Współczynnik dzietności w Polsce, czyli (nieco upraszczając szczegóły metodologiczne) przeciętna liczba urodzeń przypadających na jedną kobietę, wyniosła w 2019 r. w Polsce 1,44 - wynika z danych Eurostatu. Sporo gorsze dane mają m.in. Malta, Włochy czy Hiszpania, ale mimo wszystko odczyt dla Polski także należy do najgorszych w Europie. To także wynik poniżej średniej unijnej, wynoszącej w 2019 r. 1,53. Acz trend spadkowy w statystyce dla całej UE pokazuje, że nie tylko Polska zmaga się z problemami demograficznymi.
Dr hab. Małgorzata Sikorska z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego w najnowszym raporcie opublikowanym przez Instytut Badań Strukturalnych wskazuje (na podstawie danych GUS) z kolei, że w 2019 r. współczynnik dzietności w Polsce wynosił 1,42, a w 2020 r. - 1,41.
Widać niestety w tych danych stagnację. Po wzroście współczynnika z 1,29 w 2015 r. do 1,45 w 2017 r. liczono, że to początek trendu. Nic takiego się jednak nie stało. W 2020 r. urodziło się w Polsce tylko ok. 355 tys. dzieci, najmniej od 2003 r.
Planem rządu przy uruchamianiu w 2016 r. programu 500 plus było, aby w 2026 r. współczynnik dzietności doszedł do poziomu 1,6. Niestety, w ostatnich latach od tego celu raczej się oddalamy, niż się do niego zbliżamy. A warto pamiętać, że te 1,6 to i tak lata świetlne od wartości 2,1, która gwarantuje tzw. zastępowalność pokoleń.
Rząd od lat widzi w demografii jedno z kluczowych wyzwań dla Polski. Można o tym przeczytać zarówno np. w programie wyborczym PiS sprzed objęcia przez tę partię władzy w kraju w 2015 r., jak i w przesłanym w 2021 r. do Brukseli Krajowym Planie Odbudowy.
Wbrew temu, co niedawno twierdził prezes Jarosław Kaczyński, to m.in. w 500 plus pokładano duże nadzieje na przełamanie polskich problemów. Efekty programu w zakresie demografii nie są jednak jak na razie oszałamiające.
Zresztą sam Kaczyński przyznał kilka dni temu, że zupełnie nie wie, jak zachęcać Polaków do powiększania rodzin.
Istnieją społeczno-gospodarcze przesłanki, które powodują, że kobiety boją się zachodzić w ciążę. Problem jest szerszy i dotyczy mentalności. Nie wiem, jak to zmienić i tu, uczciwie mówiąc, przyznaję się do bezradności
- mówił w rozmowie z portalem interia.pl.
Prodemograficznie - według planów rządu - ma zadziałać m.in. przedstawiona w Polskim Ładzie idea rodzinnego kapitału opiekuńczego, czyli dodatkowym 12 tys. zł na dziecko w wieku 1-3 lata.
Czy jednak rzeczywiście tylko o pieniądze chodzi? Czy zwiększenie dzietności w Polsce jest w ogóle możliwe, a jeśli tak, to jakimi sposobami?
Co ważne, wygląda na to, że kluczowym problemem nie wydaje się szczególna niechęć Polek i Polaków do posiadania dzieci. Jak wskazuje w swoim raporcie dr hab. Małgorzata Sikorska, nasze preferencje od lat są raczej stałe - mniej więcej połowa z nas chciałaby mieć dwoje dzieci. Ba, na przestrzeni ostatnich lat nawet delikatnie wzrósł odsetek osób, które chciałyby mieć troje dzieci lub więcej, i nieco spadł odsetek odpowiedzi dotyczących jednego dziecka.
Te deklaracje rozmijają się niestety z rzeczywistością, bo 53 proc. rodzin z dziećmi na utrzymaniu ma tylko jedno dziecko (35 proc. dwoje, 9 proc. troje, 3 proc. więcej niż troje). Wprawdzie są to dane z 2011 r., ale w tej strukturze mimo wszystko rewolucyjne zmiany prawdopodobnie od tego czasu nie zaszły.
Istnienie luki pomiędzy preferowaną liczbą dzieci a rzeczywistymi zachowaniami prokreacyjnymi (tzw. fertility gap) nie jest zjawiskiem charakterystycznym jedynie dla Polski. Jednak w naszym kraju luka jest wyjątkowo duża, a istotnym powodem niskiej dzietności jest to, że Polki i Polacy stosunkowo rzadko decydują się na drugie i następne dziecko
- zauważa dr Sikorska. Osobną kwestią jest rosnąca liczba osób bezdzietnych (choć zwykle nie z wyboru, ale m.in. braku odpowiedniego partnera czy niestabilnej sytuacji finansowej i zawodowej), a także spory odsetek par dotkniętych problemem z płodnością (ok. 15 proc.).
Przyczyny niskiej dzietności w Polsce są oczywiście bardzo różne, ale według badań, na które powołuje się dr Sikorska (CBOS, 2017) to przede wszystkim brak stabilności finansowej i niepewność co do przyszłości (59 proc. badanych), ograniczenia związane z sytuacją mieszkaniową (44 proc.) oraz obawy kobiet przed utratą pracy (42 proc.).
Słowem - do posiadania dzieci zniechęca w dużej mierze niepewność finansowa i mieszkaniowa. Wydaje się, że tych problemów nie rozwiąże ani 500 zł na dziecko co miesiąc, ani kolejnych 12 tys. zł na małe dzieci, a raczej m.in. daleko idące zmiany na rynku pracy (m.in. w zakresie luki płacowej czy możliwości pracy domowej i życia zawodowego). A także w życiu społecznym czy rodzinnym, bo jako powód niskiej dzietności dr Sikorska wskazuje także "koszty" macierzyństwa.
Doświadczenia związane z ponoszeniem tych kosztów blokują decyzję o posiadaniu kolejnych dzieci. Chodzi o gorszą sytuację matek niż ojców na rynku pracy, potrójne obciążenie kobiet (pracą zawodową, obowiązkami domowymi oraz opieką nad dziećmi) oraz wzór poświęcającej się matki Polki i związaną z nim społeczną presję. Tego rodzaju kosztów nie ponoszą ojcowie
- uważa ekspertka. Negatywnie na dzietność wpływa także według niej fakt, że część instrumentów polityki rodzinnej nie niweluje, a pogłębia różnice między matkami i ojcami - zarówno na rynku pracy, jak i w zakresie opieki nad dzieckiem. Jako przykład podaje urlop rodzicielski bez zarezerwowania części, z której może skorzystać tylko ojciec.
Podejmowaniu decyzji o dziecku mogą nie sprzyjać także ograniczenia w dostępie do legalnej aborcji, które zaczęły obowiązywać pod koniec 2020 r. Dr Sikorska przytacza stanowisko Komitetu Nauk Demograficznych Polskiej Akademii Nauk, który stwierdził, że ograniczenie to "zaburza proces planowania rodziny, zwiększając obawy kobiet i ich partnerów związane z zajściem w ciążę".
Recepty na zwiększenie dzietności od lat są podobne - m.in. więcej żłobków i przedszkoli, większa elastyczność w łączeniu pracy zawodowej z życiem rodzinnym, łatwiejsza dostępność mieszkań dla osób młodych czy działania wyrównujące szanse i możliwości kobiet i mężczyzn na rynku pracy oraz w zakresie obowiązków domowych. Ale to także, według dr Sikorskiej, np. refundowany przez państwo program in vitro - a to już działanie, z którymi obecnemu rządowi nie jest po drodze.
Warto też pamiętać, że o ile nawet pewien wzrost współczynnika dzietności w Polsce nie jest niewykluczony (choć potrzeba tu współdziałania wielu czynników na różnych polach), to raczej marzeniem ściętej głowy jest trwałe przełamanie ujemnego przyrostu naturalnego i zatrzymanie depopulacji kraju. Problemem jest bowiem po prostu coraz mniejsza liczba kobiet w wieku rozrodczym.
Jak dosadnie ujęła to w 2020 r. w rozmowie z Radiem Wnet Barbara Socha, wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej - "żaden program nie spowoduje, że dziesięć kobiet urodzi więcej dzieci niż sto kobiet".