Na celowniku leśników. Lasy Państwowe zablokowały parze nauczycieli jedyną drogę dojazdową do domu. "To zemsta za to, co robię"

Dominik Szczepański
Od znajomego usłyszał na swój temat żart, który powtarzać mieli leśnicy: skoro Zbrożek nie może jeździć autem, niech lata helikopterem. A jeśli przyjedzie karetka, to powinien pobiec 700 metrów pod górkę i otworzyć szlaban. Nieważne, czy da radę. Sąd nie ma wątpliwości: doszło do bezprawia.
  • Szlaban na jedynej drodze dojazdowej do trzech domów w Hucie Brzuskiej leśnicy postawili bez zapowiedzi w grudniu 2021 r.
  • Odcięci od świata zostali m.in. nauczyciele pracujący w pobliskiej Birczy - Andrzej Zbrożek i Marta Drąg. Nie mogli dojechać do nich bliscy, znajomi, usługodawcy, pogotowie ratunkowe.
  • Zbrożek twierdzi, że to zemsta leśników za jego zaangażowanie w ochronę przyrody.
  • Przy szlabanie leśnicy postawili fotopułapkę i przekazywali zdjęcia policji. Za dojazd do własnego domu Zbrożek dostał jedenaście wyroków nakazowych.
  • Sąd w Przemyślu dwukrotnie uniewinnił Zbrożka. Szlaban dalej stoi.

Końcówka grudnia 2022 r. Na zimny przedpokój wchodzi się przez wysoki próg. W prostej kuchni wyleguje się kot. W niewielkim pokoju stoi komputer i biblioteczka pełna książek przyrodniczych.

- Wszystko jest napięte, podszyte lękiem - mówi Andrzej Zbrożek, zapraszając do środka. - O tym, co się dzieje, nikt z nami nie rozmawia. Może jedna, dwie osoby do tego nawiązały, ale dopiero po wielu tygodniach. 

Uczy w Birczy biologii, a jego partnerka Marta Drąg - angielskiego. Od ponad 20 lat żyją w Hucie Brzuskiej, leśnym przysiółku na Pogórzu Przemyskim. W dalszym sąsiedztwie stoją zaledwie dwa domy. Jeden jest zamieszkiwany od czasu do czasu, w drugim mieszka 40-letni mężczyzna z niepełnosprawnością. Nie da się tu dojechać inaczej niż drogą leśną. Reszta Huty Brzuskiej ma dojazd od strony doliny. Droga, która prowadzi do domu Andrzeja i Marty, pojawiała się na mapach już na początku XX wieku. Wyrysowano ją również w dokumentach z lat 70. i 80. Lasy Państwowe nigdy nie miały problemu z jej udostępnianiem. Aż nagle, w grudniu 2021 r., postawiły szlaban, nie poinformowawszy o tym nikogo.

Szlaban stoi 3600 metrów od szosy. 200 metrów za nim jest skręt do domu Andrzeja i Marty. Potem trzeba przejść jeszcze 500 metrów, ostro w dół.

Leśnicy z Nadleśnictwa Krasiczyn utrzymują, że szlabanem chcieli ochronić las, pieszych i rowerzystów przed wjazdem samochodów. Przy szlabanie ustawili fotopułapkę, a zdjęcia z niej przekazywali policji. Zbrożek otwierał szlaban, żeby dojechać do pracy, a potem wrócić do domu. Korzystał z dorobionego klucza. Dostał dwa wyroki nakazowe za 11 przejazdów - w sumie 1100 zł. Wyrok nakazowy wydaje sąd na posiedzeniu bez udziału stron. Oznacza to, że nie informuje oskarżonego o terminie posiedzenia. Oskarżony ma prawo odwołać się od wyroku.

Zbrożek wynajął adwokata i się odwołał. W mowie końcowej podczas pierwszej rozprawy sędzia stwierdził, że doszło do stworzenia stanu bezprawności. Ale nie przez Andrzeja, tylko przez Lasy Państwowe.

Leśnicy ustawili szlaban, żeby mnie nękać i zemścić się, bo wspieram ochronę przyrody, wspieram pomysły utworzenia parków narodowych. To są właśnie konsekwencje mojego postępowania

- mówił w sądzie Zbrożek. 

"Działania podejmowane przez Nadleśnictwo Krasiczyn nie były, nie są i nie będą związane z poglądami i przekonaniami p. Andrzeja Zbrożka" - napisało na swojej stronie internetowej Nadleśnictwo Krasiczyn. 

- Postawienie szlabanu wynikało z wewnętrznych uregulowań. (...) Został posadowiony na drodze niedopuszczonej do ruchu publicznego. Nie byliśmy zobligowani do informowania o jego postawieniu - przekazała nam Martyna Śliwińska-Siuśta, starszy referent w Nadleśnictwie Krasiczyn. 

  • Masz temat, którym powinniśmy zająć się w  Gazeta.pl? Chcesz przekazać ważne informacje? Napisz do autora dominik.szczepanski@agora.pl, a skontaktuje się z Tobą. Zapewniamy anonimowość.

Co spadło, nie wstanie

Zima 2018/2019. Rozłożysty buk wyciągnął gałęzie wzdłuż łąki, w kierunku światła. Zbrożek przyglądał mu się dokładnie. Drzewo mogło mieć z 200 lat. Przetrwało obie wojny, najazdy band UPA, powstanie krakowskie, w trakcie którego właściciel pobliskiej Birczy uzbroił służbę w broń palną, najechał okoliczne wsie, pojmał przywódców chłopskiego buntu, zamknął w piwnicy i postawił dla nich szubienice. Kto wie, czy w tej piwnicy nie siedział jakiś zbuntowany chłop z Huty Brzuskiej. 

Przyglądając się staremu bukowi, Andrzej zauważył pomarańczową kropkę. Podobnie oznaczono kilka sąsiednich drzew. Zwrócił się do Nadleśnictwa Bircza i poprosił, żeby ich nie wycinać. Wydawało się, że załatwił sprawę. 

Wiosną 2020 r., krótko po wybuchu pandemii, usłyszał wycie pił i łomot walącego się drzewa. Wsiadł na motocykl, przejechał może kilometr. Ogromny buk leżał na polanie. Stało nad nim kilku pilarzy. Andrzej znał większość z nich. Roztrzęsiony zaczął wypytywać o wycinkę. Zauważył, że jest im głupio. - Chyba zrozumieli, ile to drzewo dla mnie znaczyło. Dla leśników natomiast było bez wartości, bo nie nadawało się do obróbki na drewno - opowiada Andrzej. 

Najtrudniejsze prace leśne nie są wcale prowadzone przez pracowników Lasów Państwowych. Zajmują się nimi ludzie zatrudniani przez Zakłady Usług Leśnych. To niebezpieczne zajęcie. Zwłaszcza w górskich lasach. W latach 2014-2016 wypadkom podczas prac w lesie uległy 133 osoby. Zginęło 45, a 37 doznało ciężkich obrażeń ciała. W tym czasie wykryto 570 przypadków chorób zakaźnych i pasożytniczych, przenoszonych przede wszystkim przez kleszcze. Pracownicy ZUL-i zapadają na choroby zawodowe dwa razy częściej niż górnicy. I częściej giną. W latach 2019-2021 zginęło 10 osób, a wypadków było 50. Z ankiety przeprowadzonej pod koniec 2021 r. przez "Gazetę Leśną" wynika, że 73 proc. pracowników ZUL-i chce zmienić pracę.

- Przechodzą kiepskie szkolenia, system wynagrodzeń zależy od ilości przetransportowanego drewna. Sprzęt jest słaby, ludzie - niewykwalifikowani. To często rolnicy, do lasu idą z łapanek, żeby dorobić - mówi Andrzej Czech, który kilkanaście lat temu sprawdzał Lasy Państwowe jako audytor.

Wszystkie nadleśnictwa zajmujące się gospodarką leśną na Podkarpaciu są deficytowe. Utrzymują się tylko dzięki funduszowi leśnemu, na który zrzucają się nadleśnictwa z całej Polski.

Zbrożek mówi, że w ostatnich 20 lat las wokół Huty Brzuskiej zmienił się nie do poznania. 

Wyrąbali całe połacie. Pod względem przyrodniczym to totalnie zrujnowany ekosystem. Czasem zostawią pojedyncze stare drzewa, a wszystko wokół porasta młodnik. Dla leśników to fajne, bo widać, jak rośnie. Patrzą na las jak uprawę. Wielu zafiksowało się na tym tak bardzo, że nie widzi w lesie już nic innego

- opowiada Zbrożek. 

Buk leży dziś 30 metrów dalej, w zaroślach. Porosły go huby. Andrzej tłumaczył leśnikom, że drzewo było ozdobą okolicy. Pytał, dlaczego je ścięli. Usłyszał, że niedaleko przebiega szlak turystyczny. Gdyby ktoś z niego zboczył za potrzebą, trafił pod buka, a on by się akurat przewrócił... Po wszystkim Zbrożek zlecił badania dendrologiczne. Wyszło, że buk nikomu nie zagrażał.

Na jednego z pilarzy wpadł potem w Przemyślu. Trochę się znali, bo Andrzej uczył jego dzieci biologii. - Pan Bronek pocieszał mnie, mówił, że jak drzewo spadło, to już nie wstanie, i cóż począć. Widać było, że poczuł, że to dla mnie ważne. Chciał mnie jakoś wesprzeć - opowiada Andrzej. 

Kilka miesięcy później i kilkaset metrów dalej od tamtego buka zdarzył się wypadek. Ranny został pilarz, którego Andrzej spotkał w Przemyślu. Zabrała go karetka, żył jeszcze kilka dni, a potem zmarł.

Dwa lata później karetka przyjechała do domu Andrzeja. 

Na celowniku

Rok po historii z bukiem Andrzej pomógł aktywistom z Inicjatywy Dzikie Karpaty skontaktować się z leśnikami. Poszli razem na obchód po lesie porozmawiać o drzewach, które Lasy Państwowe zaplanowały do wycinki, a które zdaniem aktywistów należy chronić. Odwiedzał też aktywistów niedaleko Arłamowa - to miejsce było szczególnie gorące, stanął tam barakowóz, a aktywiści blokują wycinkę czterech wydzieleń (fragmentów lasu), które w przyszłości mogą wejść w skład Turnickiego Parku Narodowego. O jego utworzenie ekolodzy i przyrodnicy z całej Polski walczą od ponad pół wieku.

Wspólny obchód nie uratował drzew. A potem relacje aktywistów z leśnikami całkiem się popsuły. Dochodziło do przemocy słownej i fizycznej, o czym pisaliśmy razem z Patrykiem Strzałkowskim w reportażu "Niewidzialny Park Narodowy".

Z racji na swoje zamieszkanie i wykształcenie Andrzej poprowadził spacer współorganizowany przez IDK.

To wszystko sprawiło, że znalazłem się na celowniku leśników

- uważa Zbrożek. 

Gdy na początku 2021 r. na drodze stanął szlaban, Andrzej zaczął wysyłać do gminy pisma. Prosił o pomoc w rozwiązaniu sytuacji. W końcu 3 czerwca poszedł do wójta Birczy. - Obiecał, że spotka się w tej sprawie z nadleśniczym. Ale nic się nie działo. Dzwoniłem i chodziłem do wójta przez miesiąc. Miałem wrażenie, że mnie unika - opowiada Zbrożek. Po kilku miesiącach nadleśniczy Przemysław Włodek przyznał, że wójt się z nim nie skontaktował.

Droga, której nie ma

Leśnicy, którzy zabraniali Zbrożkowi korzystania z drogi leśnej, pokazywali mapy, na których tuż obok biegnie inna droga - gminna. Ich zdaniem to właśnie nią Zbrożek powinien dojeżdżać do domu. Ale w rzeczywistości żadnej drogi nie ma. Trzeba ją dopiero wytyczyć i zbudować. - To zupełny idiotyzm. Nowa droga miałaby przebiegać równolegle w odległości 12 metrów od drogi leśnej - mówi Zbrożek.

Tędy według map przebiega droga gminna. W zaroślach widać szlaban i fragment drogi leśnejTędy według map przebiega droga gminna. W zaroślach widać szlaban i fragment drogi leśnej fot. Andrzej Zbrożek

Żeby ją zbudować, trzeba wyciąć setki drzew i wydać ok. pół miliona złotych.

Mam wrażenie, że w ten sposób chce się mnie dodatkowo ukarać. Leśnicy wiedzą, jak bardzo zależy mi na drzewach

- mówi Zbrożek.

Grzegorz Gągola został wójtem Birczy w 2014 r. Miał wtedy 25 lat. Gdy 2018 r. ubiegał się o stanowisko ponownie, na swojej ulotce wśród osiągnięć pierwszej kadencji wymienił m.in. "skuteczne blokowanie utworzenia Turnickiego Parku Narodowego". O powodach swojej niechęci opowiadał nam w reportażu "Niewidzialny Park Narodowy". Opisywaliśmy w nim powiązania miejscowego samorządu z Lasami Państwowymi. Wśród radnych w Birczy są aktywni lub emerytowani pracownicy Lasów Państwowych, a także szefowie Zakładów Usług Leśnych, którzy wygrywają przetargi na prace leśne. Sumy kontraktów opiewają na setki tysięcy złotych.

Od 20 lat nadleśniczym w Birczy jest Zbigniew Kopczak. - To on naprawdę rządzi w gminie i decyduje o wszystkim - mówił nam mieszkaniec Birczy, który prosił o anonimowość. 

Brat Zbigniewa, Adam, pracuje w Nadleśnictwie Krasiczyn jako leśniczy. W trakcie procesu Zbrożka przedstawiciel straży leśnej przyznał, że to właśnie Adam Kopczak zdecydował o postawieniu szlabanu.

Zbrożek pamięta ich pierwsze spotkanie. Noc, dopiero co się przeprowadzili i wracali z Martą skądś samochodem. Kopczak szedł drogą razem z drugim mężczyzną. - To był obcokrajowiec, myśliwy, bo nadleśnictwa zarabiają na polowaniach i pozwalają strzelać do zwierząt ludziom z zagranicy. Kopczak zatrzymał nasz samochód, zaczął machać strzelbą, coś wygrażał. Odszczeknąłem, że nie ma prawa mnie zatrzymywać, i odjechałem. Potem, gdy się spotykaliśmy, sytuacja była napięta, ale jakoś rozeszło się po kościach. Aż do czasu szlabanu - opowiada Zbrożek. 

Tak wygląda ''droga gminna'', z której według leśników powinien korzystać Andrzej Zbrożek i Marta DrągTak wygląda ''droga gminna'', z której według leśników powinien korzystać Andrzej Zbrożek i Marta Drąg archiwum prywatne Andrzeja Zbrożka

Marta miała szczęście 

Gdy w grudniu 2021 r. stanął szlaban, zwolniła budowa nowego domu, który Andrzej i Marta stawiają od lat. Robotnicy musieli parkować samochód przed szlabanem i przenosić narzędzia. - Zadzwonili do leśniczego, ale nie pozwolił im przejechać. Stało się jeszcze coś. Mężczyzna, który dotąd kosił mi łąkę, nagle odmówił pracy - opowiada Zbrożek.

Nie on jeden, niektórzy przestali odbierać od niego telefony, ale Andrzej nie chce o tym mówić. - Ja tylko próbuję chronić to, co jest dla mnie cenne, nie narażając przy tym ludzi – opowiada.

Z drugiej strony muszę przyznać, że są też osoby, które bardzo mi pomagają. Dla nich uczciwość i uczynność są ważniejsze niż strach przed presją miejscowych elit

- dodaje Zbrożek.

Do Zbrożków nie mogli dojechać znajomi i rodzina. Marta kładła rower, przesuwała go pod szlabanem i w ten sposób wydostawała się z zamknięcia. Andrzej dorobił sobie specjalny klucz, otwierał nim szlaban i jeździł do pracy.

Ale nie było go w domu, kiedy w lipcu 2022 r. Marta wezwała pogotowie. Nie mogła poradzić sobie z przeciągającą się migreną. Z Birczy jedzie się do Huty Brzuskiej 15 minut, ale karetka przyjechała z Przemyśla. To ok. 25 minut drogi. Marta martwiła się, czy pogotowie w ogóle dotrze. Kiedy ratownicy pojawili się na podwórku, odetchnęła z ulgą. Szlaban widocznie był otwarty.

Zapytałam ratowników medycznych, co by się stało, gdyby szlaban był zamknięty. Odpowiedzieli, że musieliby wzywać straż pożarną, bo nie mają klucza

- mówi Marta.

To wydłużyłoby czas udzielenia pomocy o kolejne kilkadziesiąt minut. 

- A co, gdyby to nie była migrena, tylko coś naprawdę poważnego, sprawa życia i śmierci? - denerwuje się Zbrożek. 

Zapytał o to leśników. Odpowiedzieli, że kiedy jedna osoba jest chora i potrzebuje pomocy, druga powinna pobiec do szlabanu i otworzyć go dla karetki. - Tylko że Marta była sama, a do szlabanu jest 700 metrów pod górkę. A gdyby dom się palił? Przecież to jedyna droga pożarowa. Nawet w przepisach Lasów Państwowych można przeczytać, że nie wolno jej zamykać, chyba że dzieje się coś szczególnie istotnego - tłumaczy Zbrożek. 

Wycinka drzew w Puszczy KarpackiejWycinka drzew w Puszczy Karpackiej Inicjatywa Dzikie Karpaty

Od znajomego usłyszał żart na swój temat, który powtarzać mieli leśnicy: skoro Zbrożek nie może jeździć autem, niech lata helikopterem. 

Inny leśniczy z sąsiedniego leśnictwa spotkany na drodze, którą Zbrożek właśnie jechał do pracy, zakomunikował mu, że nie wolno już tutaj jeździć. 

- Jeździłem tędy od ponad 20 lat. Co się zmieniło? - zapytał Zbrożek.

- Pan się zmienił - odpowiedział leśniczy. 

Zbrożek dopytywał i w końcu usłyszał, że szlaban musi stać, bo niektórzy skracają sobie tędy drogę do kolejnej miejscowości. 

- Tylko że dalej stoją jeszcze dwa szlabany, więc co zmienia postawienie tego, trzeciego - zastanawia się Andrzej.

Sąd: Doszło do bezprawia

Szlaban od momentu zamontowania był popsuty. - Żeby go otworzyć, trzeba było podnieść kawał metalu, który był dodatkowo skrzywiony do dołu. Zmierzyłem - to ponad 45 kg. Mam chory kręgosłup, obawiałem się, że coś może mi się stać. W dodatku leśnicy zaczęli wycinać pas drzew wzdłuż mojej działki, który dwa lata wcześniej obiecali zostawić. Tego było już za dużo - mówi Zbrożek. 

Postanowił opowiedzieć swoją historię mediom. Pierwszy artykuł ukazał się 30 listopada 2022 r. 1 grudnia szlaban został naprawiony.

Nadleśnictwo na swojej stronie internetowej opublikowało komentarz do całej sytuacji. A także mapkę, na której dokładnie zaznaczono działki Zbrożka i miejsce, w którym stoi dom.

Napisali, że mam postawę roszczeniową, ale nie to było najgorsze. Opublikowali moje dane osobowe. Zaznaczyli mój dom na mapie. Czułem się, jakby wystawili nas na widelcu ludziom, którzy z powodu nagonki mogli nam źle życzyć. Mapa zniknęła po dwóch tygodniach. Dopiero po interwencji prawnika

- opowiada Zbrożek.

- Mieliśmy na celu jedynie wskazanie możliwości dojazdu do nieruchomości działkami wskazanymi w decyzji o warunkach zabudowy wydanych przez Urząd Gminy Bircza - poinformowało nas Nadleśnictwo Krasiczyn.

Po pierwszych artykułach stało się coś jeszcze - leśnicy przywieźli Zbrożkowi zgodę na poruszanie się samochodem po drodze leśnej. - Dostałem ją tylko ja, jak powiedzieli, warunkowo. Zgody nie dostała Marta. No i dalej nikt do nas nie może przyjechać - opowiada Zbrożek.

W grudniu w Sądzie Rejonowym w Przemyślu odbyła się pierwsza rozprawa. Nie przyszli na nią ani leśniczy Adam Kopczak, ani nadleśniczy Przemysław Włodek, których wezwano w charakterze świadków. 

Sędzia był zaskoczony, że w sprawie Zbrożka nie chodziło o rekreacyjne wjeżdżanie samochodem do lasu, jak wynikało z akt, a o to, że Zbrożek w tym lesie mieszka i nie ma jak dojechać do domu.

- Doszło do swego rodzaju stworzenia stanu bezprawności przez organy władzy publicznej. Nie może być w państwie prawa tak, że obywatel jest zaskakiwany decyzją, która uniemożliwia korzystanie z czegoś, co było przez kilkadziesiąt lat wykorzystywane. Co się zdarzyło w grudniu zeszłego roku takiego, że nagle powstała konieczność ochrony dóbr? Sąd tego nie zauważył. Obywatel powinien być poinformowany - powiedział sędzia, po czym uniewinnił Zbrożka.

Puszcza KarpackaPuszcza Karpacka arch. Inicjatywa Dzikie Karpaty

W trakcie drugiej rozprawy - o kolejne mandaty - Zbrożek wprost zapytał przedstawiciela Straży Leśnej, czy gdyby szlaban stanął kilkaset metrów dalej i umożliwiał dojazdy do domów wszystkim mieszkańcom tej części Huty Brzuskiej, to wpłynęłoby to źle na cele Lasów Państwowych. - W odpowiedzi usłyszałem, że nic by się nie stało, gdyby szlaban stanął trochę dalej. Sąd, tym razem w innym składzie, uniewinnił mnie po raz drugi. Ciekawe, czy będzie trzecia rozprawa, bo możliwe, że są jeszcze najnowsze mandaty - zastanawia się Zbrożek.

Zapytaliśmy Nadleśnictwo Krasiczyn, czy nie mogło postawić szlabanu za wszystkimi domami w Hucie Brzuskiej. - Umiejscowienie szlabanu nie ma tu żadnego znaczenia. Cały odcinek drogi nie jest dopuszczony do ruchu publicznego i poruszanie się po niej bez stosownych uprawnień pojazdami silnikowymi jest niezgodne z prawem - napisała Martyna Śliwińska-Siuśta, pracownica nadleśnictwa.   

Przegonione orły

Końcówka grudnia 2022. Siedzimy z Martą i Andrzejem w ich starym domu w Hucie Brzuskiej. Internet jest słaby, zasięg telefoniczny tylko w niektórych miejscach.

- Kupiliśmy ten dom i malutką działkę za pożyczone pieniądze. Potem na kredyt kupiliśmy fragment lasu i łąk dookoła. Byliśmy biedni, ale bardzo chcieliśmy tu mieszkać - opowiada Andrzej.

- Najpierw ja znalazłam pracę w przedszkolu w Przemyślu, dojeżdżałam więc na rowerze, 50 km w obie strony - mówi Marta.

Andrzej pracę znalazł rok później. - Nawet nie pamiętam, z czego my się utrzymywaliśmy. Mieliśmy swoją wodę, swoje drewno, warzywa z własnego ogródka, owoce z sadu. Czego więcej chcieć? 

Nowy dom budują już od siedmiu lat, a końca nie widać. 

- Nie boicie się, za tę całą sprawę możecie mieć kłopoty w pracy? Nie obrzydło wam mieszkanie tutaj? - pytam.

- Nie wyobrażamy sobie życia poza lasem - odpowiadają. - To miejsce jest wyjątkowe. Niedaleko naszego domu zaobserwowano gniazdo orłów przednich. Ekstremalnie rzadkie ptaki. W Polsce żyje zaledwie 35 par. Wybierają sobie stare lasy - ciągnie Andrzej.

Leśnicy powinni być dumni, że orły mieszkają właśnie tutaj. Niestety, pod koniec zeszłego roku zaczęły się cięcia w strefie, gdzie te orły mają gniazda. Ptaki musiały się przenieść kawałek dalej. Sprawę bada RDOŚ. Leśnicy tłumaczyli, że to wcale nie przez ich wycinki

- opowiada Zbrożek.

- A przez co?

- Mówili, że winne są helikoptery latające nad granicą z Ukrainą. W linii prostej to jakieś 20 km.

Niedaleko domu Zbrożka i Drąg odkryto też kilka gniazd orlika krzykliwego. - To może być jedno z największych zagęszczeń tego gatunku w Polsce, zagrożonego w skali globu. Leśnicy jak zwykle powtarzają, że zwierzęta pod ich opieką mają się świetnie - opowiada Zbrożek. 

Mimo tego wycinki nie ustają. W 2023 r. Nadleśnictwo Krasiczyn zaplanowało usunięcie 262 drzew o wymiarach pomników przyrody. To prawie cztery razy więcej niż w poprzednim roku. Sąsiednie nadleśnictwa również tną najstarsze i największe drzewa o wymiarach pomników przyrody: Baligród - 103, Lutowiska - 56, Bircza - 55, Stuposiany - 23.  

Inicjatywa Dzikie Karpaty zbiera podpisy pod petycją "W obronie najstarszych drzew - karpackich olbrzymów" do dyrektora Lasów Państwowych w Krośnie Marka Mareckiego. Podpisało się już kilkanaście tysięcy osób.

Masz temat? Napisz do autora: dominik.szczepanski@agora.pl

Więcej o: