Węgry zanotowały w styczniu inflację CPI (to ta miara inflacji, którą także w Polsce najczęściej się interesujemy) na poziomie 25,7 proc. rok do roku. To jednocześnie więcej niż w grudniu (24,5 proc.) i jeszcze nieco więcej niż się spodziewano (25,2 proc.).
Dominik Hejj, ekspert zajmujący się Węgrami zauważa, że jeszcze większa drożyzna dotyka starszych - wskaźnik cen dla gospodarstw domowych emerytów wyniósł 27,4 proc. Węgrom ogółem wciąż mocno ciążą ceny żywności - wzrosły o 44 proc. (w tym na przykład jajka o 79,4 proc.).
Ekonomiści banku PKO BP zwracają też uwagę na ceny energii. To przede wszystkim one przyczyniły się do wzrostu inflacji ogółem - efekt wygaśnięcia subsydiów rządowych. Podobnie było zresztą w Czechach, skąd także napłynęły dziś dane o cenach. Wskaźnik CPI u południowego sąsiada Polski zwiększył się w styczniu do 17,5 proc. rok do roku z grudniowych 15,8 proc. i także był nieco powyżej oczekiwań analityków. Jak dodaje PKO BP, z powodu wysokich cen sprzedaż żywności spadła tam w grudniu o 10,2 proc. rok do roku, najmocniej w historii danych.
Na wykresach opublikowanych przez przywoływanych już tutaj ekonomistów największego polskiego banku dobrze widać, jak Węgrzy odjechali inflacyjnie od Polski i Czech.
Tutaj warto jeszcze zauważyć, że danych inflacyjnych z naszego kraju za styczeń jeszcze nie ma. GUS w pierwszym miesiącu roku nie publikuje tzw. szybkiego odczytu inflacji pod koniec miesiąca. Musimy zatem poczekać na pełne dane, które poznamy w najbliższą środę, czyli 15 lutego. Średnia prognoz na ten moment zakłada, że inflacja nam wzrośnie do 17,6 proc. z 16,6 proc. w grudniu. Ekonomiści mBanku spodziewają się, że i u nas te prognozy mogą nie trafić w poziom z oficjalnych danych.