Mam nadzieję, że czerwona lampka już się pali w Ministerstwie Finansów
- mówił w Studiu Biznes w Gazeta.pl członek Rady Polityki Pieniężnej Ludwik Kotecki. Chodzi o rosnącą rentowność polskich obligacji rządowych. Ministerstwo Finansów - co zrozumiałe, wszyscy tak robią - emituje obligacje, aby finansować potrzeby budżetowe. Najważniejsze, żeby państwo spłacało od tego długu odsetki, sam dług zwykle po prostu się roluje.
Niestety, koszt finansowania polskiego długu w ostatnich miesiącach mocno rośnie. We wtorek 12 kwietnia rentowność 10-letnich obligacji rządowych doszła do ponad 6,20 proc. Potem spadła poniżej 6 proc., ale to wciąż najwyższe poziomy od ponad dekady. Jeszcze w ubiegłe wakacje rentowność dziesięciolatek wynosiła ok. 1,55 proc., pod koniec roku ok. 3,7 proc. Uplasowane 12 kwietnia br. na rynku przez Ministerstwo Finansów "dziesięciolatki" miały rentowność 6,26 proc.
Taka skala wzrostu rentowności obligacji sprawia, że obsługa polskiego długu będzie dużo droższa niż dotychczas. O ile w ostatnich latach koszty obsługi długu nie przekraczały ok. 26-30 mld zł rocznie, o tyle teraz ta kwota może się nawet i potroić.
Rosnąca rentowność obligacji rządowych nie jest zaskoczeniem - to m.in. efekt wzrostu stóp procentowych i inflacji. Część ekspertów widzi tu jednak także element premii za ryzyko, nakładanej przez inwestorów, a związanej m.in. z niepewnością co do dalszej polityki monetarnej NBP, wojną w Ukrainie, brakiem środków dla Polski z unijnego Funduszu Odbudowy czy - co ważne - bardzo luźną polityką fiskalną rządu.
Niedawno ekonomiści banku Citi Handlowy podliczyli, że łączna skala obniżek podatków i wzrostu wydatków zapowiedzianych w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy to około 145 mld zł, a więc 4,8 proc. PKB. To skala oliwy, którą rząd dorzuca do gospodarczego ognia, który i tak się jeszcze dobrze żarzy. A to prosta droga do dalszej inflacji, konieczności następnych podwyżek stóp przez NBP, większej podaży obligacji rządowych, a w efekcie tego wszystkiego także dalszych wzrostów ich rentowności.
Co więcej, pojawiają się głosy, że krucho może zrobić się z popytem inwestorów na polskie obligacje (pisał o tym m.in. portal Business Insider Polska, powołując się na źródła w rządzie). Ma to być m.in. efekt tego, że krajowe instytucje finansowe, głównie banki, są już nimi wypchane po brzegi (inwestowały w nie choćby dlatego, że dzięki temu płaciły niższy podatek bankowy).
Jak mówił w rozmowie z Łukaszem Kijkiem w Studiu Biznes Ludwik Kotecki, członek Rady Polityki Pieniężnej, przestrzegał już od dawna, że "ten świat niskich stóp procentowych, świat niskich rentowności, kiedyś się skończy".
To nie jest tak, że piekła nie ma. Piekło nam się zaczyna tutaj pojawiać właśnie w postaci 6 proc. i wyższych rentowności. One są już dzisiaj naprawdę dużo wyższe niż rok temu. Teraz chyba trzeba się zacząć zastanawiać nad pewnym przeglądem wydatków rządowych, może niektóre nie są potrzebne
- komentował Kotecki.
Członek RPP zwracał też uwagę na jeszcze jedną ważną kwestię. Chodzi o to, że rentowność obligacji przekroczyła spodziewane tempo wzrostu gospodarczego (a więc i tempa wzrostu wpływów z podatków). - Wchodzimy na kulę śnieżną, jeśli chodzi o dług publiczny - przekonywał Kotecki. A to znaczy, że dług nie będzie się już de facto "spłacał sam" wzrostem gospodarczym. Trzeba będzie szukać dodatkowych pieniędzy na jego obsługę.
Pożyczanie stało się ryzykowne. Pożyczanie tych samych pieniędzy (rolowanie zadłużenia), już nie mówiąc o ich zwiększaniu, będzie powodowało, że będzie rósł dług - bo koszty jego obsługi będą wyższe niż wzrost podatków
- wyjaśniał członek RPP.