Sprawa rozpocznie się 30 października o godzinie 10:00. Trybunał Konstytucyjny rozpozna ją w pełnym składzie, z prezes Julią Przyłębską jako przewodniczącym. Będzie to drugie podejście TK do kwestii likwidacji limitu składek ZUS - pierwsza rozprawa, zaplanowana na 10 lipca, została odwołana.
O co chodzi?
Przypomnijmy, że nowelizację ustawy o systemie ubezpieczeń społecznych na początku 2018 r. do Trybunału Konstytucyjnego odesłał prezydent Andrzej Duda. Jego wątpliwości wzbudziło głosowanie nad ustawą w Senacie. Wzięło w nim bowiem udział tylko 48 na 100 senatorów, nie było więc wymaganego kworum.
- W głosowaniu nad zniesieniem progu dla składek na ZUS głosowali tylko senatorowie PiS, pozostali zbojkotowali głosowanie. W efekcie nie było kworum, bo 16 senatorów PiS wcześniej udało się już w pielesze domowe. Teraz trwają próby udowodnienia, że 48 jest większe od 50 - komentował wówczas na gorąco na Twitterze senator niezależny Marek Borowski.
Jeśli Trybunał Konstytucyjny podzieli zastrzeżenia w sprawie głosowania w Senacie, ustawa trafi do kosza.
Dziś jest tak, że jeżeli ktoś rocznie brutto zarabia więcej niż 30-krotność prognozowanego przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia na dany rok, to od nadwyżki ponad tę kwotę nie odprowadza się dla takiej osoby już składek ZUS. W 2018 r. ten limit rocznych dochodów brutto wynosi 133 290 zł (czyli ok. 11,1 tys. zł brutto miesięcznie), a w przyszłym - zgodnie z projektem ustawy budżetowej, w której wpisuje się prognozowane przeciętnie wynagrodzenie - ma wzrosnąć do 142 950 zł (ok. 11,9 tys. zł brutto na miesiąc).
Takie ograniczenie funkcjonuje od blisko 20 lat. Chodzi o to, żeby osobom, które podczas pracy zawodowej miały najlepsze wynagrodzenia, w przyszłości ZUS nie musiał wypłacać bardzo wysokich emerytur.
Obecny rząd chce jednak z tym skończyć. Chodzi oczywiście o pieniądze. Według szacunków, zniesienie ograniczenia składek ZUS przyniesie co roku dodatkowe ponad 5 mld zł - choć kosztem niższych pensji netto części pracowników, wyższych kosztów zatrudnienia po stronie firm, i konieczności wypłaty w przyszłości wyższych emerytur przez ZUS. "Dziennik Gazeta Prawna" wyliczył, że zmiana jednorazowo zwiększy łącznie przyszłe zobowiązania ZUS o ponad 100 mld zł.
Rząd z kolei argumentuje, że górne ograniczenie dla najlepiej zarabiających "ogranicza ich wkład w życie wspólnoty". "W procesie redystrybucji dochodów osoby silniejsze, o wyższych dochodach, którym powiodło się w życiu, wspierają osoby słabsze, narażone na wykluczenie społeczne, samotne, dotknięte przez los" - napisano w uzasadnieniu projektu ustawy.
Rok temu rząd Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej szacowało, że zmiana dotknie ok. 350 tys. osób. Pojawiają się sugestie, że zniesienie limitu składek ZUS "popchnie" część osób najlepiej zarabiających w samozatrudnienie. To pozwala obniżyć bowiem "obciążenie" wynagrodzenia składkami emerytalno-rentowymi (choć kosztem niższej emerytury w przyszłości).
Ustawa miałaby wejść w życie od 1 stycznia 2019 r.
Już ponad miesiąc temu do premiera Mateusza Morawieckiego i minister rodziny, pracy i polityki społecznej Elżbiety Rafalskiej trafił apel podpisany przez 54 organizacje pracodawców - m.in. Konfederację Lewiatan, Pracodawców RP czy Business Centre Club. Organizacje proszą w nim o przesunięcie (ewentualnego) wejścia w życie ustawy przynajmniej do 2020 r., i podjęcie przez rząd dyskusji nt. zmian z partnerami społecznymi.
Pracodawcy w apelu piszą m.in., że budżety przedsiębiorców na przyszły rok są już niemal gotowe. Zniesienie 30-krotności może je wywrócić do góry nogami. Zwracają też uwagę, że ta i inne inicjatywy legislacyjne podwyższają koszty działalności pracodawców, ograniczając możliwości podejmowania przez nich nowych inwestycji.
Czytaj też: Była wiceminister finansów: mamy rozedrganie polityki finansowej państwa
***