W środę 8 listopada Rada Polityki Pieniężnej ogłosi decyzję w sprawie stóp procentowych. Jaka ona będzie? Większość ekonomistów spodziewa się kolejnej obniżki - zapewne o 25 punktów bazowych, do 5,50 proc. Argumentem ma być wyraźny spadek inflacji w październiku - do 6,5 proc. rok do roku. Z drugiej strony, np. ekonomiści Banku Milllennium jako czynnik niepewności widzą możliwą "zmianę funkcji reakcji RPP" w obliczu prawdopodobnej zmiany koalicji rządzącej. Pojawiają się też opinie (ostatnio ze strony analityków Credit Agricole), że listopadowa obniżka stóp będzie ostatnią na ponad rok - w grudniu i całym 2024 r. stopy mają już pozostawać bez zmian.
Prawdopodobnie w czwartek 9 listopada odbędzie się comiesięczna konferencja prasowa prezesa NBP Adama Glapińskiego. Oczywiście, poza jego oglądem sytuacji gospodarczej będziemy czekać także na to, co będzie mówił o współpracy (czy może bardziej "współistnieniu") NBP z nowym rządem, najprawdopodobniej obecnej opozycji. Relacje między tymi dwoma ośrodkami są wręcz nienawistne.
W piątek 10 listopada wieczorem jedna z trzech największych agencji ratingowych - Fitch - może opublikować rewizję długoterminowego ratingu Polski w walucie obcej. Nie należy się spodziewać się jednak żadnej zmiany ratingu ani nawet jego perspektywy (obecny to "A-" z perspektywą stabilną).
Nie wydaje nam się, żeby w tym momencie, zanim wyklarowała się sytuacja polityczna i przyszła polityka fiskalna, agencja pokusiła się o jakieś zmiany
- komentują ekonomiści Santander Banku.
W tym tygodniu mamy też poznać umowę koalicyjną pomiędzy Koalicją Obywatelską, Trzecią Drogą i Lewicą oraz planowany skład rządu. Zarówno sam ten dokument, jak i towarzyszące mu wypowiedzi polityków na konferencjach i w mediach, a także podział resortów, powinny rzucić nieco światła na bliższe i dalsze plany przyszłego rządu.
Jeśli chodzi o te bliższe, to mowa choćby o losie wakacji kredytowych (rząd Morawieckiego niby przyjął projekt, ale musi się nim zająć już nowy Sejm) i tarcz antyinflacyjnych (które kończą się 31 grudnia br.). Tu głos w rozmowie z PAP kilka dni temu zabrał Andrzej Domański, gospodarcza prawa ręka Donalda Tuska. Oznajmił, że KO będzie dążyć do tego, by w 2024 roku ceny gazu i energii elektrycznej dla gospodarstw domowych i samorządów były zamrożone na poziomie zbliżonym do tego roku. Jeśli chodzi o VAT na żywność (PiS założył w projekcie budżetu na 2024 r. powrót stawki 5 proc. w miejsce obecnych 0 proc.), to Domański powiedział, że będzie to przedmiotem rozmów w ramach tworzonej koalicji.
Być może czegoś dowiemy się także o innych planach ugrupowań, które utworzą nowy rząd, np. obiecanym przez KO kredycie 0 procent (temu kategorycznie sprzeciwia się Lewica), podwyżce kwoty wolnej od podatku z 30 do 60 tys. zł czy powrocie do ryczałtowej składki zdrowotnej. Szymon Hołownia zapowiedział, że w umowie koalicyjnej znajdzie się zobowiązanie dotyczące obniżki tej składki. Podejście do osób samozatrudnionych to ciekawy znak zapytania przy nowym rządzie. Koalicja Obywatelska i Trzecia Droga chcieliby im uchylić nieba, ale już Lewica - ustami współprzewodniczącej partii Razem Magdaleny Biejat - oznajmiła, że należy powrócić do idei testu przedsiębiorcy aby odsiać "oszustów" (według Biejat), którzy wybrali tę formę jako element optymalizacji podatkowo-składkowej.
Inflacja w październiku w Polsce wyniosła 6,5 proc. rok do roku - podał w minionym tygodniu GUS w tzw. szybkim szacunku. Był to najniższy wynik od września 2021 r., wyraźnie niższy niż miesiąc wcześniej (8,2 proc. we wrześniu), o szczycie w lutym (18,4 proc.) nie wspominając.
Pewną ciekawostką jest fakt, że październik był pierwszym miesiącem od pół roku, gdy koszyk inflacyjny podrożał w porównaniu z poprzednim miesiącem. Wzrost nie był jednak duży - o 0,2 proc. Gdyby ceny rosły w takim tempie przez cały rok, to bylibyśmy idealnie w celu inflacyjnym (2,5 proc. rok do roku).
Trochę przykre jest to, że październik był według ekonomistów ostatnim miesiącem w najbliższym czasie, gdy inflacja roczna tak mocno spadła (a może - że w ogóle spadła). Prognozy wskazują, że na koniec roku inflacja również będzie zapewne w okolicach 6,5 proc. Również prognozy na kolejny rok nie napawają optymizmem w tym sensie, że analitycy przewidują "płaskowyż" inflacji. Spierają się czy będzie on na poziomie bardziej 4-5 proc. czy zdecydowanie wyżej (nawet 7-8 proc.), ale co do zasady - okres łatwej i szybkiej dezinflacji prawdopodobnie dobiega końca.
Część danych z ostatnich tygodni z gospodarki - m.in. o sprzedaży detalicznej, produkcji przemysłowej i produkcji budowlano-montażowej - wskazuje, że powoli dźwigamy się z dołka. Niestety, nie potwierdza tego z kolei indeks PMI dla polskiego przemysłu. Według najnowszych danych, wyniósł on w październiku tylko 44,5 pkt. Był to już osiemnasty z rzędu odczyt poniżej neutralnego poziomu 50 pkt. Oznacza to, że sytuacja w polskim przemyśle znów pogorszyła się względem poprzedniego miesiąca. Cały czas spadają zamówienia (to efekt słabego popytu na rynku krajowym i europejskim), a wraz z nimi produkcja (ileż można produkować na zapas?!) oraz zatrudnienie - choć to ostatnie to raczej efekt nieuzupełniania wakatów niż zwolnień (choć i takie się niestety zdarzają).
Jeśli coś powinno cieszyć, to nie najgorsze prognozy menedżerów na najbliższy rok oraz fakt, że spadki koniunktury w przemyśle z miesiąca na miesiąc są już ciut mniejsze niż w wakacje. Ale to raczej marne pocieszenie.
Inflacja w strefie euro spadła w październiku do poziomu 2,9 proc. rok do roku (z 4,3 proc. we wrześniu) - podał w minionym tygodniu Eurostat. To mniej od konsensusu prognoz ekonomistów (około 3,1 proc.) i najmniej od lipca 2021 r. W dwóch krajach strefy euro odnotowano nawet deflację rok do roku - Belgii (-1,7 proc.) i Holandii (-1 proc.). Najwyższą inflację ma Słowacja (7,8 proc.). Warto zauważyć bardzo szybką dezinflację w krajach bałtyckich - na Litwie inflacja w październiku wyniosła 2,4 proc., na Łotwie 3 proc., w Estonii 5 proc. Rok temu we wszystkich tych krajach wynosiła ponad 20 procent.
Gorszą wiadomością (a pośrednio spadek inflacji to też trochę tego efekt) jest stagnacja gospodarcza w strefie euro. Według wstępnych danych Eurostatu, w trzecim kwartale gospodarka strefy euro urosła tylko o 0,1 proc. rok do roku. To najgorszy wynik od pierwszego kwartału 2021 r. Co więcej, po raz pierwszy od początku pandemii (drugiego kwartału 2020 r.) gospodarka strefy euro skurczyła się w porównaniu z poprzednim kwartałem - o symboliczne 0,1 proc., ale jednak. Zarówno rok do roku, jak i kwartał do kwartału, spadek PKB odnotowały m.in. Niemcy, Austria, Estonia i Irlandia.
Właśnie "efektowi Irlandii" część swojego komentarza poświęcają ekonomiści z PKO BP, którzy przypominają, że dane dla tego państwa są bardzo wahliwe i zaburzone przez status raju podatkowego. Tym razem PKB Irlandii spadł kwartał do kwartału o 1,8 proc., a rok do roku aż o 4,7 proc., ciągnąc w dół dane dla całej eurozony.
Możliwe, że w trzecim kwartale strefa euro weszła w okres technicznej recesji (dwa spadkowe kwartały z rzędu). Pomijając "techniczne dywagacje" nad terminologią recesji, naszym zdaniem bardziej uprawnionym określeniem dla sytuacji europejskiej gospodarki jest stagnacja
- komentują ekonomiści PKO BP.
W "kąciku" danych Eurostatu odnotujmy też trzy inne statystyki. Po pierwsze, medianę ekwiwalentnego dochodu do dyspozycji w 2022 r. Brzmi tak, że można usnąć, ale w pewnym uproszczeniu to unijna "mapa bogactwa". Pokazuje, na ile kogo przeciętnie stać.
Eurostat policzył, że mediana dochodu rozporządzalnego (czyli ile pieniędzy mieliśmy do dyspozycji - z pracy, rent, emerytur czy świadczeń społecznych, po odliczeniu podatków oraz składek społecznych i zdrowotnych) wyniosła w 2022 r. w Polsce 8946 euro w skali roku. Mediana oznacza, że połowa osób miała na życie więcej, a połowa mniej. W przeliczeniu na złote (powiedzmy przy 4,65 zł za euro - średnio w 2022 r. wokół takiego poziomu oscylował kurs) daje to jakieś 41,6 tys. zł.
Ale Eurostat przeliczył to na jeszcze jedną, umowną "walutę" - tzw. PPS, czyli standard siły nabywczej. Można powiedzieć, że to taka sztuczna waluta, pozwalająca wyrównać różnice w cenach pomiędzy poszczególnymi krajami. W każdym poziom cen jest trochę inny - w jednym państwie np. 10 tys. euro wystarczy na więcej, w innym na mniej. Standard siły nabywczej pokazuje więc, ile towarów i usług naprawdę można nabyć w danym kraju za określoną kwotę. Czyli na ile kogo stać.
Według takiego przelicznika, w 2022 r. mediana dochodu do dyspozycji w Polsce wyniosła 14 906 PPS. Sama ta wartość niewiele mówi, natomiast pokazuje pewne wnioski na tle innych krajów. Dobra wiadomość jest taka, że cały czas gonimy średnią unijną - wynik z 2022 r. to już prawie 80 proc. tejże średniej, najlepiej w historii. Gorsza, że pierwszy raz od dawna w rankingu krajów spadliśmy - z 17. miejsca na 18. Wyprzedziły nas Czechy. Na 18. miejsce wróciliśmy po roku przerwy (byliśmy na nim niezmiennie od 2016 r.). Czyli - w 2021 r. to przeciętny Polak mógł kupić więcej niż Czech, w 2022 r. na odwrót.
Najlepiej powodzi się mieszkańcom Luksemburga (mediana dochodu do dyspozycji ponad 33 tys. PPS) oraz Holandii i Austrii (ponad 25 tys. PPS), najsłabiej Słowacji i Bułgarii (poniżej 10 tys. PPS).
Po drugie, mamy też dane o dochodach podatkowych i składkach na ubezpieczenie społeczne w UE, w relacji do PKB, w 2022 r. Są to liczby o tyle ciekawe, że Polska zaliczyła tu drugi największy spadek ze wszystkich krajów wspólnoty - o 2,3 punkty procentowe, z 37,6 do 35,3 proc. Był to w kolei dla Polski pierwszy spadek od 2014 r.
Spadek należy wiązać oczywiście z reformą podatkową z 2022 r. W pierwotnym zamyśle miała ona zwiększyć progresję podatkową (odciążyć mniej zarabiających, ale dociążyć osoby o najwyższych dochodach), ale rząd ją spartolił, potem musiał panicznie łatać i zrobiła się z tego niemal powszechna obniżka danin. Dla obywateli to dobrze - przynajmniej tych, którzy nie wierzą, że ich podatki to lepsze państwo (mocniej dofinansowana ochrona zdrowia, edukacja, wojsko itd.). Część ekonomistów martwi jednak spadek (w relacji do PKB) dochodów budżetowych - tym bardziej w połączeniu z ambitnymi planami wydatkowymi (np. na obronność i transformację energetyczną), bo to oznacza, że w większym stopniu musimy pokrywać je nowym długiem.
Po trzecie - bezrobocie. Łącznie w całej Unii od kilku miesięcy niezmiennie wynosi 6 proc., natomiast Polska te statystyki zaniża. U nas stopa bezrobocia wyniosła we wrześniu tylko 2,8 proc. - tyle co na Malcie, a mniej było tylko w Czechach (2,7 proc.). Według danych Eurostatu, we wrześniu mieliśmy w Polsce 477 tys. bezrobotnych. Uściślijmy, że chodzi o osoby, które nie mają pracy, ale deklarują, że jej aktywnie szukają i są gotowe ją szybko podjąć (nie ma tu znaczenia np. fakt zarejestrowania w urzędzie pracy).
Komisja Nadzoru Finansowego poinformowała, że zysk netto sektora bankowego w pierwszych dziewięciu miesiącach roku (czyli do września włącznie) wyniósł ponad 21,2 mld zł. To wzrost wzrost rok do roku o 283,5 proc. - czyli blisko czterokrotny. W poprzednich wielu latach tyle banki nie zarabiały nawet przez cały rok.
Tylko we wrześniu sektor bankowy zanotował 2,48 mld zł zysku netto. Koniem pociągowym wyników banków są oczywiście przychody z tytułu odsetek - to efekt wciąż wysokich stóp procentowych.
Bloomberg wyliczył, że WIG20 ze wzrostem o 12,2 proc. w październiku dał największą stopę zwrotu z analizowanych 92 indeksów giełdowych z całego świata. Większą część tego wzrostu indeks dwudziestu największych spółek na warszawskiego giełdzie pokazał w drugiej połowie miesiąca, co eksperci wiążą z reakcją inwestorów na wyniki wyborów parlamentarnych. Pierwsze skrzypce grały akcje banków, bo nowa ekipa to mniejsze ryzyko wakacji kredytowych w 2024 r. Dla inwestorów indywidualnych zmiana rządu może być też na rękę w tym sensie, że w programie wyborczym Koalicji Obywatelskiej była częściowa likwidacja podatku Belki. Jest też nadzieja, że nowy rząd nie będzie w takim stopniu jak odchodzący wykorzystywał spółek kontrolowanych przez skarb państwa do realizacji polityki wewnętrznej. Pewne wydaje się też ocieplenie stosunków z Brukselą.
Zacząłem "Gospodarczy TGV" stopami (zapowiedzią posiedzenia RPP), i tym samym tematem zakończę. W środę 1 listopada amerykański Fed - zgodnie z przewidywaniami i wcześniejszymi sugestiami - pozostawił stopy procentowe na dotychczasowym poziomie 5,25-5,50 proc. Kolejne podwyżki (choć i rychłe obniżki) są mało prawdopodobne.
Zapraszamy do wysłuchania rozmów ze "Studia Biznes" Gazeta.pl w dużych serwisach streamingowych, np. tu: