Dawid Czopek: Jesteśmy w trakcie wygasania majowej serii kontraktów na ropę naftową gatunku WTI. W praktyce oznacza to, że każdy, kto nie zamknie swojej pozycji na tym kontrakcie, nie sprzeda go teraz, będzie zmuszony do fizycznego odbioru ropy naftowej w terminalach w amerykańskim stanie Oklahoma. Niestety teraz miejsca składowania ropy w tym rejonie są niemal całkowicie wypełnione. Dodatkowo terminal położony jest kilkaset kilometrów od morza, więc nie jest tak łatwo wyeksportować surowiec "na morze" jak w przypadku ropy Brent (ropa z Morza Północnego). Dlatego w poniedziałek najprawdopodobniej inwestorzy, którzy nie byli zainteresowani odbiorem surowca, a wyłącznie graniem na jego kursie, musieli sprzedać ropę praktycznie po każdej cenie, a że nie było chętnych do odbioru, bo nie ma gdzie jej składować - szybko zobaczyliśmy efekt.
Pamiętajmy, że na ropie mamy zjawisko, które na rynku finansowym określa się jako contango, to znaczy, że każda kolejna seria kontraktów na ropę notowana jest wyżej (np. seria czerwcowa po około 20 dolarów/baryłka, lipcowa ok. 25 dolarów/baryłka). Za ropę z odbiorem za rok musimy zapłacić ok. 30 dolarów/baryłka.
Szacuje się, że spadek zapotrzebowania na ropę w okresie lockdownu sięga nawet jedną trzecią normalnego popytu – czyli około 30 milionów baryłek dziennie. Ostatnie cięcia OPEC+ to około 10 mln baryłek na dobę. Szacuje się, że zapasy na świecie sięgają nawet miliarda baryłek. Jak widać, sytuacja nie nastraja optymistycznie, wszystko zależy od tego jak długo potrwa zamrożenie gospodarki i ewentualnie dalszych działań administracji prezydenta Donalda Trumpa (mówimy o ropie w USA, stąd nałożenie cła na import ropy bądź płacenie producentom za niewydobywanie może poprawić sytuację), ale fundamentalnie jest bardzo źle.
Ropa WTI jest, jak mówią Amerykanie, "landlocked". Po polsku nie ma wprost odpowiednika, ale chodzi o to, że trudno ją wywieźć z miejsca, gdzie jest wydobywana. Dlaczego? Bo brakuje infrastruktury, szczególnie w kierunku morskim, bo "na morzu" rynek jest największy. Zresztą przyjęcie ropy WTI jako benchmarku jest mocno krytykowane na świecie właśnie ze względu na tę ułomność.
Nawet jeżeli cena ropy wynosi zero, to i tak musimy zapłacić podatki mniej więcej w wysokości dwóch złotych za litr i to jest część odpowiedzi. Druga wynika z tego, że polskie rafinerie najczęściej kupują ropę rosyjską - która jest notowana podobnie jak ropa Brent przy zastosowaniu niewielkiego dyskonta rzędu dwóch-trzech dolarów za baryłkę. Stąd polskie rafinerie płacą dziś za ropę bliżej 25 USD niż zera.
Dodatkowo my jako klienci musimy zapłacić dwa rodzaje marż. Pierwsza to tzw. marża rafineryjna, dzisiaj około ośmiu dolarów za baryłkę. Druga to marża na stacji benzynowej, która sięga dzisiaj nawet 50 groszy na litrze. Stąd też finalnie i trochę paradoksalnie cena "ropy w ropie", czyli paliwa na stacji, nie jest dziś kluczowym składnikiem ceny.
Biorąc pod uwagę dzisiejsze ceny hurtowe paliw oraz zwyczajowe marże detaliczne, cena benzyny 95 powinna wynosić ok 3,6 złotego za litr, oleju napędowego ok. 3,8 złotego. Mówimy o cenach uśrednionych i są to ceny, które powinniśmy widzieć na stacjach przynajmniej od początku kwietnia.
Z baryłki ropy nie jesteśmy w stanie wyprodukować jedynie czystej benzyny czy oleju napędowego - powstają również inne produkty, np. ciężkie oleje, które producenci muszą sprzedawać poniżej kosztów wytworzenia, do tego dochodzi jeszcze zużycie własne rafinerii (nawet do 10 proc. wsadu zużywane jest w procesie produkcji), stąd zwykle benzyna czy olej napędowy sprzedawane są z marżą kilku do kilkunastu dolarów na baryłkę, ale po doliczeniu tych kosztów zdecydowanie wyliczenie będzie prawidłowe - stąd spostrzeżenie, że ropy w ropie nie ma tak dużo.
Marże rafinerii są bardzo dobre - myślę, że jedne z najlepszych w historii - zwłaszcza biorąc pod uwagę start sezonu (marzec i kwiecień nie jest szczytem sezonu - ten przypada na wakacje), ale problemem są wolumeny. Koncerny, podobnie jak ich zagraniczni odpowiednicy, nie są w stanie w pełni wykorzystać dostępnych wolumenów, ponieważ nie ma popytu. Stąd też marża na litrze jest bardzo dobra, ale liczba sprzedanych litrów paliwa jest zdecydowanie niższa niż w normalnych czasach. Podobnie w części rafineryjnej, koszty stałe zjadają marże.
Myślę, że Rosja jest w stanie sobie poradzić z tymi cenami przez kilka kwartałów, bardziej martwiłbym się o amerykańskich producentów, którzy przy tej cenie ropy nie są w stanie przeżyć najbliższych miesięcy czy nawet tygodni i będą zmuszeni do składania wniosków o ochronę przed wierzycielami, pierwsze takie wnioski zostały już złożone.
W pierwszej kolejności tych, którzy mają wysokie ceny produkcji - amerykańskich producentów z łupków, producentów ropy na morzu, kraje o wysokich kosztach produkcji i słabej jakościowo ropie, np. Wenezuelę. Generalnie w najgorszej sytuacji są maili, niezależni producenci, którzy pozyskują finansowanie zewnętrze np. poprzez emisje obligacji.
Dawid Czopek, zarządzający funduszu Polaris Next.gazeta.pl