Dwaj właściciele pasiek z Pleszewa i Kowalewa (woj. wielkopolskie) odkryli pod koniec ubiegłego tygodnia martwe pszczoły przed swoimi ulami. - Martwe pszczoły można było zbierać całymi wiadrami. Mam 24 ule, w każdym padło od 5 do 8 tys. pszczół lotnych - powiedział właściciel pasieki Jan Kuźniacki w rozmowie z "Życiem Pleszewa". Inny pszczelarz z okolicy dodał, że w jego 10 ulach również znalazł martwe pszczoły.
Pszczelarze zgłosili sprawę do instytutu w Puławach, który zbada pobrane próbki. Sprawa została zgłoszona również na policję oraz do Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji. Jak wskazuje lokalny serwis zpleszewa.pl, sprawca tej tragedii może usłyszeć nie tylko zarzuty z Kodeksu karnego, ale nawet stracić dopłaty rolnicze.
Część pszczelarzy podejrzewa, że za masową śmiercią pszczół mogą stać nielegalne opryski na którymś z okolicznych pól. - To po prostu zbrodnia na przyrodzie. Opryski można robić dopiero po 19:00 czy nawet 20:00, kiedy pszczoła jest już w ulu. To, co się stało jest kompletnie niezrozumiałe - i jest albo wyrazem głupoty, albo co najmniej rażącej niewiedzy - powiedział Michał Karalus, prezes Pleszewskiego Koła Pszczelarzy w rozmowie z "Życiem Pleszewa".
- Tych rodzin się już szybko nie odbuduje, utracone zostały pszczoły lotne, czyli te, które wylatują, zbierają pyłek, nektar, z którego jest miód. To oznacza, że nie będzie odbudowy populacji. W momencie braku dużej ilości pszczół w ulu jest chłodniej, brakuje więc odpowiedniej temperatury. Czerw będzie stracony, bo nie będzie miał kto się nim opiekować. To poważne straty - wyjaśnił Michał Karalus.