Protest medyków. Sfrustrowanych, przepracowanych, niedocenionych. I w stanie wojny z ministrem zdrowia

Protest medyków 11 września i utworzenie Białego Miasteczka 2.0 można określić jako kulminację - delikatnie rzecz ujmując - złości lekarzy, pielęgniarek czy ratowników medycznych na sytuację w publicznym systemie opieki zdrowotnej w Polsce. W środowisku gotuje się jednak od dawna.
Zobacz wideo Bolesław Piecha: Nie wydaje mi się, żeby system ochrony zdrowia się rozwalił

Choć medycy - m.in. lekarze, ratownicy medyczni, pielęgniarki, położne, diagności, farmaceuci, fizjoterapeuci, opiekunowie medyczni - do Warszawy zjechali "dopiero" 11 września, gorąco jest od dawna. 

Od ponad dwóch miesięcy trwa protest ratowników medycznych. W wielu miastach Polski składają oni wypowiedzenia czy przechodzą na zwolnienia lekarskie. Efekt? Zmniejszona liczba załóg karetek, którymi może rozporządzać dyspozytor. Jak kalkulował minister zdrowia, w ubiegłym tygodniu nawet 25 proc. karetek nie miało pełnej obsady. 

Problemy i postulaty ratowników są de facto bardzo podobne do tych, które zgłaszają także przedstawiciele innych zawodów medycznych. Oczywiście jedną z ważnych bolączek jest kwestia wynagrodzeń. Dziś są one nie tylko, według relacji ratowników, za niskie. 

Większość ratowników pracuje na własnej działalności, nie wszyscy zarabiają tyle samo, stawki wahają się między 28 a 50 zł brutto za godzinę. I od tego sami muszą odprowadzić podatki i składki 

- mówił z rozmowie z Gazeta.pl Bartłomiej Zimoch, prezes zarządu Stowarzyszenia Ratowników Medycznych Pomorza Zachodniego. Ale problemów jest więcej - to także m.in. nieuregulowane kwestie wypłaty dodatków. - Ratownicy powinni dostawać minimalnie 3770 zł brutto. Ratownikowi, który zarabiał 3400 zł, dysponent zabierał z jego dodatku 370 zł, żeby wyrównać mu pensję, więc jego dodatek wynosił już nie 928 zł, ale 558 zł - tłumaczył Zimoch.

"Trzeba ograniczyć konieczność harowania"

Jednym z podstawowych postulatów Protestu Medyków jest ścisła regulacja minimalnego wynagrodzenia pracowników systemu ochrony zdrowia. Ale to zdecydowanie niejedyne oczekiwane medyków.

Wielką bolączką jest także obciążenie pracą. Część przedstawicieli zawodów medycznych wskazuje, że stawki godzinowe są tak niskie, że muszą pracować na kilka etatów, by związać koniec z końcem. Inni powołują się także na odpowiedzialność za pacjentów.

Ratownicy powiedzieli dosyć, bo pracują po 300-400 godzin w miesiącu. Chcemy pracować normalnie, w ramach jednego etatu. Jeśli ratownicy medyczni ograniczyliby swoją pracę tylko do jednego etatu, to system ratownictwa medycznego bardzo szybko stanie się całkiem niewydolny. Obecnie system opiera się na tym, że ratownicy wypracowują gigantyczne nadgodziny

- mówił w rozmowie z Gazeta.pl dr Jarosław Madowicz, Prezes Polskiego Towarzystwa Ratowników Medycznych.

W podobnym tonie wypowiada się w rozmowie z Gazeta.pl także Renata Florek-Szymańska z Porozumienia Chirurgów "Skalpel".

Medycy żyją krócej, część umiera. Jest takie powiedzenie, że "wiek chirurgiczny to 60 lat". Wielu moich kolegów zapracowało się na śmierć. To wszystko trwa od lat. W tej chwili nie ma żadnych norm pracy dla lekarzy, które ograniczałyby konieczność ich harowania

- mówi Florek-Szymańska.

Można powiedzieć, że to koło samo się napędza. Sfrustrowani i przemęczeni medycy składają wypowiedzenia i wyjeżdżą za granicę, przechodzą do prywatnego systemu ochrony zdrowia albo wręcz do całkiem innych branż. Do tego dochodzą zwolnienia lekarskie i - szczególnie w okresie wakacyjnym - urlopy. Efekt? Pozostali muszą pracować jeszcze ciężej lub po prostu SOR-y albo inne oddziały szpitalne są czasowo zamykane z powodu braku personelu medycznego.

Z tym nawałem zadań i odpowiedzialności związane są kolejne postulaty medyków. Po pierwsze, to wprowadzenie jasnych norm pracy i zatrudnienia. Po drugie - zatrudnienie dodatkowych pracowników pomocniczych, np. sekretarek czy opiekunów medycznych. Chodzi po prostu o zdjęcie z lekarzy czy pielęgniarek części obowiązków - tym bardziej w obliczu szybkiego starzenia się i tak stosunkowo mało licznego grona medyków w kraju. 

W końcu po trzecie - chodzi też o wprowadzenie znanego choćby z krajów skandynawskich systemu no-fault, służącego do raportowania zdarzeń niepożądanych. Dawałby on medykom możliwość zgłoszenia błędu bez obawy przed odpowiedzialnością karną (choć mógłby ponosić odpowiedzialność dyscyplinarną czy cywilną), pacjentowi zaś pełne zadośćuczynienie.

Dziś, jak mówi Florek-Szymańska, lekarze pracują "pod presją bata prawnego". Formalnie za błąd medykowi grozi nawet więzienie. Część ze zdarzeń niepożądanych z tego powodu nie jest zgłaszana. System no-fault przyczyniłby się więc także, w opinii jego zwolenników, do poprawy bezpieczeństwa pacjentów.

Medycy mają dość agresji

Jest jeszcze coś, co boli medyków. Chodzi o to, że ich praca często, w najlepszym wypadku, bywa nieprzyjemna, w najgorszym - po prostu niebezpieczna.

Minister Zdrowia pięknie mówi do mikrofonów i kamer, ale to my stajemy twarzą w twarz przed pacjentem i to nam on powie, że jest niezadowolony z walącego się systemu ochrony zdrowia

- narzeka Florek-Szymańska.

Gdy wchodzę do mieszkania pacjenta, do którego zostałem wezwany, zawsze sprawdzam, czy jest klamka po drugiej stronie drzwi. Potem człowiek musi sam radzić sobie z syndromem stresu pourazowego. I nie wszystkie zdarzenia kończą się "tylko" na urazach psychicznych, ale i fizycznych

- mówił z kolei Zimoch.

Choć wiadomo, że część ryzyka i przykrości jest poniekąd wpisanych w zawód medyka, to jednak oczekują oni większej ochrony, szacunku i docenienia. Rozwiązaniem, które mogłoby w tym pomóc, byłoby zapewnienie zawodom medycznym statusu funkcjonariusza publicznego i stworzenie systemu ochrony pracowników przed agresją słowną i fizyczną. To kolejny z postulatów medyków.

To walka o pacjenta

Większa ochrona przed agresją ze strony części pacjentów swoją drogą. Medycy tłumaczą jednak, że publiczna ochrona zdrowia to system naczyń połączonych i na równi o poprawę swoich warunków pracy walczą także o prawa pacjenta. Zachęcają zresztą "zwykłych" Polaków do przyłączenia się do protestów. Chcą "końca bylejakości w systemie ochrony zdrowia".

Aby to się ziściło, oczekują szybszego tempa wzrostu wydatków na publiczny system opieki zdrowotnej. Rząd do 2027 r. chce podnieść je do 7 proc. PKB. Medycy oczekują 8 proc., i to wcześniej niż za sześć lat. Postulują także, rzec by można, wprowadzenie znacznie bardziej holistycznego podejścia do systemu - zwiększenie dostępności pacjentów do świadczeń i szeroko pojętej opieki medycznej oraz nowoczesnych form diagnostyki.

To protest o bezpieczeństwo, szacunek i dostępność do świadczeń. To wszystko odbija się i na nas, i na pacjentach. Gdy wypisuję skierowanie do innego specjalisty i pacjent gdzieś niknie w kolejce, to nie mogę prowadzić leczenia. Mam poczucie, że moja praca jest w pewnej mierze bez sensu, bo nie jest osadzona w systemie, którego części "widzą się" wzajemnie

- mówił w niedawnej rozmowie w "Onet Rano" Łukasz Jankowski, prezes Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie.

Zimna wojna na linii medycy-Niedzielski

Protestu 11 września i Białego Miasteczka 2.0 zapewne by nie było, gdyby medycy widzieli nadzieję, że w drodze rozmów i negocjacji oczekiwania ich i rządu będą się do siebie zbliżać. Tymczasem jest wręcz odwrotnie - sytuacja zaognia się z każdym dniem.

Medycy zarzucają ministrowi zdrowia pozorowanie rozmów, kłamstwa, dezinformację i chęć skłócenia ich środowiska. Ten z kolei przekonuje, że to protestującym zależy tylko na eskalowaniu konfliktu. Takie przepychanki trwają od dawna, kolejny fatalny ich etap mieliśmy także w piątek 10 września.

Pamiętam, jak przed protestem głodowym [w 2017 r. - red.] rozmawialiśmy z ministrem Konstantym Radziwiłłem. Było takie spotkanie, które trwało ponad sześć godzin. Myśmy się kłócili, omawiali postulaty, to trwało i trwało. Ale był dialog. Nam nie zależało na proteście, Ministerstwo też chciało mu przeciwdziałać. Wtedy się nie udało. Ale rozmawialiśmy. W tej chwili żadnego dialogu nie ma

- mówił w "Onet Rano" Łukasz Jankowski.

W rozmowie z TOK FM zbijał także argument Ministerstwa Zdrowia, że postulaty medyków są "zbyt ogólnikowe". 

Jeżeli rządzący nie rozumieją trzech pojęć: szacunek, bezpieczeństwo i dostępność, to będzie problem z wypracowaniem kompromisowego stanowiska. Od dawna mówi się o problemach w ochronie zdrowia. Od dawna są postulaty zwiększenia finansowania, zmniejszenia kolejek, bezpieczeństwa medyków (no-fault, ochrona przed hejtem) i pacjenta (medyk wypoczęty, działający na dobrym sprzęcie). Te postulaty są w zasadzie niezmienne. Jeżeli ministerstwo ich nie rozumie, będzie problem z dialogiem

- mówił prezes Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie. Dodawał, że w ochronie zdrowia są wieloletnie zaniedbania, których nie da się szybko naprawić, ale medycy "nie widzą nawet drogi dojścia do tego, żeby było lepiej".

Więcej o: