Oskar Pietrewicz, PISM*: Wydaje mi się, że jest to uznanie rzeczywistości, którą i tak wszyscy widzą. 2020 rok pod względem sytuacji społeczno-gospodarczej był jednym z gorszych momentów w Korei Północnej w ostatnich co najmniej kilkunastu latach.
W Korei Północnej nałożyło się kilka problemów i wyzwań jest już tyle, że wszyscy je odczuwają. O sankcjach jako o przeszkodach w rozwoju gospodarki, Pjongjang mówi zawsze - także tym razem wymienił to usprawiedliwienie. Podobnie jest z katastrofami naturalnymi, a w ubiegłym roku kraj ten dotknęły powodzie i tajfuny, które dla tak zacofanej gospodarki są gigantycznym wyzwaniem. Do tego dochodzi pandemia.
Władze podkreślają, że nie ma ofiar koronawirusa, ale mówią o gospodarczych konsekwencjach pandemii. W związku z zagrożeniem pandemicznym północnokoreańskie władze zamknęły granice i wprowadziły inne restrykcje - mimo istnienia wielu ograniczeń już wcześniej. Korea Północna ma systemowe bariery ograniczające rozwój epidemii, jak brak możliwości swobodnego przemieszczania się między miastami. Prawdopodobnie Korea Północna jest teraz izolowana jak nigdy od lat 90. Z jednej strony mamy element izolacji zewnętrznej, którym są sankcje gospodarcze, a z drugiej drastyczne zamknięcie się Korei Północnej na kontakty ze światem, w tym przede wszystkim na handel z Chinami. W efekcie w kraju brakuje wielu podstawowych towarów sprowadzanych z zagranicy. Rodzi to poważne społeczne konsekwencje, które nawet taka totalitarna władza musi uwzględniać.
Ponadto ograniczenia wprowadzone w warunkach pandemii dotknęły przede wszystkim tych, którzy zarabiali pieniądze. W ostatnich 10 latach w Korei Północnej pojawiały się elementy luzowania gospodarczego, pozwalające na ograniczoną, ale jednak, swobodę przedsiębiorczości. Teraz zostały one zatrzymane.
To bardziej jest pytanie nie o to, czego Kim chciał, tylko o to, czego chciał szeroko pojęty aparat władzy. Kierunek rozwoju gospodarczego jest jednym z obszarów bardzo dużej rywalizacji wewnątrz reżimu. Mamy tam środowiska konserwatywne, które są zainteresowane utrzymaniem status quo oraz takie, które raczej widzą szansę na zwiększenie swojej roli przez liberalizację gospodarczą.
Ta druga grupa to przede wszystkim tzw. donju, lokalni przedsiębiorcy, północnokoreańscy nowobogaccy i rodząca się klasa średnia, w tym dzieci aparatczyków partyjnych - to wokół nich Kim miał budować swoją politykę. Obecny odwrót nie jest grymasem i widzimisię Kima. Moim zdaniem jest to powiązane z polityką zagraniczną, czyli z niepowodzeniem negocjacji z Donaldem Trumpem w Hanoi w 2019 roku. Otwierając się na dialog z USA, Kim Dzong Un starał się przekonać twardogłowych do liberalizacji tym, że wynegocjuje ze Stanami Zjednoczonymi poluzowanie sankcji, na czym i konserwatywne środowisko by skorzystało. To się nie udało, a nie da się pogłębiać liberalizacji gospodarki bez dopływu kapitału, co blokują sankcje. Ponadto twardogłowi zapewne z niepokojem patrzyli na to, że wewnętrzna liberalizacja gospodarcza grozi pojawieniem się nowej potencjalnej grupy wpływów, przynajmniej częściowo konkurencyjnej wobec tych, którzy rządzą od kilkudziesięciu lat.
W wymiarze wewnętrznym jest moim zdaniem absolutnie jednoznaczny: zacieśniamy kontrolę państwa nad gospodarką. W raporcie z kongresu jest co najmniej kilka fragmentów, wskazujących, że jednym z problemów jest niedostateczna kontrola partii nad aktywnością gospodarczą, że jest nadmiar elementów antysocjalistycznych w funkcjonowaniu gospodarki. Co jest sygnałem, że ci, którzy w ostatnich korzystali na liberalizacji, nie są teraz do końca mile widziani. W mojej ocenie utrzymanie tego kursu w dłuższej perspektywie będzie zabójcze dla tego kraju. Po czasie głodu w latach 90. władze zrozumiały, że system redystrybucji państwowej nie działa i trzeba dawać ciche przyzwolenie na to, by ludzie dorabiali sobie na boku. Prawdopodobnie ciągle mają tego świadomość, ale w obecnych okolicznościach wysyłają sygnał, że nie będzie pogłębiania tego procesu.
Pozycja Kim Dzong Una jako przywódcy jest niepodważalna. Nie jest marionetką w niczyich rękach, nie jest zakładnikiem grup interesu, ale musi się z nimi liczyć. Od początku swoich rządów ma podstawowy problem: rządzi krajem, który został zaprogramowany przez jego ojca. Kim Dzong Il w czasie kryzysu lat 90. dał ogromną swobodę wojskowym i Kim Dzong Un musi radzić sobie z tą masą upadłościową po swoim ojcu i modelem, w którym wojskowi mają wpływ na sprawy społeczno-gospodarcze.
Reaktywacja zjazdów partii w 2016 roku ma sygnalizować, że jej rola jest tak samo ważna, jak wojskowych. Warto też pamiętać, że mimo że Kim był wyrazicielem bardziej liberalnych głosów, to jednocześnie od początku swoich rządów wzmacniał politykę rozwoju broni nuklearnej, realizując doktrynę byungjin - jest to polityka równoległego rozwoju nuklearnego i gospodarczego. I Kim najchętniej by ją kontynuował. Tylko że są granice tej polityki, bo, jak już mówiłem, nie udało się złagodzić sankcji, co wzmocniłoby kurs liberalizacyjny w gospodarce.
Koreańczycy z Północy uważnie obserwowali kampanię wyborczą w Stanach Zjednoczonych i widzieli, że ich kraj niekoniecznie znajduje się na liście priorytetów Joego Bidena. I to Korei Północnej się nie podoba. Moim zdaniem komunikaty ze zjazdu są wysyłane wyraźnie pod adresem administracji Bidena, tak by nie miała najmniejszych wątpliwości - denuklearyzacja jest niemożliwa. Korea Północna nie jest zainteresowana rozmowami na ten temat.
Drogę do dialogu zamyka też dotychczasowe bezkompromisowe stanowisko USA, nadające priorytet denuklearyzacji i uzależniające od niej kolejne kroki, takie jak złagodzenie sankcji i poprawa stosunków z Koreą Północną. Tymczasem posiada ona coraz bardziej zaawansowany arsenał nuklearny i to mimo rosnącej presji USA. Na niemożność doprowadzenia do denuklearyzacji zwracali uwagę ludzie z otoczenia Bidena: nominowany na stanowisko sekretarza stanu Antony John Blinken, nominowany na doradcę ds. bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan oraz nominowany na dyrektora CIA William Burns. Ich zdaniem denuklearyzacja jest celem, ale odleglejszym, najpierw trzeba skoncentrować się raczej na rozwiązaniu pośrednim, ale bardziej osiągalnym, takim jak np. ograniczenie i kontrola zbrojeń.
Ze zjazdu partii Korei Północnej płynie sygnał do Amerykanów: jeśli będziecie trzymać się dotychczasowego stanowiska i żądać całkowitej denuklearyzacji, to odpowiemy konfrontacyjnie. Może to oznaczać powrót do testów broni atomowej i rakietowej, a więc tego, co było w 2017 roku, czyli eskalacji na linii Waszyngton-Pjongjang. Nie jest to jednak równoznaczne z zamknięciem furtki do rozmów. Korea Północna na razie grozi, starając się w ten sposób nakłonić USA do ustępstw i zmiany podejścia do negocjacji.
Stanom Zjednoczonym z pewnością trudno się z tym pogodzić, ale Korea Północna jest mocarstwem atomowym, czy to się komuś podoba, czy nie, i z tej pozycji negocjuje. Osobiście uważam, że nigdy nie pozbędzie się broni atomowej. Pytanie tylko, czy USA będą trzymać się życzeniowego myślenia o denuklearyzacji i w efekcie biernie się przyglądać dalszemu rozwojowi potencjału nuklearno-rakietowego Korei Północnej, czy starać się ograniczyć rozwój tego arsenału. Wybór drugiego byłby jednak dla USA bardzo kosztowny politycznie, bo oznaczałby przyznanie, że od 25-30 lat prowadziły politykę, która zakończyła się fiaskiem.
Antony Blinken w swoich publicznych wypowiedziach wyraźnie sygnalizował, że USA powinny współpracować z Chinami na rzecz rozwiązania problemu północnokoreańskiego. Przecież wzmocnienie sankcji pod koniec rządów Obamy, w 2016 roku, to zaciśnięcie pętli sankcyjnej wokół Korei Północnej, udało się dlatego, że dołączyły do nich Chiny, które wcześniej były dość bierne. Wraz z pogorszeniem stosunków USA z Chinami w drugiej połowie rządów Trumpa granica chińsko-północnokoreańska stała się za to dziurawa jak sito. Chiny przestały wdrażać sankcje na dotychczasowym poziomie, działając na rzecz stabilności Korei Północnej, która żeby przetrwać gospodarczo, musi współpracować z Chinami.
Kim powiedział wprost, że stosunki międzykoreańskie wróciły do stanu sprzed 2018 roku. Tak, jakby nie było trzech spotkań przywódców państw koreańskich i największego od 20 lat zbliżenia. Północ dyskredytuje wysiłki Południa na rzecz dialogu, takie jak oferty pomocy humanitarnej. W raporcie Korea Południowa jest wskazywana przede wszystkim jako sojusznik amerykański, a więc państwo wrogie. Korea Północna wywiera presję na jeszcze jakieś ustępstwa ze strony prezydenta Moon Jae-ina w ostatnim roku jego rządów - w 2022 roku kończy kadencję. Stara się go nakłonić do ograniczenia współpracy sojuszniczej z USA, na co Moon nie może przystać. Mówimy o polityku, który zrobił wszystko, by poprawić stosunki międzykoreańskie, ale nie miał wpływu na efekt negocjacji USA z Koreą Północną. Tymczasem to właśnie Seul stał się największą polityczną ofiarą fiaska rozmów Stanów Zjednoczonych i Korei Północnej w Hanoi. W tej sytuacji Południe liczy, że administracja Bidena, że nie odpuści negocjacji z Północą, co dawałoby szansę na wznowienie dialogu między Koreami.
Wspomniany Kurt Campbell ostrzegał w ostatnich tygodniach, że USA nie mogą być reaktywne w relacjach z Koreą Północną. Nowa administracja USA stoi przed zadaniem jak najszybszego określenia polityki wobec Korei Północnej, aby nie musieć wyłącznie reagować na jej działania. Innymi słowy, USA powinny zaproponować Kim Dzong Unowi na tyle atrakcyjną ofertę rozmów, która pozwoli uniknąć eskalacji i rozpocząć wieloletnie i kompleksowe negocjacje.
*Dr Oskar Pietrewicz jest analitykiem programu Azja i Pacyfik w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych (PISM), zajmuje się bezpieczeństwem w Azji Wschodniej, zwłaszcza na Półwyspie Koreańskim.