Dokonał tego jako czwarty Polak - po Marku Kamińskim, Małgorzacie Wojtaczce i Jacku Libusze. Z tej czwórki tylko Kamiński zaczynał marsz w innym miejscu, na Wyspie Berknera, skąd do bieguna miał 1400 km. Pokonał je w 58 dni. Droga z zatoki Hercules Inlet zajęła Wojtaczce 69 dni, a Libusze - 53. W linii prostej to ok. 1150 km.
Ale droga wcale prosta nie jest - w kilku jej fragmentach trzeba kluczyć, wyszukiwać trasę pomiędzy szczelinami, przeciągać ważące ponad 100 kg sanie przez zastrugi, zaspy nawianego i zamarzniętego śniegu.
Są miejsca, gdzie zastrugi osiągają 2-3 metry i tworzą lodowy labirynt. Waligóra wspomina, że najtrudniej było, kiedy spotkał je po raz pierwszy, po kilkunastu dniach marszu.
- Przeżyłem wtedy piekło, potem nie było już tak źle - mówił w rozmowach z Gazeta.pl.
W sumie Waligóra przeszedł 1250 km.
Przez pierwsze dwa tygodnie poruszał się w bardzo trudnych warunkach. Mocno sypało śniegiem, wiało, a świat znikał w bieli, którą polarnicy nazywają whiteoutem, białą ciemnością. Przypomina gęstą mgłę, powstaje w trakcie śnieżnej zadymki albo wtedy, gdy chmury schodzą bardzo nisko. Zupełnie nie widzi się wtedy powierzchni, a światło jest tak rozproszone, że wszystko traci cień. - Kompletnie znika kontrast. Jakbyś był zawieszony w bańce białego mleka. Śnieg i mgła zlewają się i zostaje tylko biel. Przesuwasz nartę i nie wiesz, czy zaraz wejdziesz do dołka, czy na górkę - opowiadała kilka lat temu Wojtaczka, pierwsza Polka na biegunie.
Waligóra co dziesięć dni zmieniał cienkie skarpetki, co 20 - grube, wełniane. Po miesiącu założył świeżą bluzę. Liofilizowane (pozbawione wody, ale po jej dodaniu - pełnowartościowe) posiłki gotował na antarktycznym śniegu i dorzucał masła. Codziennie przyjmował 5-5,5 tys. kcal. Cała droga wiodła delikatnie pod górkę. Waligóra ruszył praktycznie z poziomu morza, natomiast stacja Amundsen-Scott, do której zwyczajowo dochodzą zdobywcy bieguna, znajduje się na wysokości ok. 2800 m n.p.m.
Naprawdę zimno zrobiło się pod koniec grudnia, kiedy czekało go ostatnie ostrzejsze podejście. Potem droga do bieguna stanęła otworem i prowadziła po bezpiecznej powierzchni - bez zastrug i szczelin, po płaskowyżu. Ale odczuwalne temperatury na tej wysokości wynosiły niekiedy mniej niż - 40 stopni Celsjusza, a każde ściągnięcie rękawiczki mogło zakończyć się odmrożeniami.
Ostatni etap, który rozpoczął równo w południe, liczył 23 km. Droga zajęła mu prawie 9 godzin. Dotarł tam w piątek trzynastego.
- Nie robiłem żadnych wyjątkowych rzeczy jako dziecko. Ale marzyłem o takich. I nigdy nie przestałem! Przypomnijcie sobie, o czym marzyliście jako dzieciaki. A potem zróbcie to! - napisał prosto z bieguna.
Zwieńczył tym samym lata przygotowań. I marzeń, które pojawiły się ponad 30 lat temu, kiedy jako chłopak wędrował po zamarzniętej tafli Jeziora Nyskiego. Wiele lat później z żoną Agnieszką przejechali na rowerach Andy (w sumie 16 tys. km), a następnie ruszyli do Australii, aby spróbować sił z jedną z najtrudniejszych tras, jakie wytyczył człowiek - przecinającą kilka pustyń Canning Stock Route. Wtedy się nie udało, Waligóra wrócił tam później samotnie i dokończył wyprawę.
Być może jego największym sukcesem, większym niż dotarcie do bieguna, jest to, czego dokonał w 2018 r. na pustyni Gobi. Jako pierwszy samotnie i bez wsparcia z zewnątrz przeszedł jej mongolską część, prawie 1800 km w 58 dni z zachodu na wschód Mongolii. Ciągnął za sobą specjalnie przygotowany na tę ekspedycję wózek, a na nim wszystko, co potrzebne do przeżycia. Kiedyś podobnej wyprawy próbował najsłynniejszy himalaista w historii Reinhold Messner. Messnerowi się nie udało i w swojej książce ("Gobi") wieścił, że nie uda się nikomu.
Podobnie mówił o zimowym zdobyciu ośmiotysięcznika bez tlenu. Nie minął rok, a dwóch zakopiańczyków trzęsło się z zimna i szczęścia na szczycie Manaslu. Weszli tam w zimie jako pierwsi i bez tlenu. W czwartek, kiedy Waligóra rozpoczynał ostatni dzień wędrówki, była akurat 39. rocznica tamtych wydarzeń. Pierwszym ze wspinaczy był Ryszard Gajewski. Drugiego, Macieja Berbekę, Waligóra spotkał przypadkiem 10 lat temu podczas wspinaczki na Aconcaguę, najwyższy szczyt południowej półkuli. Kilkanaście miesięcy przed wyprawą na Broad Peak, z której Berbeka już nie wrócił.
W trakcie swojej drogi na biegun Waligóra spędził samotne święta. Pisał wtedy, czego uczy go ta wędrówka: "Wydłubany ze śniegu okruszek czekolady smakuje bardziej, niż dziewięć pełnych kostek zjedzonych kilka minut wcześniej. A jeden kubek gorzkiej herbaty potrafi smakować lepiej niż wszystkie 80 litrów wypitych w trakcie wyprawy razem wziętych".
Teraz mały samolot zabierze go z bieguna na północ, do antarktycznej bazy na Union Glacier, skąd poleci dalej - do Chile, a potem - do Europy.