającego stały, ale niewielki wzrost dzietności w Polsce w przyszłości, w 2100 r. może w Polsce żyć ok. 23 mln osób.
Ba, resort rodziny pisze w Strategii Demograficznej także o obliczeniach demografów ONZ, z których wynika, że w 2300 r. Polska może mieć ledwie 2 mln mieszkańców.
W efekcie zmian demograficznych w kolejnych latach drastycznie zmieniłaby się struktura ludności Polski. O ile w 2019 r. mieliśmy w Polsce ok. 21,4 proc. osób w wieku poprodukcyjnym (60 lat dla kobiet, 65 lat dla mężczyzn), o tyle w 2060 r. - i to w tym bardziej optymistycznym, "średnim" wariancie - byłoby to ok. 37,5 proc. To oznaczałoby, że o ile dziś na jedną osobę w wieku poprodukcyjnym przypadają 2,7 osoby w wieku produkcyjnym, to w roku 2060 byłyby to 1,2 osoby.
Będzie to miało istotne konsekwencje m.in. dla zdolności systemu emerytalnego do zapewnienia adekwatnych świadczeń emerytom i zdolności państwa i samorządów do świadczenia usług publicznych o adekwatnej jakości, zwłaszcza na terenach o znacznym odsetku osób starszych i dużej emigracji
- ostrzega rząd. Dodaje, że "ciągły spadek liczby ludności w wieku produkcyjnym [dziś to niespełna 23 mln osób, w 2060 r. może to być już poniżej 15 mln, a w 2100 r. tylko nieco ponad 10 mln - red.] będzie czynnikiem sprzyjającym sekularnej stagnacji lub nawet recesji gospodarczej". Stagnacja sekularna, najogólniej rzecz biorąc, oznaczałaby trwałe zahamowanie wzrostu gospodarczego.
Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej przygotowało własną projekcję demograficzną. Szacuje w niej, jakie korzyści demograficzne może przynieść Strategia Demograficzna 2040.
Co z niej wynika? Wnioski z niej płynące są z dzisiejszej perspektywy absolutnie kosmiczne. Acz oczywiście kibicujemy Polsce, aby się ziściły.
Resort analizuje dwa warianty. Pierwszy (wariant A), że współczynnik dzietności w Polsce wzrośnie do 1,8, a następnie będzie dalej rósł i w 2100 r. osiągnie poziom zastępowalności pokoleń (tj. 2,1). Drugi (wariant B), że współczynnik dzietności dotrze do poziomu 2,1 już w 2040 r. (i będzie się utrzymywał na tym poziomie).
Współczynnik dzietności to (nieco upraszczając szczegóły metodologiczne) przeciętna liczba urodzeń przypadających na jedną kobietę. Na razie jesteśmy o lata świetlne od planów rządu. W 2019 r. współczynnik dzietności w Polsce wynosił 1,42, a - według wyliczeń dr hab. Małgorzaty Sikorskiej z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego - w 2020 r. spadł do 1,41. Widać niestety w tych danych stagnację. Po wzroście współczynnika z 1,29 w 2015 r. do 1,45 w 2017 r. liczono, że to początek trendu. Nic takiego się jednak nie stało.
Rząd wylicza, że gdyby ziścił się któryś z dwóch zakładanych przez niego wariantów, to w okolicach 2085 r. liczba ludności Polski zaczęłaby rosnąć i w 2100 r. sięgnęłaby ok. 30,7-33,1 mln mieszkańców. Byłaby więc aż o ok. 8 do nawet 17 mln wyższa, niż wynika z prognoz ONZ.
Różnice stają się bardzo istotne w momencie, kiedy dzieci zaczną rodzić pokolenia rodziców urodzonych w okresie oddziaływania Strategii Demograficznej i stają się kilkukrotne na koniec okresu. W latach 2096-2100 projekcja ONZ [wariant "bez zmian" - red.] szacuje łącznie 610 tys. urodzeń, podczas gdy projekcja Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej 2 mln 56 tys. w wariancie A 2 056 tys. (3,4 razy więcej), a wariancie B: 2 232 tys. (3,7 razy więcej)
- snuje wizje resort.
Co widać na wykresach, i co wyraźnie zastrzega rząd - nawet gdyby Polki zaczęły rodzić wyraźnie więcej dzieci niż obecnie - to przez wiele kolejnych dekad liczba ludności Polski będzie spadać.
Po pierwsze, byłby to efekt spadającej liczby kobiet w wieku prokreacyjnym. Słowem - z powodu niskiej dzietności z ostatnich ok. 30 lat jest i będzie ich na tyle mało, że, nawet gdyby przeciętnie zaczęłyby one rodzić więcej dzieci, to łączna liczba urodzeń w Polsce i tak będzie spadać. Po drugie, byłby to także efekt wysokiej umieralności osób z wyżu demograficznego (z lat ok. 1975-1985).