Choć samo zjawisko zubożenia warstwy ozonowej naukowcy badają od lat, to tegoroczna, rekordowo duża, dziura nad biegunem północnym jest warta odnotowania.
Wpływ na jej powstanie miały przede wszystkim ekstremalnie niskie temperatury w stratosferze na wysokości Arktyki. Skutkowało to powstaniem stratosferycznych chmur polarnych, które odpowiadają za niszczenie ozonu ziemskiego, gdyż zapewniają powierzchnię do zachodzenia reakcji chemicznych, w tym uwalniania szkodliwych form chloru. Innym czynnikiem wyróżnianym przez ekspertów był wyjątkowo spokojny rok pod względem tworzenia się fal atmosferycznych, a w konsekwencji mniejsze mieszanie się ozonu w stratosferze.
Vincent-Henri Peuch, dyrektor Usługi Monitorowania Atmosfery Copernicus, twierdzi, że dziura nie jest zagrożeniem dla ludzi i wkrótce zamknie się, ale każde naruszenie warstwy ozonowej należy potraktować jako niepokojące. - Poprzednie dziury ozonowe nad biegunem północnym wykryto w 2011 i 1997 r., Ale tegoroczne zubożenie jest największe w 41-letniej historii NASA - powiedział w rozmowie z NBC Paul Newman, ekspert w tej dziedzinie pracujący w NASA.
Obecna sytuacja nad biegunem północnym to nic w porównaniu z dziurą ozonową, która znajduje się od lat nad Antarktydą. Jak podaje European Space Agency, otwór antarktyczny może osiągnąć wielkość od 20 do 25 mln km2 w okresie trzech do czterech miesięcy. Dla porównania dziura nad Arktyką ma powierzchnię poniżej 1 mln km2. Sytuacja nad biegunem południowym jednak również ulega poprawie w wyniku światowych działań na rzecz zmniejszenia się emisji zanieczyszczeń. W ubiegłym roku dziura była najmniejsza od 35 lat.
Warstwa ozonowa Ziemi znajdująca się w atmosferze przypomina barierę, która osłania powierzchnię planety oraz ludzi przed szkodliwym promieniowaniem UW Słońca. Promieniowanie to może powodować m.in. tworzenie się komórek nowotworowych.