Dr Karol Wasilewski: To jest oficjalny wskaźnik inflacji. Nieoficjalnie mówi się, że może być nawet 140 proc. Związane to jest z kilkoma kwestiami. Po pierwsze - Turcja nie jest wolna od wzrostu cen energii i żywności związanymi z wojną w Ukrainie. Wpływają na to również inne przyczyny gospodarcze np. spadek wartości tureckiej litry, słabość tureckiej gospodarki i nieudolne zarządzenie gospodarką przez Tayyipa Erdogana.
Erdogan ma nieortodoksyjne i zupełnie inne spojrzenie na sprawę stóp procentowych niż cały świat. Stopy inflacji w Turcji są obniżane, ponieważ jego zdaniem podnoszenie stóp procentowych sprzyja inflacji. Co więcej, mówi o tym wszystkim zachodnim inwestorom. Więc oni, w najlepszym przypadku, trzy razy się zastanowią, zanim ulokują swoje pieniądze w Turcji. Jeśli słyszą takie komunikaty na oficjalnych spotkaniach, to co mogą zrobić? Przecież muszą dokładnie rozważać swoje decyzje inwestycyjne.
To jest jedynie statystyka i dobranie odpowiedniego koszyka, chociaż i w tym zakresie wielu ekspertów wskazuje, że ma wątpliwości co do ceny dóbr, które znajdują się w tym koszyku. TUIK jest zresztą podległy rządzącym. Niedawno jeden z oficjeli odpowiedzialnych za dane statystyczne złożył rezygnację. Była to już druga rezygnacja w tym roku. Zakłada się, że to przejaw presji politycznej i osoby odpowiedzialne za te dane nie chcą być utożsamianie z ich zaniżaniem.
Oficjalny przekaz Erdogana jest taki: "w Turcji nie ma problemu z inflacją, jest problem z wysokim kosztem życia". Inflacja to jest słowo, którego raczej się nie używa. Raczej można usłyszeć o "trudnościach" czy "mankamentach" gospodarczych, które mają być konsekwencją wojny w Ukrainie i trudności, jakie ona wywołała. Od 2013 roku prowadzona jest narracja, że zarówno stopy procentowe, jak i cały paradygmat z nimi związany to instrument tzw. lobby stóp procentowych, w którego interesie jest zatrzymanie rozwoju Turcji.
Jeśli chodzi o całą gospodarkę, to takich nieortodoksyjnych rozwiązań jest więcej. W grudniu był problem ze spadkiem wartości liry tureckiej. Wprowadzono wtedy instrument, który gwarantował wypłatę różnicy w depozytach dla osób, które zdecydują się wrócić na depozyty lirowe. Zadziałał, ale tylko chwilowo. Przede wszystkim nie zmienił negatywnej dynamiki tureckiej liry. W zeszłym tygodniu zapowiedziano instrument polegający na zakupie i sprzedaży obligacji, ale wciąż nie znamy szczegółów tego planu.
Pojawiła się również obawa, np. ze strony agencji ratingowej S&P, że rząd może zdecydować się na wprowadzenie kontroli kapitału. Władze tureckie mówią jednak, że pozostaną wierne zasadom gospodarki rynkowej. Mimo to wielu inwestorów obawia się, że z czasem, jeśli nie poprawi się sytuacja gospodarcza Turcji, nie można tego wykluczyć.
Rząd Turcji ma obsesję na punkcie wzrostu gospodarczego. Według ich założeń gospodarczo jest dobrze, jeżeli wskaźnik wzrostu gospodarczego jest odpowiednio na plusie. Priorytetyzuje się ten wskaźnik ponad wszelkie inne wskaźniki. A walka z inflacją wymaga czasem "schłodzenia gospodarki", a to przecież nie może być realizowane, gdy ten paradygmat jest ustawiony w zupełnie innym kierunku – napędzania wzrostu gospodarczego.
One są na takim poziomie, że rząd się nimi chwali. Ale od 2018 roku coraz więcej ekspertów powątpiewa w ich wiarygodność.
Turcy oczywiście odczuwają wiele problemów. Pojawiają się doniesienia, że przesiadają się na autobusy – np. sondaż firmy MetroPoll wskazywał, że aż 60 proc. respondentów zrezygnowała z posługiwania się własnym autem. Oczywiście największe problemy są z cenami energii – badania pokazują, że blisko 20 proc. Turków nie stać na opłacenie rachunków za prąd i gaz. Zresztą o tym, że jest to temat nośny politycznie, świadczy choćby protest lidera opozycji Kemala Kilicdaroglu – stwierdził, że nie opłaci swojego rachunku za prąd, który mu oczywiście odcięto. Jeśli tak ważny polityk decyduje się na tego typu protest, to znaczy, że wie, że spotka się to z pozytywnym odbiorem społeczeństwa. I nic innego, bo w 2021 r. podobna sytuacja (tj. odcięcie prądu i gazu za brak uregulowanych rachunków) spotkała 4,5 mln tureckich obywateli.
Jednak najbardziej symptomatycznym przykładem tego, że problem inflacji przełożył się na życie Turków, są dane, które pokazują, że zmienili swoje nawyki żywieniowe. Turcy jedzą np. mniej mięsa. Wg badań sondażowych około 60 proc. całkowicie zrezygnowało z jedzenia czerwonego mięsa, bo jego cena jest dla nich nieakceptowalna. Około 50 proc. Turków zadeklarowało, że musiało zredukować liczbę spożywanych dziennie posiłków, a 32 proc. stwierdziło, że zdarza im się od czasu do czasu chodzić głodnymi. To jest naprawdę duży wpływ na codzienne życie, którego często nie widać z naszego poziomu – zewnętrznych obserwatorów, którzy o sytuacji gospodarczej Turcji wnioskują, patrząc na statystyki makroekonomiczne.
Więcej informacji z Polski i ze świata przeczytasz na stronie głównej Gazeta.pl
Osobiście znam osoby, które nie zdecydowały się przejść na emeryturę ze względu na inflację, bo nie mogą sobie na to pozwolić - jako para otrzymywaliby około 4,5 tys. lir miesięcznie, a większe zakupy wynoszą ich często około tysiąca lir. Nie miałyby zwyczajnie pieniędzy na życie. Trudno to uwzględnić w statystykach, a to są poruszające historie.
Sondaże od 2018 roku pokazują, że coraz więcej osób twierdzi, że problemy gospodarcze są winą rządu i złej polityki gospodarczej prowadzonej przez władze. Ten rok jest o tyle ważny, że właśnie wtedy w Turcji został wprowadzony system prezydencki, który miał ułatwić zarządzanie państwem Erdoganowi. Argumentowano wtedy, że "Turcja się rozwinie, bo ułatwiony zostanie system decyzyjny". Zniknęły więc powody i osoby/podmioty, które można oskarżać o problemy (np. zniknął jeden z ulubionych argumentów władz wykonawczych, że sytuacja w kraju byłaby lepsza, gdyby nie to, że legislatywa spowalnia przyjmowanie praw). Powiązania polityki Erdogana z problemami jest więc obecnie bezpośrednie.
W dalszym ciągu jednak ok. 25 proc. społeczeństwa uważa, że sytuacja Turcji jest wynikiem oddziaływania sił zewnętrznych. Ten odsetek wzrasta aż do 50 proc. wśród wyborców partii rządzącej. Wciąż nie brakuje zatem takich, którzy kupują narrację władz.
Turcja ze względu na koszty stała się atrakcyjniejszym kierunkiem, m.in. bardziej konkurencyjne są ceny wycieczek. Umocnił się też kurs złotego do liry - w tej chwili lira kosztuje około 25 groszy. Szereg czynników gospodarczych wpłynął na to, że jest to nawet atrakcyjniejszy kierunek dla Polaków niż przed laty. Zwłaszcza że polska gospodarka rozwijała się w tym czasie. Dodam też, że zasadniczo nie słyszałem jeszcze o tym, żeby problemy inflacyjne dotknęły branżę turystyczną bezpośrednio, np. żeby zabrakło jedzenia w hotelu.
Niemniej jeśli chodzi o atrakcyjność wypoczynku w Turcji, pojawiły się problemy o podłożu polityczno-kulturowym. W Turcji jest dużo rosyjskich turystów. W ostatnich latach nie było to problemem, ale teraz, po rosyjskiej inwazji w Ukrainie, sytuacja między polskimi a rosyjskimi turystami będzie zapewne bardziej napięta.
Pomóż Ukrainie, przyłącz się do zbiórki. Pieniądze wpłacisz na stronie pcpm.org.pl/ukraina.
Turcja wita Rosjan bardzo ciepło. Radykalnie zwiększono liczbę lotów w czerwcu i lipcu do Rosji. Turcy starają się sprawić, żeby zła przepowiednia z początku wojny się nie sprawdziła. Zakładała, że w tym roku do Turcji ma przyjechać jedynie 3 miliony turystów z Rosji. Rok temu było to 4,7 mln.
Nie. W tej chwili nic nie wskazuje na to, żeby rząd miał wprowadzić jakieś realne reformy, które poprawiłyby sytuację gospodarczą Turcji. Nic nie wskazuje, żeby wprowadzono reformy strukturalne, spowalniające gospodarkę, ale ratujące sytuacje w dłuższej perspektywie. Wręcz przeciwnie. Ze strony rządzących ciągle słyszymy zapewnienia o "priorytetyzacji wzrostu gospodarczego" oraz o "obniżaniu stóp procentowych".