"Film pokazuje, że Facebook nie jest wcale symbolem demokracji, otwartości i poszanowania prawa” - głosi opis "Facebookistanu", dokumentu, który możemy obejrzeć w polskich kinach w ramach festiwalu Millennium Docs Against Gravity. Reżyser Jakob Gottschau przedstawia sylwetki osób, które sprzeciwiają się absurdalnej ich zdaniem polityce Facebooka. Widzimy drag queen, od której Facebook wymagał podania prawdziwych danych osobowych, a nie występowania pod pseudonimem, z którym się utożsamia. Hipokryzję portalu społecznościowego pokazano na przykładzie pisarza Petera Oviga Knudsena, chcącego zamieścić historyczne zdjęcia ze swojej książki. Z profilu zostały skasowane za pornografię - bo przedstawiały, np. nagie kobiety - mimo że na Facebooku pełno ociekających erotyką reklam czy fanpage’ów. Ot, podwójne standardy.
Film trwa godzinę, ale mógłby trwać dziesięć razy dłużej, gdyby zebrać wszystkie zarzuty pod adresem Facebooka. Na polskim podwórku też ich nie brakuje. Niedawno Ewa Lalik na łamach portalu Spider’s Web nazwała Zuckerberga "purytańskim hipokrytą”, bo dostała bana na Facebooku za to, że na jednym z fanpage’y, do których miała dostęp, zamieszczono zdjęcie modelki z widocznymi sutkami. A przecież, twierdzi autorka, zdjęcie męskiej klaty wisiałoby spokojnie.
Wiele prawicowych profili bez zaskoczenia zareagowało pewnie na wieść o tym, że "Facebook cenzuruje konserwatywne treści". Ich zdaniem od dawna są szykanowani, profile niesłuszne oskarżane o rasizm czy homofobie, podczas gdy "lewackie” fanpage, które naśmiewają się np. z Jana Pawła II, mają się dobrze.
To zabawne, bo właściwie każdy oskarża Facebooka o ograniczanie wolności słowa. Bana na Facebooku często dostaje Jan Kapela, publicysta Krytyki Politycznej, oraz profile związane, np. z Ruchem Narodowym. Buntują się matki, bo zdjęcie kobiety karmiącej piersią jest usuwane, buntują się ojcowie, bo fotka nagiego taty z dzieckiem pod prysznicem kasowana jest pod pretekstem promowania pornografii. Na Facebooku obrywa się i homoseksualistom, którzy nie mogą publikować zdjęć całujących się mężczyzn i homofobom, których "śmieszne obrazki” błyskawicznie zdejmuje moderacja. Gdzie nie przyłożymy ucha, tam znajdą się osoby, które są ofiarami Facebooka.
I zawsze pada to samo hasło: Facebook nie jest za wolnością słowa. Na Facebooku jest cenzura. Jest też zarzut: "nam się dostaje, a innym nie!”. Nam kasujecie, na nich przymykacie oko. W filmie "Facebookistan” największe wrażenie zrobiła na mnie nie historia "poszkodowanych”, a naiwna wiara w to, że Facebook rzeczywiście ma być ostoją internetowej demokracji, obrońcą mniejszości, bojownikiem o wolność słowa.
Film pokazuje, że Facebook nie jest wcale symbolem demokracji, otwartości i poszanowania prawa, lecz coraz bardziej zamkniętego i zcentralizowanego modelu dostępu do internetu - czytamy w opisie na stronie festiwalu.
To przerażające, że tak wielu uwierzyło, że tak jest. Że Facebook właśnie po to powstał. Owszem, będzie zarabiał pieniądze, ale przy okazji będzie "dobrym gościem”. Że jeśli wspiera homoseksualistów, to z dobroci serca, a nie po to, żeby zaplusować PR-owo. Skoro pozwala wstawiać flagi w awatar, pozwalające solidaryzować się, np. z ofiarami tragedii, to dlatego, że sam chce tak zrobić, a nie dlatego, że zrobiła się na to moda. Ludzie wierzą w to, że jeżeli w reklamowym spocie narrator zapewnia, że praca w Facebooku to praca marzeń, to tak jest i nie będzie wyzysku pracowników i stawiania przed nimi nierealnych celów, za śmieszne pieniądze. "Facebookistan” wszystkie te mity burzy, ale niepokojące przede wszystkim jest to, że dla kogoś było to nowością i zaskoczeniem.
Potęgą Facebooka wcale nie jest to, że korzystają z niego miliardy, albo że ma dostęp do naszych "prywatnych danych”. Główna siła Facebooka polega na tym, że miliony uwierzyły, np. w to, że Facebook ma poglądy i tym właśnie się kieruje: jeśli banuje za kobiece sutki, to idzie za tym jakaś idea, a nie zwykły mechanizm, który reaguje automatycznie na zgłoszenia. Albo nawet jeżeli stoi za tym jakieś polecenie w stylu "sutek = ban”, to nie jest to rozkaz Wielkiego Brata, a prosta polityka: postępujemy tak, bo musimy zarabiać pieniądze, więc trzeba się dostosować. Tak, bo Facebook to narzędzie. Jego cel jest prosty - zarabiać.
W filmie często pojawia się porównanie Facebooka do państwa, które jest moim zdaniem kompletnie nietrafione, ale doskonale pokazuje, czym dla wielu, w tym także przeciwników, jest Facebook. Zapomniano, że to korporacja, która tak naprawdę nie różni się od innych wielkich tego świata. Uwierzono w "Facebookistan” i jego terror ("mamy do czynienia ze wzorową totalitarną organizacją” - głosi opis filmu), tymczasem Facebooka bardzo łatwo pokonać. Traktować go nie jako spowiednika, a narzędzie do spełnienia naszych potrzeb.
Oczywiście nie twierdzę, że zarzuty, które padły również w filmie, należy bagatelizować. Fakt, że Facebook nie kasuje naszych danych, za co został pozwany, jest niepokojący. Nie wolno też pozwalać Facebookowi na wszystko. Ale z drugiej strony - tak często oskarża się Facebook o hipokryzję, ale czy większym problemem nie jest hipokryzja użytkowników? Narzekamy na facebookową inwigilację, a sami podajemy niezbędne dane i szastamy prywatnością na lewo i prawo. Ba, często zarzuca się to Facebookowi, a innym tego się nie wypomina.
To nie Facebook jest problemem, a podejście do niego. Jak do organizacji, której rzeczywiście trzeba się poddać, ujawnić wszystko, bo przecież inaczej się nie da. Owszem, Facebook ma swoje grzeszki i absurdalne przepisy, ale to jego prawo. To tylko prywatna korporacja, która rządzi się swoimi zasadami. Jeśli jednak ktoś ufał wszystkim reklamowym obietnicom i uwierzył, że Facebook chce dobra, prywatności i wolności słowa, a nie pieniędzy, to pretensje może mieć tylko do siebie.