Już dzienna liczba nowych przypadków przeraża. W środę 17 marca Ministerstwo Zdrowia poinformowało o ponad 25 tysiącach zakażeń (25 052). W województwach mazowieckim i śląskim nowych zakażeń było w ciągu ostatniej doby ponad cztery tysiące, na Mazowszu najwięcej od początku epidemii w Polsce - 4142. Lekarze coraz więcej osób kierują na badania pod kątem obecności koronawirusa, liczba testów też była rekordowa - 84,9 tys.
O powadze sytuacji świadczy nie tylko sama liczba nowych zakażeń w Polsce. Eksperci obserwują różne wskaźniki, patrzy też na nie rząd i nimi uzasadnia decyzje dotyczące zaostrzania lub luzowania restrykcji. Wybraliśmy cztery z nich.
Nakładając (a tak naprawdę wznawiając) poważniejsze obostrzenia, rząd kierował się w ostatnich tygodniach średnią siedmiodniową nowych zakażeń w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców - na poziomie województwa. Gdy wskaźnik ten przekraczał 44, w danym województwie przywracano nakaz zamknięcia większości sklepów w galeriach i parkach handlowych, zamykano baseny, kina, muzea i teatry oraz wprowadzano nauczanie hybrydowe w najmłodszych klasach szkół podstawowych, które dotąd uczyły się stacjonarnie. Takie restrykcje obowiązywały najpierw na Warmii i Mazurach, potem także na Pomorzu, a od kilku dni w województwach lubuskim i mazowieckim.
Jeśli spojrzeć na poziom powiatów - tych, które ten poziom przekroczyły, jest tak dużo, że wymienione w tekście zajęłyby już spory akapit. Dokładnie 140. To grubo ponad jedna trzecia (36,4 proc.) wszystkich powiatów i miast na prawach powiatu w Polsce - wynika z analiz Piotra Tarnowskiego.
Poziom 70 opisywanego wskaźnika, który w listopadzie rząd określał jako próg graniczny wprowadzenia narodowej kwarantanny (byłby to tzw. twardy lockdown), przekroczyły już 34 powiaty - tyle z nich znalazłoby się w "czarnej strefie". Takiej klasyfikacji rząd już nie stosuje, ale pokazuje ona, jak bardzo poważna jest sytuacja na dużym obszarze Polski.
Najnowsze dane wskazują, że średnia potwierdzonych zakażeń z siedmiu dni na 100 mieszkańców przekracza 44 w kolejnych województwach: śląskim (53,5), kujawsko-pomorskim (49,8), dolnośląskim (46,2) i podkarpackim (46,3). Tym samym w połowie województw mogłyby już obowiązywać zaostrzone restrykcje. Zresztą, ta średnia dla całego kraju przekracza 44 już drugi dzień z rzędu (od 16 marca) - rząd miał więc twardy argument za tym, by wprowadzić szersze obostrzenia w całej Polsce.
Nowych zakażeń przybywa, to jedno, ale istotne jest też, jak szybko. I tutaj także z danych rysuje się ponury wykres. W środę 17 marca mamy wzrost nowych zakażeń już o 45 proc. w porównaniu z poprzednim tygodniem. Te przyrosty jeszcze tydzień temu były na poziomie 10 proc. Gdyby ktoś zastanawiał się dziś, kiedy trzecia fala się skończy, to wystarczy pamiętać, że szczyt osiągniemy, gdy ta dynamika będzie na poziomie 0 proc. Długa droga przed nami, skoro, jak wyliczają Michał Rogalski i Piotr Tarnowski, obecnie średnia tygodniowa tego wskaźnika (która "oczyszcza" obraz z jednodniowych wahań) wynosi 42,7 proc.
To poziom najwyższy w czasie obecnej fali epidemii w naszym kraju, z którym ostatnio mieliśmy do czynienia w listopadzie. - Jeżeli to będzie duże przyspieszenie zachorowań, to konsekwencją będą decyzje co do obostrzeń w skali całego kraju. Dynamika rozwoju zachorowań będzie decydowała, czy będą to może jedynie rozwiązania regionalne - mówił w poniedziałek minister Adam Niedzielski. We wtorek podkreślał znaczenie tego wskaźnika, publikując jego ówczesną wartość na Twitterze.
A na środowej konferencji prasowej ogłosił, że obostrzenia zostaną rozszerzone w całej Polsce, na razie na trzy tygodnie, czyli od 20 marca do 9 kwietnia.
- Niestety, scenariusz, z jakim mamy do czynienia, pokazuje, że pandemia nadal się rozwija i nie widać, aby hamowała - przyznawał szef resortu zdrowia.
To, jak mocno epidemia uderza w kraj, zależy też od tego, jak radzi z nią sobie system ochrony zdrowia. To obawy o wydolność szpitali (po dramatycznych relacjach z Chin, a potem m.in. z Włoch) stały u progu pierwszych, ubiegłorocznych decyzji o zamykaniu państw. Uruchomione szpitale tymczasowe ratują nieco sytuację - i szybko się zapełniają. Rząd zapowiada też uruchamianie kolejnych łóżek "covidowych". Niemniej, zgodnie z danymi na środę, zajętych było ponad 21,5 tys. takich łóżek na łącznie ponad 29,9 tys. dostępnych. Z wypowiedzi lekarzy wynika, że do szpitali trafia coraz więcej osób młodszych i coraz częściej ciężko przechodzą one tę chorobę.
Liczba hospitalizacji rośnie wyraźnie, a jeszcze bardziej niepokoić mogą ciężkie przypadki zachorowań - czyli takie, kiedy chorego trzeba podłączyć do respiratora. Według danych opublikowanych w środę po 10:00 przez Ministerstwo Zdrowia, liczba zajętych respiratorów wynosiła 2193 - to wzrost o 54 w porównaniu z informacjami sprzed doby. Jeszcze nigdy w czasie epidemii koronawirusa w Polsce zajętych respiratorów w jednym momencie nie było tak dużo. Jak przypomina Michał Rogalski, poprzednio największy poziom odnotowaliśmy 22 listopada.
Niestety, mierzymy się nie tylko z gwałtownym wzrostem zakażeń i wyraźnym zwiększeniem hospitalizacji. Wciąż wysoka jest w Polsce liczba zgonów osób zakażonych koronawirusem - 17 marca znów było ich ponad 400 - zmarły aż 453 osoby. W czasie drugiej fali koronawirusa takich "nadmiarowych" (czyli powyżej średniej z ostatnich lat) śmierci było kilkadziesiąt tysięcy. I jak na razie są podstawy, by obawiać się, że w obecnej fali może się to powtórzyć.
Siedmiodniowa dzienna średnia zgonów powiązanych z COVID-19 przekracza 280 - to oznacza, że w ciągu ostatnich siedmiu dni, średnio tyle zakażonych osób umierało dziennie. To jeszcze nie są poziomy z listopada (wtedy w najgorszym momencie wskaźnik ten przekraczał poziom 500), ale zahamowania albo spadku nie widać.
Jeśli w danych o covidowych zgonach uwzględnić liczbę mieszkańców kraju, to w Europie w gorszej od nas - i to znacznie - sytuacji są między innymi Czechy - gdzie jest znacznie gorzej niż w szczycie drugiej fali, a także Węgry i Słowacja. Duże państwa UE są pod tym względem w lepszej sytuacji (choć we Włoszech wygląda to coraz bardziej niepokojąco), a w Wielkiej Brytanii, która jest europejskim liderem pod względem szczepień, widać gwałtowny spadek wskaźnika.
Na koniec jeszcze jedna uwaga. Obostrzenia, które od soboty wejdą w życie w całym kraju (czyli ograniczenie działalności galerii handlowych, zamknięte obiekty sportowe i kulturalne, zamknięte hotele, powrót do nauki zdalnej we wszystkich klasach szkoły podstawowej i średniej oraz od wielu miesięcy podtrzymywany zakaz działalności gastronomii poza sprzedażą na wynos), to - jak twierdzi rząd - jeszcze wcale nie jest prawdziwy lockdown. Aktualne restrykcje są wciąż łagodniejsze od tych z wiosny ubiegłego roku, a część państw europejskich wprowadziło (lub planuje przed Świętami Wielkanocnymi) znacznie surowsze zasady, w tym ograniczające przemieszczanie się.
W Polsce ograniczeń w przemieszczaniu nie ma, co wyraźnie podkreślał w czasie środowej konferencji Adam Niedzielski. W odpowiedzi na pytania dziennikarzy nie wykluczył jednocześnie, że jakieś ostrzejsze restrykcje nie zostaną wprowadzone - mimo że ogłoszony dziś "mały lockdown" zaplanowano na trzy tygodnie, do 9 kwietnia.
- Jesteśmy na takim etapie, że jeżeli ten ruch nie spowoduje wygaszenia epidemii, czy przynajmniej spowolnienia trzeciej fali, to na pewno kolejne kroki będą już typowym lockdownem, sytuacją, gdzie będziemy zamykać zupełnie wszystko - powiedział minister zdrowia.