Bartłomiej Biga: Nic nie mieć. Powstały bardzo efektywne modele biznesowe, które nie wymagają gromadzenia własności. Ich skuteczność wynika z możliwości odrzucenia tego balastu.
Własność długo dawała przewagą konkurencyjną, była czynnikiem produkcji, a dziś staje się źródłem kłopotów. To historyczna zmiana. Airbnb nie posiada niczego poza algorytmem, a jest bardziej wartościową firmą, niż sieć hoteli Hilton z masą nieruchomości w prestiżowych lokalizacjach. Amazon zbudował sporo nieruchomości magazynowych, ale najlepsza część biznesu polega na tym, że miliony małych firm coś produkują, wystawiają na Amazonie, który tylko pośredniczy. Dzisiaj pieniądze leżą w innym miejscu niż przez całe wieki.
Tradycyjnie rozumiana własność - czyli ta materialna, ruchomości i nieruchomości - przestaje być istotna. W 1975 roku udział zasobów niematerialnych w ogólnej wartości spółek z indeksu S&P 500 był szacowany na 17 procent. W 2020 roku było to już 90 procent. Na tym co materialne coraz mniej się zarabia i zresztą ludzie już nie chcą mieć rzeczy.
Na własność. Wartość płynąca z samego faktu bycia właścicielem jest ledwie widoczna wśród dzisiejszych dwudziesto- i trzydziestolatków. Oni zgadzają się na zastąpienie własności prawem dostępu. Tę zmianę już wdraża sektor prywatny: serwisy streamingowe, wypożyczalnie samochodów na minuty, wypożyczalnie rowerów. W naszych badaniach prawie 60 procent respondentów - w zależności od kategorii dóbr - byłoby gotowych zrezygnować z własności jakiejś rzeczy, jeśli mieliby możliwość "dogodnego jej wypożyczenia". Wiertarka, namiot, sprzęt turystyczny, rower, robot kuchenny, nawet garnitur. "Nie muszę tego mieć". Bo posiadanie jest uciążliwe, o rzeczy trzeba dbać, gdzieś je trzymać, a przez większość czasu i tak leżą nieużywane. To po co? Coraz więcej ludzi z ulgą zamieni własność w prawo dostępu. Są na to gotowi. W badaniach pytaliśmy o wykształcenie, dochody, miejsce zamieszkania. Żadnych różnic. W podobny sposób do kwestii własności podchodzą kobiety i mężczyźni, zamożni i biedni, mieszkańcy miast i wsi. Jedyna różnica to wiek. Młodzi dużo chętniej zrezygnują z własności niż starsi.
Mają mniej pieniędzy i nie stać ich na przykład na samochód, a wypożyczyć mogą. A nawet jak ich na coś stać - powiedzmy na rower - to wynajmują pokój i nie mają gdzie tego roweru trzymać.
Już nie będą chcieli. Bo zaszła w ich głowach ważna zmiana. Oni zaczęli traktować własność jako obciążenie, dostrzegają masę problemów, które się z nią wiążą. W samochodzie muszę zmienić olej, robić przeglądy, martwić się, gdzie go zaparkuję. Wśród młodych dużo rzadziej występuje potrzeba, żeby mieć samochód dla samego posiadania. Podobnie z muzyką. Dzisiejsi 40-latkowie jeszcze gromadzili płyty i w ten sposób budowali swoją pozycję - gdy ktoś miał całą półkę krążków CD, to się tym chwalił. Teraz już nikt tego nie robi. Istnieją kolekcjonerzy winyli, ale to nisza. Dostęp do gigantycznej bazy muzyki czy filmów za niski abonament jest czymś, co większości ludzi absolutnie wystarcza. A przecież tam nic nie jest twoje - jak przestaniesz opłacać abonament, zostajesz z niczym. Nie masz żadnej płyty. I oni - czyli przede wszystkim młodzi - chcą tak funkcjonować również w innych sferach życia.
Tak.
Dla nich to abstrakcja. Studenci mają konto za 10 zł i wierzą, że tam działa realna konkurencja.
Nie. Konkurencja między trzema gigantami - a tak to wyglada na rynku muzycznym - to tak naprawdę oligopol, który pozwala firmom uzgadniać ceny i strategie. Taka sytuacja nie gwarantuje niskich cen raz na zawsze. Ale młodzi jakoś się tego nie boją. Być może uważają, że muzycy nie mogą sobie pozwolić na to, żeby serwisy odcięły ich od publiczności zaporowymi stawkami i w razie czego te wszystkie gwiazdy znajdą sposób nacisku na koncerny.
Zdecydowanie.
Przeciwnie. Oni chcą korzystać z rzeczy nawet bardziej intensywnie niż starsi, tylko nie chcą sobie zawracać głowy ich posiadaniem. Potrzeba natychmiastowej gratyfikacji – skrócenia czasu od pomysłu do jego realizacji - jest bardzo silna. A zresztą dokładnie w tę stronę pchają nas wszystkich potężne siły rynkowe, więc z buntem nie ma to nic wspólnego. Dzisiaj Świętym Graalem dla firm jest subskrypcja - żebyśmy co miesiąc płacili za wszystko abonament. Odchodzenie od posiadania rzeczy na własność genialne współgra z modelem subskrypcyjnym. Wykupujesz abonament za dostęp do muzyki, filmów, ale taż samochodu, mieszkania, sprzętu turystycznego, roweru, ubrań, może to być również abonament na stałą dostawę markowej oliwy do kuchni - to wszystko już się dzieje. To jeden z najmocniejszych trendów w dzisiejszej ekonomii - jeśli jako firma masz stałych subskrybentów i stałe dochody, to twoja wycena wzlatuje pod niebo. Istnieje mnóstwo potężnych sił, które będą nas wypychały z własności.
Nas jako konsumentów. Kiedyś kupowałeś płytę CD i coś miałeś, natomiast kupując film on-line tak naprawdę go nie masz, dostajesz bardzo wąską licencję. Jeśli kupisz e-book, to potem mówisz: "Mam e-booka". Ale czy na pewno? Jak się wczytasz w licencję, to się okaże, że nie nabyłeś żadnych praw, właściciel może ci skasować plik z czytnika w dowolnym momencie bez podania przyczyny. Zresztą tak już się stało w przypadku pewnej książki i - co ciekawe - był to „Rok 1984" Orwella. Firma miała problemy z licencjami i skasowała ludziom pozycję z czytników.
I dopóki wszystko działa, to jesteśmy zadowoleni. Ale jeśli jeden gigant pożre się z drugim o jakieś prawa, to z twojej biblioteki w Spotify może zniknąć połowa albumów. Sam jestem fanem treści cyfrowych, ale jak kupię sobie książkę w wersji papierowej, to mogę ją sprzedać, pożyczyć, dać w prezencie, a w przypadku e-booka - chociaż kosztuje podobne pieniądze - nie mam nawet połowy tych praw.
Warto przypomnieć zapomniany termin: monopson. To sytuacja, gdy na rynku jest bardzo wielu producentów jakiegoś towaru czy dostawców usługi, ale tylko jeden odbiorca. I tak się stało z muzyką: istnieje wielu artystów, ale odbiorcą może być tylko Spotify. Za chwilę każda mała firma, która coś wytwarza, będzie mogła to sprzedać tylko jednemu odbiorcy - czyli Amazonowi, który ustala marżę i inne warunki. Monopson jest większym zagrożeniem dla gospodarki niż tradycyjny monopol, czyli sytuacja, gdy jeden producent towaru przejmuje rynek. Siła monopsonu jest bardziej destrukcyjna.
Monopol łatwiej przełamać, mamy bogate orzecznictwo antymonopolowe, prawie w każdym kraju istnieją odpowiednie urzędy. Z monopsonami dopiero uczymy się walczyć. Problemem jest też słaby nacisk obywateli na taką walkę, oni na dzień dobry chcą, żeby uderzać w monopole, natomiast monopsony często popierają, bo przecież Amazon jest taki wygodny, wszystko mam w jednym miejscu, mogę zamówić długopis za pięć złotych i on przyjdzie na drugi dzień w darmowej dostawie, bo wykupiłem sobie taki abonament. Gdy w końcu konsumenci zaczną czuć, że monopson winduje ceny i dyktuje warunki nie tylko dostawcom, ale też klientom, siła takiego giganta może być trudna do złamania.
Tak. Będziemy namawiani, kuszeni lub zmuszani, żeby dostęp do różnych rzeczy i usług mieć w abonamencie. I będziemy coraz więcej rzeczy pożyczać. Firmy tego chcą i młodzi też są gotowi na taką zmianę. Mają jeszcze wątpliwości, jeśli chodzi o samochody i mieszkania - przynajmniej młodzi Polacy. Ale to kwestia czasu.
Część ekonomistów uważa, że na lepsze, bo dzięki temu łatwiej uda się odejść od obecnego modelu gospodarczego, który wymaga nieustannego pompowania PKB i rujnuje nam planetę. Takiego zatrzęsienia przedmiotów i śmieci ekosystem nie wytrzymuje. Nie mówiąc o gazach cieplarnianych, które powstają przy produkcji kolejnych rzeczy. A ponieważ trudno przekonać ludzi, żeby obniżyli standard życia, no to współdzielenie i pożyczanie jest jedynym wyjściem, żeby zachować podobną dostępność produktów, a wytwarzać ich mniej. Z kolei zwolennicy idei postwzrostu powiedzą, że to absolutnie za mało. I że pomysł, abyśmy nadal mieli ten sam róg obfitości, tyle że w modelu "dostępu na żądanie", nie uratuje świata i jest jedynie kolejną ściemą marketingową.
Próbuję być realistą. Przekonanie bogatych społeczeństw, żeby radykalnie ograniczyły konsumpcję, to moim zdaniem rzecz beznadziejna. Nie uda się. Więc chodzi o to, żeby ilość rzeczy ograniczyć, ale zrobić to w sposób jak najmniej bolesny. Tak samo w Chinach. Idź i powiedz tamtejszej klasie średniej, która ledwo krzepnie, że mają przestać marzyć o samochodach, ubraniach i robotach kuchennych. Być może "świat na wynajem", gdzie do tych wszystkich przedmiotów nadal będą mieli dostęp, będzie dla nich nie do przełknięcia.
Tak. Najdalej za 15 minut.
To nie przejdzie. Niewygodne i za długo trwa. Raczej to coś trafi do paczkomatu na klatce schodowej albo gdzieś obok domu. To wszystko będzie możliwe szybciej niż sądzimy.
Prywatne pewnie znikną. One są totalnie nieekonomiczne, to absurd posiadać coś, co przez większość czasu stoi nieużywane pod domem. Liczyłeś kiedyś, ile czasu twój samochód jest w ruchu? Niebawem posiadanie auta będzie taką samą fanaberią, jak dziś posiadanie konia. Po mieście będą krążyć samochody autonomiczne - masz abonament, klikasz ikonkę, takie auto w pięć minut podjeżdża, wiezie cię do celu, tam z kolei zabiera kogoś innego, cały czas jest w ruchu. Technologicznie już teraz mamy to na wyciagnięcie ręki i po prostu trzeba się na to szykować. W mieście zacznie się całkiem inne życie.
W Warszawie zarejestrowanych jest 1,5 miliona aut, czyli niewiele mniej niż ludzi, których zameldowało się tutaj 1,8 mln. Te samochody większość czasu stoją, zajmują każdy wolny kawałek przestrzeni. Absurd nie do obrony. Wystarczy sto tysięcy pojazdów autonomicznych w ciągłym ruchu, żeby obsłużyć wszystkie nasze potrzeby. Nie musisz mieć samochodu, żeby z niego korzystać.
Łatwiej niż myślisz.
Owszem. Tyle że nieposiadanie samochodu jest nieprawdopodobnie wygodne. Dużo bardziej, niż jego posiadanie - nawet z tym schowkiem na okulary. Zostanie wąska grupa entuzjastów. Tak jak teraz została grupa entuzjastów płyt winylowych. Zresztą co niby ważnego w tym schowku trzymasz? Płyt już nie, bo muzykę podłączasz z komórki. Map też nie - włączasz Google Maps. Skrobaczkę do szyb? W tym nowym układzie ona zniknie, bo samochód cały czas będzie jeździł. Fotelik dla dziecka? No to przecież będą warianty z fotelikiem, naciśniesz odpowiednią ikonkę i takie auto podjedzie. Raz ściągniesz większe auto na zakupy, raz mniejsze, nie będziesz się martwić sprzątaniem, serwisowaniem.
Młodzi ludzie coraz rzadziej mają takie podejście, samochód to dla nich narzędzie, które pozwala przemieścić się z punktu A do punktu B. Ma być wygodny i się nie psuć. Nic więcej. Zresztą sto tysięcy pojazdów autonomicznych to nie będzie armia takich samych białych czy czerwonych zestandaryzowanych aut. To się nie wydarzy w takiej wersji, bo za bardzo przywykliśmy do indywidualizmu. Będziesz mógł wykupić wyższy pakiet z limuzyną czy SUV-em. Sposobów na wciśnięcie ci wersji premium nie zabraknie.
Niektórzy uważają, że to oznacza mniej wolności. Argumentują: przecież kiedyś tak już było, był pan, który dawał chłopu do uprawiania kawałek ziemi, ale ta ziemia nie należała do chłopa. Nawet narzędzia - pług, brona, widły - formalnie należały do pana. Zmiana w podejściu do własności może nam rozmontować klasę średnią.
Osłabić. Przecież tę własność nadal ktoś będzie miał. Ona przejdzie z klasy średniej na kilka wielkich podmiotów, które nam będą te samochody i inne przedmioty udostępniać w abonamencie i będzie je stać na uruchomienie w Warszawie stu tysięcy autonomicznych pojazdów. Wzrośnie więc koncentracja majątku, chociaż samych rzeczy - na przykład samochodów - będzie mniej. Staniesz się licencjobiorcą, jeśli chodzi o treści, oraz użytkownikiem, jeśli chodzi o rzeczy materialne, jak mieszkanie, samochód.
Firmy zdobędą jeszcze większą władzę. Niespecjalnie wierzę w anioły w biznesie, miliarderów, którzy opowiadają, że wszystko to robią, żeby uczynić świat lepszym. Obecny model rynkowy jest tak ustawiony, że korporacje muszą wszelkimi sposobami wyciskać jak najwięcej wartości w jak najkrótszej perspektywie. To główny problem dzisiejszych modeli zarządzania: skupianie się na korzyściach kwartalnych dla akcjonariuszy, a nie na dłuższym okresie. Każdy koszt jest zły, a każdy przychód dobry. Korporacje mogą zdobyć nieograniczoną władzę, bo podpięcie kolejnego miasta do systemu samochodów autonomicznych zapewnia takiej firmie efekt sieciowy, żadna konkurencja nie będzie w stanie tego przebić. Bez mocnej regulacji będziemy zdani na ich łaskę i niełaskę.
Też. Ale nie tylko o to chodzi. Boję się przede wszystkim o naszą prywatność. Być może nie będziemy im płacić coraz więcej w pieniądzach, ale zostaną nam w zamian zabrane resztki prywatności. Nie wierzę, żeby w takim samochodzie nie było mikrofonów i kamer, które - oczywiście dla "zapewnienia bezpieczeństwa" - mogą analizować, co mówimy, jakie gesty wykonujemy. Najcenniejsze na rynku są dane dotyczące stanu naszego zdrowia. Samochód jest idealnym miejscem do zbierania tego typu informacji.
W takim "świecie na wynajem" coś się może złego dziać z klasą średnią. Bo to własność klasę średnią zbudowała, a z kolei klasa średnia popierała i utrwalała system liberalnej demokracji. I nie wiemy, czy tutaj coś się nie zmieni. Wolność od nadmiaru przedmiotów - to brzmi dobrze. Ale co się z nami stanie, jeśli w ogóle nie będziemy gromadzili majątku? I nie mówię teraz o zachłannej akumulacji kapitału, tylko o zwykłej poduszce bezpieczeństwa, którą daje posiadanie przedmiotów. Taka poduszka nie zawsze ma charakter gotówkowy, dla wielu ludzi pewnym oparciem jest własne mieszkanie czy samochód, który sprzedają w razie utraty pracy czy innych kłopotów. Bez własności ludzie mogą stracić poczucie bezpieczeństwa, które pozwala na przykład postawić się pracodawcy i rzucić papierami.
***
Bartłomiej Biga (1985) jest doktorem nauk ekonomicznych, absolwent kierunków prawo oraz administracja na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pracuje na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie w Katedrze Gospodarki i Administracji Publicznej. W 2015 roku ukończył aplikację adwokacką i zdał egzamin zawodowy. Specjalizacja naukowa: ekonomiczna analiza prawa, prawo własności intelektualnej, polityki publiczne, działania na rzecz poprawy jakości legislacji. Autor podcastu Wiedza Nieoczywista o Pieniądzach (bartlomiejbiga.pl).