Senat odrzucił w piątek poselski projekt nowelizacji ustawy o odnawialnych źródłach energii oraz niektórych innych ustaw (przedstawiany ostatnio przez Marka Suskiego), który zakłada zmiany dotyczące prosumentów. Ustawa dotyka tych, którzy po jej wejściu w życie założyliby instalacje fotowoltaiczne na dachach swoich domów. System opustów, bardzo korzystny dla działających już teraz prosumentów, zostałby zastąpiony tak zwanym net-billingiem. Proponowane zmiany są krytykowane przez ekspertów zajmujących się zieloną energią.
Więcej na tematy związane z klimatem i środowiskiem na stronie głównej Gazeta.pl.
- Jeśli spojrzeć na to, w jakiej formule się one dzieją [zmiany - red.], no to to jest jednak dosyć skandaliczne, bez gruntownej analizy, ile to w tej chwili kosztuje, ile będzie kosztowało w przyszłości, co to spowoduje, rząd nie przedstawił tak naprawdę rzetelnego uzasadnienia - uważa Paweł Czyżak z think tanku Instrat, gość Zielonego Poranka Gazeta.pl.
Z wdrażaniem w życie zmian było trochę zamieszania. Najpierw pojawił się projekt sygnowany przez byłą ministrę rozwoju Jadwigę Emilewicz. Po tym, jak do tego projektu wprowadzono zmiany, Emilewicz go wycofała. Chwilę później jednak ten sam projekt przedstawił poseł Marek Suski. W ekspresowym tempie ustawa została przepuszczona przez sejmową machinę, korzystając z opcji umożliwiających przyspieszenie jej procedowania. W efekcie już po dobie projekt został przyjęty przez Sejm i trafił do Senatu. To między innymi o tym ekspresowym tempie mówił Paweł Czyżak, nawiązując do skandalicznej jego zdaniem formuły (rozmawialiśmy jeszcze przed piątkowym głosowaniem w izbie wyższej, choć jego wynik można było przewidzieć z góry).
W Senacie za odrzuceniem zmian w fotowoltaice zagłosowało 49 senatorów, 47 było przeciw, a jeden wstrzymał się od głosu. Teraz ustawa wróci do Sejmu, który może (a PiS z koalicjantami będzie na pewno próbować) odrzucić senackie weto. Po tym zostaje już tylko podpis prezydenta.
Teraz funkcjonuje system tzw. net meteringu, zwany systemem opustów. Panele w dzień generują energię, z której część jest wykorzystywana przez ich właściciela, czyli prosumenta, a reszta oddawana jest do sieci. W nocy czy w czasie pochmurnej pogody prosument może sobie niejako odebrać z sieci "swoją" energię, za co jest mu potrącane 20 proc. - to swego rodzaju "opłata" za przechowywanie energii w wirtualnym magazynie, jakim staje się w takiej sytuacji sieć. W tym systemie prosumenci za energię płacą mało.
W ramach proponowanych przez rząd (projekt jest poselski, ale przedstawiciele rządu publicznie go popierają i argumentują za koniecznością jego przyjęcia), system net meteringu zastąpiony zostałby net billingiem. Prosumenci nadwyżki energii mieliby sprzedawać do sieci po cenach hurtowych, a w razie potrzeby odbierać - kupować po stawkach detalicznych, oczywiście wyższych. Według analizy przeprowadzonej dla Polskiego alarmu Smogowego przez dr Jana Rączkę, byłego prezesa Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, okres zwrotu z inwestycji w fotowoltaikę wzrośnie z obecnych 6-7 lat do 13-16 lat. Zmiany dotyczyłyby tylko nowych prosumentów. Ci, którzy do czasu wejścia ustawy w życie (według aktualnego projektu przed 1 kwietnia 2022 roku, czyli do 31 marca) założą panele, przez 15 lat będą mogli rozliczać się według starych zasad.
Zwolennicy ustawy twierdzą, że gwałtowny wzrost liczby prosumentów zbyt mocno obciąża sieć. Z tym argumentem nie zgadza się Paweł Czyżak, zauważając kwestię głosu spółek Skarbu Państwa. Więcej szczegółów w całej rozmowie, którą można obejrzeć pod tym linkiem.
Korzystne zasady rozliczania się prosumentów a także dopłaty do zakładania instalacji (szczególnie rządowy program Mój Prąd) przyczyniły się do prawdziwego boomu w fotowoltaice. O ile w połowie 2017 roku mikroinstalacji fotowoltaicznych było 21,5 tys., to na koniec 2019 roku już 154 tysiące, na koniec 2020 ponad 356 tysięcy, a na koniec trzeciego kwartału tego roku, czyli na koniec października już prawie 764 tysiące.