Artykuł zaktualizowany o decyzję RPP ws. stóp procentowych.
Zacznijmy od konkretnych wskaźników. Ekonomiści mBanku mocno ścięli swoją prognozę wzrostu PKB Polski - na ten rok do 5,2 z 5,7 proc. i na przyszły do 4,8 z 5,3 proc. "Korekta scenariusza makro: mniej wzrostu, więcej inflacji" - tytułują fragment swojego raportu.
Ta istotna rewizja wcale nie musi być ostateczną - możemy zobaczyć głębsze spowolnienie. Eksperci piszą, że aktualnie widzą "raczej ryzyka w dół" dla tej prognozy niż możliwości jej podniesienia, choć spowolnienie wciąż nazywają tymczasowym, w każdym razie w perspektywie całego cyklu koniunkturalnego. Wcześniej oczekiwania co do wzrostu gospodarczego w Polsce obniżył też bank Pekao SA - z 5,5 do 5 proc., o czym wspominaliśmy w poniższym tekście:
W najbliższych kwartałach istotnym czynnikiem, wpływającym na przynajmniej niektóre "silniki" PKB (mBank wymienia tu przede wszystkim eksport netto i zapasy, konsumpcja i inwestycje mają być mniej dotknięte), będzie wzrost cen. Według mBanku, inflacja w przyszłym roku będzie wyższa niż w obecnym - średnio ma wynieść 5,5 proc., podczas gdy w 2021 szacowana jest na 4,8 proc. Nie tylko ten bank uważa, że przyszłoroczna, średnioroczna inflacja przebije tegoroczną, takie oczekiwania ma też wspomniany już Pekao SA.
Ekonomiści mBanku stwierdzają, że w 2022 roku jedną czwartą inflacji ma stanowić efekt cen żywności i energii. "Dostosowanie nazwalibyśmy niemal klasycznym szokiem podażowym, ale naszym zdaniem daleko nam do stagflacji" - dodają. Stagflacja to ostatnio nośne hasło, bo na świecie rosną obawy przed takim scenariuszem ekonomicznym. W największym skrócie oznacza on stagnację gospodarczą, czyli spowolnienie wzrostu, połączoną z wysoką inflacją. Według mBanku ten scenariusz nam nie grozi, bo w dalszych kwartałach stopniowo wygasać będzie jeden z szoków, podażowy - producenci, którzy obecnie nie nadążają z dostarczaniem towarów i produktów, będą rozładowywać zatory, aktywność gospodarcza będzie rosnąć, a inflacja spadać.
W środę Rada Polityki Pieniężnej - organ NBP, na czele którego stoi prezes banku centralnego Adam Glapiński - podniosła główną stopę procentową o 40 punktów bazowych. Kilkadziesiąt minut po pierwszym, zaskakującym komunikacie, RPP opublikowała drugi, w którym uzasadnia swój ruch. Jego podsumowanie i najistotniejszy fragment brzmi:
W sytuacji prawdopodobnego dalszego ożywienia aktywności gospodarczej i korzystnej sytuacji na rynku pracy inflacja może utrzymać się na podwyższonym poziomie dłużej niż dotychczas oczekiwano. W takiej sytuacji powstałoby ryzyko utrwalenia się dynamiki cen w średnim okresie na poziomie wyższym od celu inflacyjnego. Dążąc do obniżenia inflacji do celu NBP w średnim okresie Rada postanowiła podwyższyć stopy procentowe NBP.
Czyli: RPP też jest przekonana, że za wzrostem inflacji stoją czynniki "niezależne od krajowej polityki pieniężnej", takie jak wzrost cen surowców energetycznych i żywnościowych na globalnych rynkach, zaburzenia łańcuchów dostaw czy ożywienie gospodarcze (a jeszcze wcześniej, przed pandemią nawet, podwyżki rachunków za prąd i opłat za wywóz śmieci), jednak widzi też ryzyko, że wysoka inflacja wcale nie będzie przejściowa, tylko utrzyma się dłużej, niż wcześniej oczekiwał bank.
Jeśli chodzi o wspomniane już szoki, mBank wymienia je trzy, wszystkie negatywne. Pierwszy dotyczy niedoborów surowców i materiałów. Ten problem mamy już na świecie od wielu miesięcy: zapotrzebowanie (popyt) mocno wzrosło po zniesieniu gospodarczych lockdownów covidowych, ale odpowiedź na te potrzeby (czyli podaż) była niewystarczająca, także z powodu kłopotów związanych z zakłóceniami w łańcuchach dostaw. "Ten klasyczny szok podażowy doprowadził do bardzo silnych efektów cenowych, zarówno w kontekście samej skali wzrostów, jak i tempa ich spiętrzenia" - piszą eksperci, dodając, że to z kolei działa negatywnie na popyt.
Drugim szokiem, który zaczyna oddziaływać, to połączenie "efektów strukturalnych wynikłych z dostosowań ESG oraz krótkoterminowych niedoborów surowców energetycznych na świecie mających swe korzenie po części również w spiętrzeniu popytu". ESG to akronim od Environmental, Social, and Governance, czyli "środowisko naturalne, społeczeństwo i ład korporacyjny". To nowy trend biznesowy, na który coraz większą uwagę zwracają i firmy, i inwestorzy. Szczególnie ten pierwszy człon, czyli środowisko, ma ostatnio duże znaczenie, w kontekście m.in. transformacji energetycznej, czyli odchodzenia od surowców kopalnych, głównie węgla. Zatem: gospodarka dostosowuje się do nowych wyzwań, a w dodatku teraz połączone jest to z niedoborem surowców, takich jak wspomniany węgiel, przy silnym wzroście zapotrzebowania na nie. Szczególnie wyraźnie widać to było ostatnio w Chinach.
No i wreszcie jest trzeci szok, dotyczący cen żywności. Według mBanku, w tym przypadku "jak do tej pory zobaczyliśmy prawdopodobnie dopiero czubek góry lodowej dostosowania". Ekonomiści uważają, że bardzo prawdopodobny jest następujący scenariusz: będziemy mieć niedobory nawozów sztucznych (mamy na świecie rekordowo drogi gaz, niezbędny w ich produkcji, i duże firmy chemiczne tę produkcję teraz tną lub zawieszają), niezbędnych w rolnictwie, kolejne plony zbóż i warzyw będą niskie, a do tego drogie, a ponieważ jednocześnie droga jest też energia, droższe będą też produkty spożywcze, przy powstawaniu których jej sporo potrzeba, jak mięso i żywność przetworzona. Czyli w największym skrócie: kryzys energetyczny zaserwuje nam drogą żywność. Ten trzeci szok może trwać najdłużej, przynajmniej do połowy przyszłego roku.
Inflacja na energetycznym dopalaczu. Masz pytania dotyczące cen energii? Zadaj je ekspertowi w Q&A Gazeta.pl. Do czego prowadzi to, co dzieje się teraz na rynkach i w gospodarkach? Pytania w tym temacie przesyłajcie do nas na adres: news_gazetapl@agora.pl. W czwartek 7 października zadamy je ekspertowi w programie Q&A Gazeta.pl.