Sytuacja epidemiczna w Polsce wciąż jest bardzo niepewna. Na środowej konferencji prasowej minister zdrowia Adam Niedzielski wskazywał, że wprawdzie pod względem liczby nowych zakażeń apogeum trzeciej fali jest już za nami, to teraz przetacza się ona przez szpitale. Ze środowego raportu Ministerstwa Zdrowia wynika, że na niemal najwyższym historycznie poziomie jest liczba zajętych łóżek (ok. 33,9 tys.) i respiratorów (niespełna 3,5 tys.) przez pacjentów z COVID-19.
Ale i liczbie nowych zakażeń mimo wszystko należy się uważnie przyglądać. Po spadkach z początku kwietnia od kilku dni ponownie notowany jest wzrost.
Minister Niedzielski podczas środowej konferencji nie był tym odwróceniem trendu szczególnie przerażony. Tłumaczył, że "przyrosty są pewnym skutkiem tego, że tydzień temu mieliśmy święta i punkt odniesienia jest nieco zaburzony". Przytaczał statystyki wskazujące na spadek liczby zleceń na testy od dwóch tygodni. Sugerował, że bardziej miarodajne jest patrzenie na trendy w dłuższym horyzoncie czasowym - rzędu dwóch czy trzech tygodni - a tu liczba nowych zakażeń idzie w dół.
Wszystko w tym momencie zależy od tego, jakie konsekwencje dla rozwoju pandemii w Polsce miały niedawne święta wielkanocne. Dlatego wiele powiedzą nam dane o zakażeniach w kolejnych kilku dniach. Pokażą, którą ścieżką podążamy.
Naukowcy z grupy MOCOS w swojej najnowszej prognozie założyli, że w święta mieliśmy od 20 do 60 proc. mniej kontaktów niż w marcu. Jeśli ograniczenie kontaktów było niewielkie, zrealizują się negatywne scenariusze wyrysowane poniżej. Jeśli z kolei redukcja kontaktów była rzeczywiście duża, krzywa zakażeń będzie dość szybko opadać.
Po pierwsze, jest duża niepewność, w jakim stopniu okołoświąteczne dane są faktycznie zmianą trendu, a w jakim osobliwością związaną z tym, że w święta system pracował na mniejszych obrotach. Po drugie, jest duża niepewność, w jakim stopniu prośby i obostrzenia ze strony rządu wpłynęły na zmiany zachowań, w szczególności spadek kontaktów w święta. W modelowaniu powtarzamy wielokrotnie scenariusze agentów - założyliśmy, że ograniczenie kontaktów losuje się z przedziału 40-80 proc. kontaktów z marca, czyli że w najgorszym razie w święta mieliśmy tylko 20 proc. mniej kontaktów, które mamy regularnie
- tłumaczy dr Piotr Szymański z MOCOS.
Z modelowań MOCOS wynika, że jeżeli w święta Polacy w niewielkim stopniu ograniczyli kontakty, czeka nas ponowny skok liczby zakażeń. I choć możliwe, że nie będzie on już tak wysoki jak w szczycie pod koniec marca, to przyniesie bardzo poważną konsekwencję. Dr Piotr Szymański alarmuje, że krzywa zachorowań może mieć wówczas dużo gorszy przebieg - górka utrzymywałaby się przez około dwa tygodnie, a później spadek nie byłby szczególnie dynamiczny. To scenariusz zobrazowany powyżej ciemnozieloną linią.
Niedawna analiza mobilności społecznej podczas świąt opublikowana przez "Wprost" (bazująca na danych Selectivv) wskazuje, że do rodzin wybrało się aż 74 proc. badanych Polaków. To dane raczej niepokojące - mogą sugerować, że liczba zakażeń w najbliższych tygodniach raczej będzie kształtować się w górnych poziomach modelowań MOCOS. Choć oczywiście bardzo wiele zależy od tego, jakiego typu były to spotkania - spacer na świeżym powietrzu z kuzynem to mimo wszystko co innego niż kilkugodzinne spotkanie wielkanocne dwudziestu osób.
Gdyby okazało się jednak, że rzeczywiście święta spędziliśmy w raczej kameralnym gronie i zgodnie z "rozsądkiem" epidemicznym, powinniśmy zobaczyć w danych o zakażeniach sukcesywne spadki. Ze środkowego scenariusza z modelowań przeprowadzonych przez naukowców z grupy MOCOS (a więc przy ograniczeniu kontaktów średnio w skali kraju mniej więcej o 40 proc. względem marca) wynika, że pod koniec kwietnia w Polsce powinniśmy wykrywać ok. 12-13 tys. zakażeń dziennie, miesiąc później ok. 5-6 tys.
Co więcej, możliwy jest oczywiście bardziej optymistyczny od średniego rozwój wydarzeń - granica dla dolnych 25 proc. modelowań MOCOS daje prognozę rzędu ok. 8 tys. zakażeń dziennie na przełomie kwietnia i maja i "tylko" ok. 2 tys. dziennych przypadków miesiąc później. Aczkolwiek to scenariusz, w którym naprawdę mocno izolowaliśmy się w święta i nadal to robimy.
Jeśli ziści się bardziej optymistyczny scenariusz, poziom ok. 5 tys. zakażeń dziennie - czyli tegoroczne minimum z pierwszej połowy lutego - osiągnęlibyśmy już w pierwszej połowie maja. W gorszych okolicznościach ten moment może odsunąć się aż o miesiąc.
A być może i o dłużej, bo prognoza MOCOS bazuje na niezmienności obostrzeń. Już wiadomo, że od 19 kwietnia do przedszkoli i żłobków wrócą dzieci - co siłą rzeczy może być czynnikiem podbijającym liczbę zakażeń. Minister Niedzielski już zapowiedział także regionalne luzowanie restrykcji, jeśli liczba nowych zakażeń w danym województwie spadnie poniżej 30 w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców (taki wskaźnik w skali całego kraju oznaczałby ok. 11,5 tys. zakażeń).
Innymi słowy - wygląda na to, że priorytetem nie będzie całkowite zbicie epidemii, a raczej poszukiwanie "złotego środka" (trzeba brać tu pod uwagę liczbę zakażeń, obłożenie szpitali, liczbę zaszczepionych osób oraz kondycję gospodarki). Zresztą już od wielu miesięcy wyraźnie widać, że celem rządu nie jest utrzymanie niskiego poziomu zakażeń za wszelką cenę - więc tym bardziej optymistyczne scenariusze z prognozy MOCOS w rzeczywistości mogą okazać się po prostu zbyt optymistyczne. Bardzo wiele zależy też oczywiście od dyscypliny społecznej.
Na spadek liczby zakażeń w najbliższych miesiącach powinny w najbliższych miesiącach "grać" z kolei m.in. szczepienia. Powinna także pogoda, choć niestety ta z ostatnich dni (i prognozowana na kolejne) nie napawa optymizmem.
Zasadniczo jednak można założyć, że im lepsza pogoda, tym więcej kontaktów będzie odbywało się na zewnątrz - czyli w bezpieczniejszych okolicznościach. Poza tym, tym bardziej prawdopodobne będzie częste wietrzenie pomieszczeń. Także IMGW potwierdziło, że istnieje korelacja między pogodą a liczbą zachorowań. O zakażenie koronawirusem łatwiej przy niższej temperaturze i dużym zachmurzeniu.