W zeszłym tygodniu Sejm przyjął poprawkę PiS w sprawie liberalizacji tzw. ustawy wiatrakowej. Zgodnie z nowelizacją turbiny wiatrowe będą mogły stać w odległości 700 metrów od zabudowań. Obecnie obowiązuje zasada 10H, która oznacza, że elektrownie wiatrowe mogą powstawać w odległości co najmniej dziesięciokrotności wysokości wiatraka. Nowelizacja ma przyczynić się do zwiększenia liczby tych inwestycji w Polsce. Tyle że rzeczywistość wcale nie jest tak kolorowa.
Przyjmując nowelizację, odrzucone zostały poprawki opozycji do ustawy. Zakładały one m.in. powrót do odległości elektrowni wiatrowych 500 metrów od budynku. To niepozorne 200 metrów może doprowadzić do zredukowania dostępnej w Polsce przestrzeni pod elektrownie wiatrowe o 47 proc. - wylicza Fundacja Instrat.
"Ta odległość powiększa promień koła wyznaczanego wokół każdego budynku mieszkalnego, w której turbin stawiać nie wolno. Oznacza to, że ta różnica 200 metrów przekłada się na ilość wykluczonej przestrzeni w stosunku kwadratowym, w jakim oblicza się powierzchnię koła, nie zaś w stosunku liniowym" - wyjaśniają analitycy.
Więcej najnowszych informacji przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Przykładowo jeden dom, przy założeniu 500 metrów wymaganego dystansu, wyłącza spod inwestycji 79 hektarów. Przy 700 metrach - aż 154 hektary. Przekładając to na konkretne regiony, nawet w najmniej dotkniętym tą zmianą woj. lubuskim zamiana oznacza uszczuplenie dostępnej przestrzeni o 31 proc., a w znajdującym się po drugiej stronie spektrum woj. kujawsko-pomorskim aż 65 proc.
Według wyliczeń Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej z końca stycznia 2023 zmiana 500 na 700 metrów oznacza spadek potencjału mocy wiatrowych w skali kraju o 60-70 proc. - Bez 500 metrów ustawa wiatrakowa jest bublem - przez 10 lat nie powstanie żadna nowa farma wiatrowa. Zmiana minimalnej odległości elektrowni wiatrowych na 700 m niesie za sobą tragiczne dla energetyki wiatrowej konsekwencje - grzmi Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej.