Kiedy Neil Armstrong i Buzz Aldrin wylądowali na Księżycu, Amerykanie - i nie tylko oni - świętowali wielki i sukces ludzkości. Zrobili to, co jeszcze nikomu się nie udało - posadzili pojazd kosmiczny na powierzchni satelity Ziemi i po nim chodzili. Wiele osób, z milionów oglądających na całym świecie transmisję tego wydarzenia, nie zdawało sobie sprawy, że najtrudniejszy etap misji był dopiero przed astronautami.
Chodziło o start lądownika księżycowego "Orzeł" i jego powrót do statku Columbia, głównego modułu Apollo 11, który krążył wokół Księżyca wtedy, kiedy byli na nim Aldrin i Armstrong. Na pokładzie statku - matki został Michael Collins i jak potem przyznawał, bardzo bał się, że dwóch jego kolegów nie będzie w stanie do niego wrócić.
Buzz Aldrin na Księżycu, zdjęcie wykonane przez Neila Armstronga, 20 lipca 1969 r. Neil Armstrong / AP / AP
Jak się okazuje, nie był jedyny. Takie obawy miał też amerykański prezydent Richard Nixon. Piszący dla niego przemowy William Safire dostał więc zadanie napisania orędzia na wypadek, gdyby Neil Armstrong i Buzz Aldrin utknęli na Księżycu. Przemowa ta miała zostać doręczona do H.R. Haldemana - szefa sztabu Nixona, ale pozostała tajemnicą przez prawie 30 lat. Safire opowiedział o niej dopiero pod koniec lat 90. ubiegłego wieku, nieco wcześniej odkrył ją jeden z amerykańskich dziennikarzy.
Notatka na ten temat znajduje się Bibliotece i Muzeum prezydenckim Nixona, a jej kopia w amerykańskim archiwum narodowym. Przemowa opatrzona jest datą 18 lipca 1969 roku - wtedy astronauci byli od dwóch dni w misji, lądowanie i spacer po Księżycu odbyły się dwa dni później.
Przed wygłoszeniem orędzia Richard Nixon miał zadzwonić do wdów. A potem wypowiedzieć do narodu między innymi takie słowa:
Zrządzeniem losu ludzie, którzy wyruszyli na Księżyc, by w pokoju go badać, pozostaną na nim, by spocząć w pokoju. Ci dzielni ludzie, Neil Armstrong i Edwin Aldrin, wiedzą, że nie ma już dla nich nadziei na ratunek. Ale wiedzą też, że z ich ofiary płynie nadzieja dla całej ludzkości.Ta dwójka składa swoje życie na drodze do osiągnięcia najszczytniejszego celu ludzkości: poszukiwania prawdy i wiedzy.
Będą opłakiwani przez rodziny i przyjaciół; będą opłakiwani przez swój naród; będą opłakiwani przez wszystkich ludzi ich świata; będą opłakiwani przez Matkę Ziemię, która odważyła się wysłać dwóch swoich synów w podróż w nieznane.
Notatka ws. orędzia prezydenta Nixona na wypadek śmierci astronautów z Apollo 11 źródło: archiwa narodowe USA, archives.gov
Notatka ws. orędzia prezydenta Nixona na wypadek śmierci astronautów z Apollo 11 źródło: archiwa narodowe USA, archives.gov
Po orędziu komunikacja z pozostałymi na Księżycu astronautami miała zostać przerwana, a im samym zorganizowany pochówek na wzór tego, jaki urządzany jest dla zaginionych na morzu.
Start z powierzchni Księżyca nie odbył się bez przeszkód. Jeden z astronautów przypadkowo uszkodził wyłącznik sterujący silnikami modułu księżycowego. Udało się im go jednak naprawić - Buzz Aldrin wykorzystał w tym celu swój długopis - i szczęśliwie wrócić do czekającego na nich w Columbii Michaela Collinsa.
Richard Nixon nie musiał wygłaszać ponurego orędzia ani dzwonić z tragiczną wiadomością do żon astronautów. W trakcie misji Apollo 11, 21 lipca 1969 roku, wykonał za to inne historyczne połączenie telefoniczne - z Białego Domu na Księżyc.
"Rozmawiam z wami przez telefon z Pokoju Owalnego w Białym domu. I to musi być z pewnością najbardziej historyczna rozmowa telefoniczna, jaką kiedykolwiek wykonano. Nie jestem w stanie wam powiedzieć, jak bardzo jesteśmy dumni z tego, co zrobiliśmy" - mówił:
Kilka dni później powitał ich jako jeden z pierwszych na lotniskowcu USS Hornet, który podjął wszystkich trzech astronautów z Apollo 11 po jego udanym wodowaniu na Oceanie Spokojnym.
Astronauci z Apollo 11 po wodowaniu na Oceanie Spokojnym czekają na helikopter Milt Putnam / AP / AP