Polska kurnikiem Europy. Kurze miasteczko może w każdej chwili powstać za twoim płotem

W ciągu dekady liczba wielkoprzemysłowych ferm drobiu zwiększyła się w Polsce trzykrotnie. Produkujemy dwa razy więcej niż potrzebujemy. Jednocześnie rośnie zagrożenie epidemiami ptasiej grypy i roznoszeniem się bakterii odpornych na antybiotyki. Prawa broniącego sąsiadujacych z fermami ludzi - nie mówiąc o zwierzętach - wciąż nie ma.
  • W niecałe dziesięć lat liczba ferm przemysłowych drobiu zwiększyła się w Polsce o ponad 300 proc.
  • Produkujemy o wiele więcej niż potrzebujemy na własny użytek
  • Fermy budowane są w województwach, w których wcześniej nie powstawały
  • Wciąż nie ma prawa, które uniemożliwiałoby budowanie wielkich ferm tuż obok zabudowań ludzkich. Od lat nie udało się uchwalić ustawy odorowej
  • Właściciele ferm przemysłowych wykorzystują luki w prawodawstwie i dzięki temu płacą mniejsze podatki. A niektórych opłat nie płacą wcale
  • Mimo zagrożenia epidemią ptasiej grypy, nawet wielomilionowe fermy nie muszą posiadać instalacji służących do utylizacji zarażonych zwierząt

W piątek piszemy o planach budowy jednej z największych ferm drobiu w Polsce w Dolinie Zielawy - regionie słynącym z ekologicznych upraw. Firma Wipasz chce tam postawić 16 kurników, w których co roku przebywałoby ok. 8,4 mln brojlerów. 

Jeszcze kilka lat temu ta część Polski nie kojarzyła się z produkcją drobiu. Niedawno jednak w pobliskim Międzyrzecu Podlaskim Wipasz wybudował wielką ubojnię, zdolną do przerobienia ponad 14 tysięcy sztuk drobiu na godzinę. A ma być jeszcze szybciej.

Dekadę temu fermy przemysłowe powstawały przede wszystkim w pięciu województwach: wielkopolskim, mazowieckim, zachodnio-pomorskim, łódzkim i kujawsko-pomorskim. Fermy drobiu - przede wszystkim w Wielkopolsce i na Mazowszu.

Teraz inne województwa zaczynają im dorównywać. Na przykład - Podlasie. - Przez lata nie było tam ferm, a dziś co chwilę dostajemy zgłoszenia od mieszkańców, którzy dowiadują się, że inwestorzy chcą blisko ich domów budować kurniki na 300 tys. i więcej brojlerów - mówi Bartosz Zając z Otwartych Klatek i Stowarzyszenia Stop Fermom Przemysłowym.

Jak duże są największe fermy przemysłowe w Polsce - nie wiadomo. Dane są niepełne, a organizacje pozarządowe wiedzę czerpią głównie z raportów o oddziaływaniu na środowisko. Ponadto wielu hodowców dokonuje sztucznych podziałów ferm na mniejsze instalacje, które przepisuje na krewnych. W ten sposób w Polsce obchodzi się przepisy o ochronie środowiska, które dotyczą największych ferm.

Wiadomo natomiast, ile ich jest.

W 2013 r. w Polsce działało 606 ferm drobiu, w których przebywało powyżej 40 tysięcy sztuk zwierząt. Dziś jest ich 2184, z czego 1995 to fermy kur. Przyrost - 300 proc. w niespełna 10 lat.

 - Dawno temu przestaliśmy w Polsce budować fermy w celu zapewnienia bezpieczeństwa żywnościowego. Dane sprzed pół roku mówią, że produkujemy dwa razy więcej, niż potrzebujemy na rynek lokalny. Nadwyżka idzie na eksport, a my stajemy się kurnikiem Europy - mówi Zając.

W Polsce funkcjonuje już ok. 2 tys. wielkoprzemysłowych ferm kurW Polsce funkcjonuje już ok. 2 tys. wielkoprzemysłowych ferm kur Dane: Ministerstwo Rozwoju Rolnictwa i Rozwoju Wsi

Polska jest największym producentem drobiu w Unii Europejskiej. Wśród eksporterów równać się z nią może tylko Holandia. Drób z Polski kupują głównie Niemcy, Holendrzy, Brytyjczycy i Francuzi (źródło: Raport AVEC z 2022 r.)

Cierpi na tym jednak najbliższe otoczenie ferm. 

Wielkie fermy bez podatków

 - Prawo w Polsce jest dziurawe albo nie ma go wcale - powtarzają mieszkańcy gminy Sosnówka, w której Wipasz chce postawić 16 kurników.

W przepisach brakuje definicji fermy przemysłowej, która mogłaby oddzielić ten typ działalności od produkcji rolniczej. Formalnie wielkie fermy należą do działów specjalnej produkcji rolnej, którą zwalnia się od podatku od nieruchomości - jednej z najważniejszych opłat zasilających budżet gmin.

Inwestorzy nie płacą też gminom podatku CIT, bo swoje firmy mają zarejestrowane gdzie indziej.

- W naszym odczuciu nie ma już w tej chwili w Polsce miejsc, w których można by było budować nowe, wielkie fermy bez wchodzenia w konflikty z lokalnymi społecznościami - opowiada Zając. - Dlatego fermy zaczynają powstawać albo blisko gęstej zabudowy mieszkalnej, albo w gminach podmiejskich, mających zupełnie inny, nierolniczy charakter. To są kombinaty, przemysłówki, których praktycznie nie da się wpleść w środowisko, nie powodując jego dewastacji.

Na początku tego roku wyszło na jaw, że największa chlewnia przemysłowa w Polsce ma powstać w Siedleminie (gmina Jarocin) obok osiedla mieszkaniowego wybudowanego w ramach programu Mieszkanie Plus. Inwestor chce, żeby w chlewni przebywało prawie 46 tys. macior. 

- Takich pomysłów jest coraz więcej. W ciągu ostatnich kilkunastu lat wieś przeszła drogę od PGR-ów do zmodernizowanych ferm, które dziś stają się coraz większe. Nikt nie pilnuje skali nowych inwestycji. To przerażające. Sufit wydaje się nie istnieć, a przepisy nie nadążają za zmieniającą się rzeczywistością - mówi Zając. 

Według danych GUS 97,9 proc. stad brojlerów w Polsce należy do 3,8 proc. wszystkich gospodarstw (źródło: Raport: Sprzeciw społeczny wobec ferm przemysłowych)

Miliony kur za płotem

Zarówno w Siedleminie, jak i w Żeszczynce, mieszkańcy stracili zaufanie do lokalnych władz - w obu przypadkach mieli pretensje, że nie zostali poinformowani w porę o planowanej inwestycji i nie do końca wierzą w dobre intencje reprezentujących ich samorządowców. W Siedleminie burmistrz wiedział o planach budowy fermy od 2020 r., w Żeszczynce wójt pierwsze pismo od inwestora otrzymał w maju 2020 r. 

Ale nawet jeśli obaj wydaliby negatywne decyzje opiniujące budowę ferm, nie ma pewności, że inwestor nie odwoła się do Samorządowego Kolegium Odwoławczego. Jeśli SKO przychyli się do jego wniosku, droga dla inwestycji stanie otworem.

Mimo że na protesty przeciwko budowom ferm przemysłowym przychodzą mieszkańcy z całych powiatów, prawo mówi, że stroną w sporze z inwestorem mogą być tylko ci, których działki znajdują się w odległości do 100 metrów od planowanej inwestycji. 

Wciąż nie ma żadnych konkretów dotyczących ustawy odorowej, o której mówi się od kilkudziesięciu lat.

Epidemia ptasiej grypy w Polsce. Okolice Żuromina i Mławy. 2021 r.Epidemia ptasiej grypy w Polsce. Okolice Żuromina i Mławy. 2021 r. fot. Andrzej Skowron/Otwarte Klatki

Do dziś wielkoprzemysłowe fermy mogą powstawać tuż za naszym płotem. Zmienić ma to ustawa odległościowa, która być może zostanie uchwalona w przyszłym roku. Jej projekt zakłada, że największe fermy trzeba będzie budować przynajmniej 500 metrów od najbliższych zabudowań ludzkich. 

- Te 500 metrów niewiele zmieni. To utrzymanie status quo. Fermy oddziałują na otoczenie w promieniu kilku kilometrów -  mówi Zając.

Ostatni raport Najwyższej Izby Kontroli o fermach wielkoprzemysłowych pochodzi z 2015 r. Działało ich wtedy 864. - Nadzór nad fermami wielkoprzemysłowymi jest dziurawy, bo wyznaczone do kontroli instytucje nie współpracują ze sobą tak, jak powinny: mają rozbieżne dane i nie wymieniają się informacjami. Wykorzystują to niektórzy właściciele ferm i, w zgodzie z prawem, dzielą "na papierze" duże fermy na mniejsze. Podlegają dzięki temu mniej rygorystycznym przepisom, co sprawia, że ich fermy są bardzo uciążliwe dla sąsiadów i środowiska –  pisali kontrolerzy NIK.

Smog fermowy - ponad 400 różnych substancji

W kwietniu Ministerstwo Zdrowia powołując się na badania Instytutu Medycyny Pracy im. Prof. J. Nofera w Łodzi wymieniło potencjalne zagrożenia płynące z życia w bliskim sąsiedztwie ferm. 

Pierwszym z nich jest emisja do powietrza bioarozolu. 

W skład "smogu fermowego" wchodzą różnego rodzaju zanieczyszczenia: cząstki pyłu pochodzenia organicznego i nieorganicznego (pyły zawieszone PM), bakterie, grzyby, wirusy, żywe komórki, fragmenty komórek, fragmenty grzybni. 

Innym zagrożeniem jest istotne zwiększenie emisji spalin pochodzących z samochodów i ciężarówek zaopatrujących fermę. W pobliżu fermy przemysłowej zwiększa się pula patogenów podchodzenia zwierzęcego oraz szczepów antybiotykoodpornych. Z ferm wydobywa się odór będący mieszaniną różnych gazów. Niektóre są niebezpieczne i drażniące dla człowieka (amoniak, siarkowodór), inne szkodzą klimatowi (gazy cieplarniane). Ostatnim zagrożeniem jest gnojowica, którą trzeba rozrzucać po okolicznych polach lub składować w okolicy fermy.

Fermy generują też mnóstwo substancji, których nie czuć w powietrzu, a które mogą mieć wpływ na zdrowie, a nawet życie człowieka. 

- Taka ferma nie od razu nas zabije, ale może wpływać na naszą kondycję, bo wszelkie astmy czy alergie biorą się przede wszystkim z zanieczyszczeń powietrza. Tymczasem ferma potrafi emitować około 400 różnych substancji do środowiska. Niektóre z patogennych mikroorganizmów, których źródłem są fermy, mogą w formie bioaerozoli, czy też z pyłami rozprzestrzeniać się na bardzo dalekie odległości - mówi dr Jerzy Kupiec z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu, który wspiera moratorium "Ani jednej fermy więcej" - apel organizacji pozarządowych wzywający do zakazu budowy ferm przemysłowych. Petycję w tej sprawie można podpisać tutaj >>

- Do tego dochodzi hałas i rozjeżdżanie gminnych dróg, za które płaci gmina, a nie inwestor. Nawet gdy ferma przestaje działać, to oddziaływuje na sąsiedztwo jeszcze przez długie lata. Im większa inwestycja, tym większe są problemy. Budowanie ferm przemysłowych blisko ludzkich siedzib to narażanie mieszkańców wsi na zagrożenia dla ich zdrowia, a nawet życia - mówi Zając.

Rolnik - kozioł ofiarny albo słup 

Jak wynika z danych, które zabrało Stowarzyszenie Stop Fermom przemysłowym, w latach 2009-2019 w Polsce odbyło się 841 lokalnych protestów przeciwko fermom przemysłowym. - Wiele ferm działa w systemie kontraktowym, który zakłada, że właścicielem fermy jest miejscowy rolnik, a wielki inwestor dostarcza mu tylko paszy i zwierząt. Ten rolnik na początku nie zdaje sobie sprawy z szeregu środowiskowych, zdrowotnych czy społecznych konsekwencji istnienia takiej fermy. I to on staje na pierwszej linii w trakcie konfliktu  z lokalną społecznością - opowiada Zając.

Czasami jest jeszcze inaczej - opisywaliśmy to na przykładzie Żeszczynki, gdzie właściciel gruntu przyznał, że podpisał umowę z wielkim producentem drobiu - Wipaszem. Rolnik miał złożyć wniosek o pozwolenie na budowę kurników, a gdyby decyzja była pozytywna, dopiero wtedy sprzedałby ziemię firmie zajmującej się hodowlą kur.

- Zadziwiający [jest] model gospodarowania tego przedsiębiorstwa [Wipaszu]. Inwestycja jest prowadzona formalnie na jednego, skromnego rolnika, który sam w mediach przyznał się, że jest słupem w tym przedsięwzięciu, co potwierdzili również przedstawiciele prawdziwego inwestora - powiedział senator Grzegorz Bierecki (PiS) i dodał, że inwestycja wygląda na próbę uniknięcia opodatkowania.

Posłem tej samej partii jest Marek Zagórski, były wiceprezes zarządu Wipaszu.

Kurze miasteczka, fermy bez pieców

- Przemysłowa hodowla zwierząt zwiększa szansę wybuchu epidemii ptasiej grypy. Wiele ferm jest na to nieprzygotowanych. Brakuje zakładów utylizacyjnych i spalarni. Prawo nie wymaga, aby wraz z fermą budować piece - mówi Zając.

W 2021 r. obserwował rozwój największej dotąd epidemii ptasiej grypy w Polsce. - Decyzją wojewody mazowieckiego zwierzęta z dwóch najbardziej zagęszczonych powiatów - żuromińskiego i mławskiego - miały zostać skierowane do utylizacji. Mogło być ich nawet 100 milionów. Nikt nie był na to przygotowany, brakowało pomysłu, co zrobić z taką liczbą. Zakopać w grzebowiskach? Rozwozić po całej Polsce? Ostatecznie zutylizowano prawdopodobnie ok. 20 mln zwierząt.

Fermy były wówczas likwidowane jedna po drugiej, ale jeżdżąc po dotkniętych epidemią kurzych zagłębiach, Zając i inni członkowie stowarzyszenia zauważyli, że obok - aż po horyzont - ciągną się szkielety nowych budynków, które dopiero powstawały.

Epidemia ptasiej grypy w Polsce. Okolice Żuromina i Mławy. 2021 r.Epidemia ptasiej grypy w Polsce. Okolice Żuromina i Mławy. 2021 r. fot. Andrzej Skowron/Otwarte Klatki

Najbardziej znanym kurzym miasteczkiem w Polsce jest Żuromin. W regionie w 604 fermach żyło przed epidemią ptasiej grypy ok. 75 mln kur. To tam wybuchło najwięcej ognisk. - Są sytuacje, że ludzie przychodzą i mówią: pani burmistrz, ja muszę dwa razy prać pranie dzieciom, bo jak zawieje wiatr, to ono śmierdzi gnojowicą - mówiła Patrykowi Strzałkowskiemu burmistrzyni Żuromina Aneta Goliat.

Dodawała, że działalność ferm odbija się infrastrukturze, choćby przez niszczenie drogi.-  W rozmowach z decydentami proszę, żeby przyjechali i zobaczyli, jak to wygląda. Mamy miejsca, gdzie poznikały wsie. Była wioska, a jest - jak to ludzie mówią - kurze miasteczko - mówiła Goliat.

Zając komentuje, że przykład Żuromina doskonale obrazuje to, co fermy robią z wsią. - Determinują funkcje obszarów, na których się pojawiają. Pod koniec PRL mieszkali tam ludzie, dziś część drogi prowadzącej do ferm zbudowana jest z pozostałości bloków, które po sobie pozostawili. Nie wyprowadzili się tylko ci, których na to nie stać. Nikt nie chce odkupić od nich ziem i mieszkań, nawet za połowę ceny - mówi Zając.

O życiu w pobliżu ferm opowiadał w trakcie konferencji Grass 2022 dr inż. Jerzy Mirosław Kupiec z Katedry Ekologii i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu.

- Mieszkańcy okolic fermy trzody chlewnej w Gościeradzu skarżyli się, że często w piwnicach mają gnojowicę, która ścieka bezpośrednio z fermy i wpływa do stawu. Wyniki badania były przerażające. W badaniu wód opadowych wszystkie wskaźniki były wielokrotnie wyższe niż tło, "norma". Azot azotanowy i amonowy świadczą o zanieczyszczeniach rolniczych. Kolor wody opadowej jest pomarańczowy lub żółty jak oranżada – cytował dra Kupca SmogLab.pl

Europejczycy nie chcą ferm przemysłowych 

Z międzynarodowego badania opinii publicznej przeprowadzonego dla organizacji Compassion in World Farming wynika, że mieszkańcy Unii Europejskiej są przeciwni hodowli przemysłowej zwierząt. 65 proc. dorosłych Polek i Polaków uważa, że stawia ona zyski ponad troskę o klimat i środowisko. Tak samo uważa 76 proc. Francuzów, 75 proc. Włochów i 69 proc. Brytyjczyków. 

Jeszcze więcej ankietowanych w tych krajach zgodziło się ze stwierdzeniem, że hodowla przemysłowa stawia zyski ponad dobrostan zwierząt.

- Sondaż pokazuje, że polskiej opinii publicznej nie przekonuje branżowa propaganda, że to hodowla przemysłowa jest konieczna, by wyżywić świat. Duże firmy mięsne wspierają wysoce dochodowy system bez uwzględniania wpływu, jaki mają na klimat, zdrowie i dobrostan zwierząt. Wyniki sondażu pokazują też, że wiele osób w Polsce wciąż nie zdaje sobie sprawy z wpływu emisji sektora hodowlanego na klimat w porównaniu z transportem - mówi – mówi Małgorzata Szadkowska, prezeska fundacji Compassion in World Farming Polska i ekspertka Koalicji Klimatycznej.

I pyta: - Czy naprawdę jesteśmy gotowi na ryzyko zniszczenia planety tylko dlatego, że nie możemy ograniczyć nadmiernego spożycia mięsa – w tym drobiu, ryb oraz nabiału, zwłaszcza w populacjach o wysokim poziomie konsumpcji takich produktów?

Więcej o: