We wtorek w Johannesburgu w RPA rozpoczyna się dwudniowy szczyt BRICS, grupy pięciu krajów, które próbują od kilkunastu lat stworzyć przeciwwagę dla grupy G7. Brazylia, Rosja, Indie oraz Chiny dogadały się w tej sprawie już w 2006 roku, choć pierwszy szczyt odbył się dopiero trzy lata później, wówczas jeszcze jako BRIC. Ostatnią literę, "S" dodano, gdy do grupy w 2010 roku dołączyła Republika Południowej Afryki.
Jak podkreśla w rozmowie z Next.gazeta.pl Agnieszka Legucka, politolożka z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, BRICS to raczej zrzeszenie państw niż organizacja. Można nazywać ją koalicją, ale kraje BRICS nie mają żadnych instytucjonalnych form współpracy.
- Między nimi są jedynie stworzone formy współpracy, jak Bank Rozwoju, który jest odbiciem tego, co tworzą państwa zachodnie, wobec których tworzy się ta koalicja. Ale ponieważ nie ma instytucji i struktur, to nie jest to pełnoprawna organizacja międzynarodowa, bo do tego potrzeba instytucjonalnego pionu. Tutaj tego nie ma. W moim przekonaniu to bardziej polityczna koalicja, która ma odzwierciedlać założenie wielu państw, czyli przekonanie, że porządek międzynarodowy jest dla nich niekorzystny, bo zdominowany przez zachodnie instytucje. BRICS jest więc polityczną kooperacją, która ma zasygnalizować, że świat powinien być wielobiegunowy i uwzględniać głosy m.in. Globalnego Południa - mówi ekspertka.
Ruszający szczyt może być jednym z najważniejszych od lat. Rosja i Chiny mają problemy, Indie rosną w siłę, a BRICS rozważa poszerzenie swojego składu o nowe kraje. Już teraz grupa gromadzi państwa, których populacja stanowi łącznie 40 proc. wszystkich ludzi na świecie.
Ponad 60 głów państw zostało zaproszonych przez prezydenta RPA Cyrila Ramaphosę na szczyt w Johannesburgu. Kilka krajów może dostać szansę dołączenia do koalicji, pisze "Financial Times", powołując się na bliskich tematowi urzędników z Rosji, Chin, Indii, Brazylii oraz RPA. "Jeśli rozszerzymy BRICS, tak by reprezentował kraje odpowiadające za zbliżony wskaźnik PKB do grupy G7, to nasz wspólny głos urośnie w siłę" - powiedział anonimowo jeden z chińskich urzędników, cytowany przez "FT".
Jak mówi Agnieszka Legucka, nieformalnie akces do BRICS zgłosiło 40 państw, formalnie natomiast 22. RPA twierdzi, że dołączeniem do BRICS zainteresowane są 23 kraje - podaje "FT".
Z tego co dochodzi do nas, to największe i najbardziej pożądane działania w tym kierunku zgłasza Etiopia. Państwa, które zgłosiły swój akces do BRICS, czy to Algieria, Etiopia, Argentyna czy Nigeria, to są państwa Globalnego Południa, widać więc, że rywalizacja między Zachodem a resztą świata się zaostrza
- mówi Legucka.
"Financial Times" wśród innych kandydatów do dołączenia do BRICS wymienia też Arabię Saudyjską oraz Indonezję. Kreml pcha z kolei kandydaturę Iranu, Putin rozmawiał nawet w tej sprawie z prezydentem Ebrahimem Raisim. Dołączenie Argentyny to natomiast pomysł Brazylii. Prezydent Lula forsuje też kandydatury Wenezueli oraz Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich.
Jeden z brazylijskich dyplomatów zdradził, że jego kraj chce też ustalenia czytelnych kryteriów dołączenia do BRICS. Jednym z wymogów miałoby być członkostwo w New Development Bank, instytucji kredytowej założonej przez BRICS w 2014 roku. Arabia Saudyjska jest już w trakcie rozmów, które pozwolą jej stać się dziewiątym członkiem banku. Dyplomata dodał, że raczej mało prawdopodobne jest, by do koalicji dołączyły na raz wszystkie 23 zainteresowane kraje. "Ale muszą wiedzieć, że decyzja została podjęta i w przyszłości dojdzie do ekspansji" - dodał.
Kilka tygodni przed szczytem mówiło się, że jednym z tematów będzie wspólna waluta krajów BRICS, co było najważniejszym punktem strategii koalicji. Ostatecznie jednak ta kwestia nie pojawi się w agendzie, mimo rosnących resentymentów wobec dolara w krajach członkowskich. Zamiast dedolaryzacji BRICS mają skupić się na stworzeniu porozumienia handlowego między sobą w lokalnych walutach - pisze "FT".
To jest ucieczka do przodu, żeby nie dyskutować o kwestiach związanych z ograniczeniami Rosji poprzez sankcje międzynarodowe i tego, że nie udało się tej dedolaryzacji przeprowadzić. W moim przekonaniu to jest porażka tej polityki
- mówi Agnieszka Legucka. Jak tłumaczy, nie udało się dolara zastąpić juanem, a wewnętrzne animozje sprawiły, że stworzenie cyfrowej waluty również się nie powiodło. Zdaniem politolożki, mimo otoczki dyplomatycznej i podpisywania porozumień gospodarczych, nie ma wielu konkretów, by przeprowadzić dedolaryzację. Legucka dodaje, że teraz kraje BRICS będą musiały znaleźć nowy wspólny projekt.
Ale nawet jeśli będą mówić, że podpisały koalicję współpracy w ramach tutaj takiego projektu, tam takiego, to we wszystkich tego rodzaju strukturach należy patrzeć nie na to, co jest podpisywanie, a na to, co jest realizowane. A z tym jest znacznie gorzej
- mówi politolożka.
Do tego wszystkiego dochodzą spore problemy państw należących do BRICS. Pogrążona w wojnie Rosja nie może nawet wysłać na szczyt Władimira Putina, bowiem RPA jest członkiem Międzynarodowego Trybunału Karnego, który wydał nakaz aresztowania prezydenta Rosji. Gdyby ten pojawił się w Johannesburgu, RPA musiałoby go aresztować. Prezydent Ramaphosa przekazał też, że "Rosja dała jasno do zrozumienia, że aresztowanie jej urzędującego prezydenta byłoby wypowiedzeniem wojny". Do tego Rosja ma poważne problemy z rublem, który szoruje po dnie i choć w ostatnich dniach już się nieco odbił, są to rejony najniższego kursu w historii.
Xi Jinping też ma do rozwiązania poważne problemy w kraju. Jego bezprecedensowa trzecia kadencja zaczęła się od licznych kryzysów. W grudniu okazało się, że jego polityka zero covid nie działa i obostrzenia zniesiono. Dane z realnej gospodarki w ostatnim czasie nie wyglądają najlepiej - produkcja przemysłowa, aktywność konsumentów - rozczarowują. Niepokoją problemy gigantycznej w tym kraju branży nieruchomości, kluczowej dla PKB. Do tego bezrobocie wśród młodych w ostatnich miesiącach raz za razem biło rekordy. Doszło do tego, że Chiny przestały publikować dane w tej sprawie.
Ponadto narastają napięcia między New Delhi a Pekinem w sprawie ekspansji. Kwestią sporną pozostaje to, czy BRICS powinno być luźną koalicją reprezentującą interesy krajów rozwijających się, czy może siłą polityczną, która otwarcie rzuci wyzwane Zachodowi.
Chiny uważają, że BRICS powinno być koalicją bardziej polityczną, która dawałaby im legitymację do przyszłego przywództwa na świecie
- tłumaczy Agnieszka Legucka. A że to najważniejszy kraj w tej grupie, to rywalizacja z Amerykanami przekłada się też na BRICS i związane z tym ambicje Pekinu.
Indie natomiast chcą, by była to koalicja gospodarcza. New Delhi próbuje być neutralne, nawet wobec Rosji. Jak wyjaśnia Legucka, nie powinno to budzić zdziwienia, bo to jest modus operandi Indii, które przepychają koncepcję indopacyfiku.
New Delhi nie odżegnuje się od związków i kontaktów z USA i Zachodem. Indie próbują w sferze politycznej i międzynarodowej być takim neutralnym graczem, chcą korzystać ze wszystkich form współpracy dyplomatycznej, na których mogłoby się to państwo rozwijać
- mówi politolożka. Dodaje, że Indie chcą budować w ten sposób fundamenty pod bycie liderem regionu Azji, a Zachód pozostający w sporze z Chinami, popiera tę ideę (więcej na temat Indii pisaliśmy w poniższym tekście).
Wewnętrzne problemy państw BRICS oraz tarcia w samej koalicji rodzą pytania o jej przyszłość. Całość powstała jako przeciwwaga dla Zachodu, a jednak Naledi Pandor, minister spraw zagranicznych RPA, powiedział w sierpniu, że to był "ekstremalny błąd" postrzegać ekspansję BRICS jako działania przeciwko Zachodowi.
Struktura BRICS na zewnątrz ma wymiar kontrastu wobec tego, co robi Zachód, ale jak się spojrzy do środka tej koalicji, to jest bardzo dużo wewnętrznych animozji i problemów, które utrudniają dalszą instytucjonalizację ugrupowania
- uważa Agnieszka Legucka.
Za daleko idące były i są opinie o tym, że tworzy się jakiś sojusz zdolny do równoważnie tego, co stworzył Zachód w postaci NATO, UE czy Międzynarodowego Funduszu Walutowego, który także jest postrzegany przez Globalne Południe, jako zdominowany przez państwa zachodnie
- dodaje.
Zdaniem politolożki, BRICS nadal będzie platformą współpracy i kooperacji między państwami, które "widzą świat trochę inaczej", ale jednocześnie będzie służyć różnym krajom do prowadzenia politycznej gry i targowania się z Zachodem. Państwa pretendujące do BRICS będą więc mogły pokazać Zachodowi, że jeśli nie będzie chciał z nimi współpracować, to pójdą do konkurencyjnego obozu.
- Myślę, że żadne z tych państw nie myśli o tym, że uda się zbudować coś tak silnego jak np. sojusz NATO, bo brakuje im wspólnoty interesów i wartości, czyli najważniejszych elementów, które budują organizacje międzynarodowe. Ale mogą sygnalizować i zwiększać swoją pozycję oddziaływania międzynarodowego, poprzez taki właśnie wspólne spotkania i budowanie wizerunku silnych państw - podsumowuje Legucka.