W sierpniu br. inflacja CPI rok do roku wyniosła w Polsce 5,4 proc. i była najwyższa od ponad 20 lat. Była też bardzo daleka od celu inflacyjnego NBP, wynoszącego 2,5 proc. z dopuszczalnym pasmem wahań 1 pp. w górę lub w dół. W obliczu tak wysokiego odczytu, część komentatorów ponownie zaczęła postulować podwyżki stóp procentowych. Na zakończonym w środę 8 września posiedzeniu Rada Polityki Pieniężnej nie zdecydowała się jednak na taki ruch.
Jak komentował podczas czwartkowej konferencji prezes NBP i przewodniczący RPP Adam Glapiński, z podwyższoną inflacją mierzy się prawie cały świat, w tym m.in. USA, Niemcy i cała strefa euro. "Winnym" takiego stanu rzeczy są w głównej mierze m.in. rosnące ceny surowców, metali czy produktów rolnych czy opóźnienia w łańcuchach dostaw. W tym kontekście prezes NBP mówił m.in. o rekordowych, kilkukrotnie wyższych niż rok temu cenach frachtu. Wskazywał, że stosunkowo wysoka inflacja na świecie, w tym w Polsce, jest - według wszelkich prognoz krajowych i zagranicznych - przejściowa.
Inflacja 5,4 proc. w sierpniu to poziom daleki od tego, który NBP i RPP chciałaby widzieć. Bardzo zasmucił nas ten wskaźnik. Jednak bardzo dokładnie badaliśmy jego składowe i w całości pochodzi on od czynników niezależnych od NBP, wyłącznie ze strony szoków podażowych. Ewentualny wpływ na tego typu czynniki mogą istnieć wyłącznie po stronie polityki fiskalnej - podatkowej, akcyzowej itd. NBP nie ma takiej czarodziejskiej różdżki, przy pomocy której można obniżyć inflację wynikającą ze wzrostu cen paliw, innych surowców, żywności, energii elektrycznej itd.
- komentował szef NBP.
Nie mamy żadnych narzędzi, żeby przeciwdziałać wzrostowi cen energii elektrycznej, paliw, surowców, frachtów światowych. Nie mamy takich możliwości. Gdybyśmy mieli, natychmiast byśmy z nich skorzystali. Ale to musielibyśmy rządzić całym światem. Nie mówię, że świat nie byłby wtedy lepszy. Zapewniam Państwa, że gdyby zarząd NBP i Rada Polityki Pieniężnej zarządzały światem, żylibyśmy w o wiele lepszym świecie
- dodawał Glapiński. Tłumaczył też, że NBP ma wpływ na krajowe czynniki popytowe. Prezes NBP zaznaczał, że widać efekt odłożonego w czasie popytu, ale uważa, że o tym zjawisku mówi się w Polsce "na wyrost", bo popyt "w pewnym momencie powróci do stałych poziomów".
To jest abecadło bankiera centralnego. Na negatywne szoki podażowe bank centralny nie powinien reagować podwyżką stóp procentowych. Mogę to powtarzać w nieskończoność. To byłby szkolny błąd, prowadzący do stłumienia wzrostu gospodarczego
- mówił prezes NBP. Dostało się od niego także ekonomistom, którzy uważają, że NBP powinien rozpocząć cykl podwyżek.
Ci, co zachęcają do podwyżki stóp, namawiają, żebyśmy mieli stagflację. Nie wiem, skąd się biorą takie pomysły. One są dopuszczalne na poziomie zwykłych ludzi, ale nie ludzi, którzy odbyli studia ekonomiczne. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś, kto np. skończył SGH, mówił takie głupstwa. Krytykowanie wszystkiego w czambuł, to tylko może być brak rozumu albo zła wola
- komentował Glapiński.
Prezes NBP wskazał jednocześnie warunki, przy których w jego opinii podwyżki stóp procentowych w Polsce miałyby sens.
Jeśli pojawi się ryzyko długotrwałego przekraczania celu inflacyjnego na skutek trwałej presji popytowej, w warunkach mocnego rynku pracy i dobrej koniunktury, wówczas natychmiast zacieśnimy politykę pieniężną, tzn. podniesiemy stopy i ograniczymy skup papierów wartościowych
- mówił Glapiński.
Mamy najlepszych, najlepiej opłacanych analityków w Polsce. Jeśli oni w pewnym momencie stwierdzą, że następuje presja inflacyjna ze strony popytu, a inflacja będzie trwale wyższa od celu inflacyjnego, to będziemy wtedy zacieśniać politykę pieniężną
- zapewniał prezes.