W zeszłym miesiącu Rosja zmieniła sposób pobierania opłat od krajów z "listy państw nieprzyjaznych". Nowy sposób płatności wszedł w życie 1 kwietnia, a importerzy gazu mieli 3 tygodnie na dostosowanie się do nowych warunków. We wtorek PGNiG poinformował, że Polska nie podporządkowała się nowym wytycznym i Gazprom odciął nas od dopływu gazu z gazociągu jamalskiego. Podobnie postąpili Bułgarzy oraz Litwini. Wyłamały się za to Węgry.
- Dostawy gazu na Węgry nie są zagrożone mimo wstrzymania tych dostaw do Bułgarii, przez którą biegnie gazociąg tłoczący paliwo dalej na północ. Węgry najbliższą planowaną płatność za rosyjski gaz uregulują poprzez specjalny rachunek w rosyjskim Gazprombanku, przez który wymienią euro na ruble - poinformował w środę szef węgierskiego MSZ Peter Szijjarto.
Rosjanie wymuszają na krajach Europy płatności w rublach, ponieważ chcą zmusić ich do kupowania swojej waluty na moskiewskim rynku walutowym, tym samym wzmacniając ją w obliczu sankcji. Importerzy gazu są bardziej skłonni jednak szukać alternatyw, niż podporządkować się rosyjskim żądaniom, co podkreślał Dyrektor Wykonawczy MAE dr Birol.
- W obliczu przerażających scen ludzkiego cierpienia, które widzieliśmy po inwazji Rosji na Ukrainę, ludzie w Europie chcą podjąć działania - mówił.
Ruch Węgier nie zaskakuje, ponieważ od początku wojny premier tego kraju Viktor Orban pokazuje, że bliżej mu do propagandowej narracji Władimira Putina. Po odniesionym w niedawnych wyborach zwycięstwie Orban ogłosił, że rząd będzie musiał walczyć z "lewicą w kraju, międzynarodową lewicą dookoła, biurokratami z Brukseli, międzynarodowymi mediami i prezydentem Ukrainy", którego określił "przeciwnikiem Węgier". Zapowiadał już wtedy, że nie poprze sankcji nakładanych na Rosję, które dotyczyłyby zakazu importu rosyjskiego gazu i ropy.