Branża hotelarska należy do tych segmentów gospodarki, które najbardziej tracą z powodu epidemii koronawirusa oraz obostrzeniami z nią związanymi. Choć od 4 kwietnia hotele i miejsca noclegowe mogą funkcjonować w reżimie sanitarnym, to ponad miesięczne zamknięcie placówek, a także prognozowany spadek liczby gości w kolejnych miesiącach oznacza poważny problem dla wielu hotelarzy.
W takiej sytuacji znalazł się Tadeusz Gołębiewski, do którego należy sieć hoteli znajdujących się m.in. w Mikołajkach, Wiśle czy Karpaczu. Będą one zamknięte do końca maja. Właściciel oszacował, że utrzymanie 950 miejsc pracy przez trzy miesiące to koszt 30 mln zł. W tym celu wziął pożyczkę, dając pod zastaw cały swój majątek.
- Mam te pieniądze, otrzymałem je jako pożyczkę z banków. Na szczęście miałem zdolność kredytową bardzo dobrą. Mam duży majątek, który został zastawiony w całości, nawet dom. Myślę, że te pieniądze sprawią, że będę mógł otworzyć hotele. - powiedział Tadeusz Gołębiewski w rozmowie z TVN 24. Biznesmen stwierdził jednak, że najbliższe 2-3 lata prawdopodobnie będzie trzeba określać mianem "chudych", gdyż pieniądze zarobione z hoteli będą przeznaczane na spłatę kredytu, a nie inwestowania w nie.
>>> Dowiedz się więcej: Rusza drugi etap odmrażania gospodarki. Jak będą wyglądać zakupy w galerii? Co z hotelami i sportem?
W rozmowie ze stacją telewizyjną Gołębiewski odniósł się także do luzowania restrykcji dotyczących m.in. otwarcia hoteli. - Nie sądzę, żeby należało się spieszyć z otwieraniem. Trzeba się przyjrzeć, jak się rozwija ta choroba, czy czasem w tych hotelach nie ma narażenia na rozwój pandemii - stwierdził.