W lipcu był wzrost o 8,7 proc. rok do roku, dane za sierpień miały pokazać podobną dynamikę - tego w każdym razie spodziewali się eksperci. Tymczasem, jak podał GUS, wynagrodzenia wzrosły o 9,5 proc. rok do roku.
Przeciętna płaca wyniosła zatem 5843,75 zł. To oczywiście kwota brutto, w dodatku nie dotyczy całej gospodarki, a pensji w firmach zatrudniających minimum 10 osób. Takie właśnie dane dostajemy jednak cyklicznie i na nie uważnie patrzą m.in. ekonomiści. W stosunku do poprzedniego miesiąca przeciętne wynagrodzenie nieco spadło - o 0,1 proc.
Skąd to pozytywne zaskoczenie i co ono oznacza? Jak zauważa Polski Instytut Ekonomiczny (PIE), lipcowe, szczegółowe dane (na takie same za sierpień jeszcze chwilę musimy poczekać), wskazywały, że płace najszybciej rosły w branżach, które powinny odbijać po koronawirusowych ograniczeniach i zastoju: turystyce, gastronomii i pozostałych usługach. Z kolei eksperci polskiego oddziału ING Research podejrzewają, że przyczynami lepszych od oczekiwań danych mogą być "brak fachowców, skok ofert pracy, może pierwsze oznaki wysokich oczekiwań inflacyjnych". PKO BP w pierwszym twitterowym komentarzu pisze natomiast, że "w przypadku przeciętnego wynagrodzenia nie widać już śladów pandemii, jego (odsezonowany) poziom jest już wyraźnie powyżej trendu sprzed pandemii".
O prognozę tego, co czeka nas w kolejnych miesiącach, pokusili się ekonomiści PIE. Ich zdaniem wynagrodzenia będą rosnąć już wolniej do 7 proc. na początku przyszłego roku. Także wchodząca od stycznia podwyżka pracy minimalnej (do 3010 zł z 2800 zł brutto obecnie) nie powinna według nich w istotny sposób przełożyć się na wzrost przeciętnego wynagrodzenia.
Warto pamiętać jednocześnie o inflacji, która też rośnie - i tym wzrostem także często zaskakuje ekspertów. Wyższe ceny "zjadają" część podwyżek.
GUS podał też dane o przeciętnym zatrudnieniu w firmach. W ujęciu rocznym lekko wzrosło, o 0,9 proc., co okazało się lekkim rozczarowaniem - ekonomiści spodziewali się wzrostu o 1,1 proc. Miesiąc do miesiąca, czyli w porównaniu z lipcem, widać spadek o 0,2 proc., czyli o 10 tysięcy etatów. "Najprawdopodobniej to już koniec szybkiej regeneracji rynku pracy, teraz zatrudnienie będzie odbudowywało się w znacznie wolniejszym tempie" - komentuje Pekao SA na swoim ekonomicznym twitterowym profilu.
"Systematycznie odbija aktywność w branżach usługowych. Spada liczba pracujących w przemyśle, transporcie oraz budownictwie" - dodaje Polski Instytut Ekonomiczny, a jego ekspert Andrzej Kubisiak zauważa, że widać coraz większe problemy pracodawców ze znalezieniem pracowników.