Inflacja w Turcji osiągnęła poziom, który nawet w Europie trawionej przez błyskawiczne tempo utraty wartości pieniądza, jest trudny do wyobrażenia. Oficjalny wskaźnik opublikowany w maju wyniósł 60 proc. (rok do roku). Ale niezależni eksperci wskazują, że inflacja wynosić może znacznie więcej, nawet 170 proc.
W Stambule, gdzie przebywałem na zaproszenie Huawei Polska, szalejącej inflacji nie widać na pierwszy rzut oka. W mieście, które zamieszkiwać może nawet 20 mln osób (i tu oficjalne dane są inne, mówią o ponad 15 mln), panuje wszechobecny tłok i gwar. Największe miasto Turcji, rozciągnięte między Europą i Azją, jest jednym z najbardziej kosmopolitycznych. Potok dziesiątek narodowości stałych mieszkańców, migrantów i uchodźców miesza się tu z gigantyczną falą turystów.
I to właśnie oni są jednym z głównych powodów utrzymywania się wielu obywateli na powierzchni. Warto wspomnieć, że rok 2019, czyli ostatni przed wybuchem pandemii, był dla tureckiej turystyki rekordowy. Na dłuższe lub krótsze wakacje przyjechało to ponad 50 mln osób. Wygenerowało to, jak podaje TurkStat, turecki urząd statystyczny, 34,5 mld dol. przychodów dla branży. Pandemia wywołała tu olbrzymie spustoszenie, bo w latach 2019-2020 kraj odwiedziło zaledwie kilka-kilkanaście milionów osób.
- Wiele tu zależy od turystyki - mówi w rozmowie z Gazeta.pl jeden z Turków. Potwierdza, że inflacja jest niezwykle odczuwalna. - Rząd postanowił podnieść wynagrodzenia o 50 proc., emerytury o 25 proc. Tyle tylko, że w ciągu ostatniego roku ceny wzrosły dwukrotnie. A w przypadku niektórych podstawowych produktów spożywczych nawet bardziej. Oficjalne dane OECD mówią, że w kwietniu, w porównaniu z zeszłym rokiem, żywność była droższa o 89 proc. I tu widać przepaść do Europy - Litwa osiągnęła bowiem w tym samym czasie wskaźnik wzrostu cen na poziomie nieco ponad 21 proc., a w Polsce wyniósł on niespełna 13 proc.
Na pytanie, czy przeciętna turecka rodzina realnie straciła przez inflację, odpowiada bez wahania. - Tak, wszyscy tu stracili, wszystkim żyje się ciężko, w szczególności osobom starszym i tym o niższych dochodach.
Nasz rozmówca zwraca uwagę na interwencyjną politykę rządu. - Tutejszy minister finansów otwarcie przyznał, że kurs euro i dolara był "pompowany". Rząd twierdzi, że robił to po to, by pomóc eksporterom, którzy na wysokim kursie by zyskiwali. Ale nie wziął pod uwagę, albo przemilczał fakt, że Turcja więcej importuje, niż eksportuje. Ta nadwyżka sprawia, że kraj, my wszyscy, na tym tracimy - wyjaśnia.
Stambuł. Ceny niektórych produktów wzrosły przez rok 2-3 razy Fot. Robert Kędzierski
Pytam, czy w kraju czuć nastrój buntu. W szczególności poza stolicą. - Nie ma żadnego buntu. Tutaj, tak, jak u was w Polsce, winna jest opozycja. I zagranica - Syria, Grecja - mówi nam mieszkaniec Stambułu. - Erdogan może nadal liczyć na 30 proc. głosów. Inflacja niczego tu nie zmienia - mówi. O tym jakie jest faktyczne poparcie przekonamy się w przyszłym roku, bo wybory prezydenckie w Turcji zaplanowano w 2023 roku.
Z jednej strony Erdogan może obawiać się o wynik, z drugiej nie musi raczej bać się "tureckiej wiosny". - Turcy nie protestują. Nie buntują się. Nie wiem, z czego to wynika. Część osób ma rodzinę na wsi, przywozi stamtąd produkty, stamtąd produkty spożywcze, może dzięki temu ta inflacja nie jest jeszcze tak bardzo odczuwalna - mówi.
O rosnące ceny pytam też sprzedawcę owoców. - Nie powiedziałbym, że wszystko jest dwa razy droższe. A ja ceny musiałem podnieść znacząco. Wszystko kosztuje mnie więcej, o benzynie nawet nie wspomnę - mówi.
Więcej informacji gospodarczych na stronie głównej Gazeta.pl