Tuż po starcie samolot się zapalił. Gdy służby weszły do środka, wszyscy byli już martwi

Bartłomiej Pawlak
Opieszałość załogi i nieudolnie prowadzona akcja ratunkowa doprowadziły do jednej z najtragiczniejszych katastrof w historii lotnictwa. Płonący samolot szczęśliwie wylądował, ale gdy służby otworzyły drzwi, wszyscy w kabinie byli już martwi.

To miał być kolejny rozkładowy lot linii Saudi Arabian Airlines (znanej obecnie pod nazwą Saudia). 19 sierpnia 1980 roku (43 lata temu) samolot narodowego przewoźnika Arabii Saudyjskiej wystartował z Karaczi (największego miasta w Pakistanie) i leciał do Dżuddy - drugiego największego miasta w Arabii Saudyjskiej. Po drodze miał jednak zaplanowane międzylądowanie w saudyjskiej stolicy, Rijadzie.

Zobacz wideo Twój lot się nie odbył? Co zrobić w takiej sytuacji? Ekspertka wyjaśnia

Jedyny taki samolot. Miał ledwie rok

Pierwsza część podróży przebiegła bez najmniejszych zakłóceń - podobnie jak i postój w stołecznym Rijadzie. Wysiadło tam kilka osób, a ponad 200 wsiadło, samolot został też ponownie zatankowany i bez opóźnienia wystartował w stosunkowo krótki, liczący 850 km odcinek rejsu. W roli kapitana za sterami udział doświadczony Saudyjczyk Mohammed Ali al-Khowyter, a pierwszym oficerem był młody, 26-letni Sami Abdullah M. Hasanain, który licencję na latanie tym typem samolotu otrzymał ledwie kilkanaście dni wcześniej.

Była to zresztą jeszcze stosunkowo nowoczesna maszyna Lockheed L-1011 (TriStar). Model L-1011 oblatano co prawda w 1970 roku, ale ten konkretny egzemplarz był niemal nowy. Linie Saudi Arabian Airlines odebrały go zaledwie rok wcześniej - w sierpniu 1979 roku. Nawiasem mówiąc, Lockheed L-1011 był pierwszym i jedynym pasażerskim odrzutowcem wyprodukowanym przez koncern Lockheed, który do dziś specjalizuje się w samolotach wojskowych.

Zapalił się tuż po starcie. Piloci zawrócili na lotnisko

Poważne problemy pojawiły się zupełnie niespodziewanie, dokładnie sześć minut i 56 sekund po starcie z lotniska w Rijadzie. W kokpicie rozległ się wtedy alarm informujący o obecności dymu w przedziale ładunkowym samolotu. Piloci wysłali więc inżyniera pokładowego, pracującego w saudyjskich liniach Bradley’ego Curtisa z USA, aby potwierdził lub wykluczył pożar. Ocena sytuacji i powrót do kokpitu zajęła Amerykaninowi aż cztery minuty, podczas których samolot cały czas leciał w kierunku Dżuddy. Curtis potwierdził jednak, że z przedziału cargo faktycznie wydobywa się dym.

Gdy inżynier pokładowy wrócił do kokpitu, kapitan podjął decyzję o powrocie na lotnisko w Rijadzie, a minutę później (i jednocześnie 12 minut po starcie) pierwszy oficer poinformował wieżę kontroli lotów o problemie i poprosił o stosowną zgodę. Kolejny, poważny problem pojawił się pięć minut później, gdy zacięła się dźwignia ciągu jednego z trzech silników samolotu (potem ustalono, że kabel do sterowania ciągiem został zniszczony przez pożar). Silnik ten pracował jeszcze przez cztery minuty, ale tuż przed lądowaniem załoga podjęła decyzję o jego wyłączeniu.

Samolot szczęśliwie wylądował o godz. 21:36 (czasu lokalnego), czyli 28 minut po starcie i aż 21 minut po pojawieniu się komunikatu o pożarze w przedziale cargo. Przez kolejne ponad dwie i pół minuty maszyna hamowała i kołowała po drodze startowej. Zatrzymała się ostatecznie dopiero w strefie kołowania. Dopiero wtedy piloci poinformowali o wyłączeniu silników i ewakuacji.

Zablokowane drzwi i makabryczne odkrycie

Wbrew słowom pilotów silniki pracowały jednak jeszcze przez ponad trzy minuty od zatrzymania się maszyny, co uniemożliwiało służbom ratunkowym podstawienie schodów i dostanie się środka. Załoga samolotu nie otworzyła też drzwi ewakuacyjnych, co spowodowałoby rozłożenie ramp do szybkiej ewakuacji samolotu. Na dodatek sześć minut po przyziemieniu wieża straciła kontakt z pilotami.

Pierwsze próby otwarcia drzwi spełzły na niczym. Kolejne kilka minut spędzono na poszukiwaniu możliwego wejścia do kabiny, ale dopiero o godz. 22:05 (aż 29 min od momentu lądowania) z pomocą straży pożarnej udało się usunąć drugie drzwi po prawej stronie kadłuba. Ratowników zastał jednak makabryczny widok.

Zginęły wszystkie osoby obecne na pokładzie - 287 pasażerów i 14 członków załogi. Aż 301 osób, z których większość to Saudyjczycy, Irańczycy i obywatele Pakistanu. Znakomita większość z nich podróżowała do Mekki w celach religijnych. Na pokładzie były też pojedyncze osoby z innych krajów, również z Europy i USA.

Katastrofa wciąż owiana tajemnicą

To jedna z największych katastrof w historii pasażerskiego lotnictwa i jedna z nielicznych, w których zginęło ponad 300 osób (w jednym samolocie). Mimo takiej skali tragedii jej dokładne przyczyny wciąż pozostają tajemnicą. Największa zagadka to sam wybuch pożaru, który miał samoistnie pojawić się w części ładunkowej. Nigdy nie udało się ustalić, dlaczego do niego doszło, i to w niemal nowym samolocie.

Znacznie więcej wiadomo na temat przyczyn śmierci pasażerów i załogi. Ustalono, że ogień - który pojawił się w tylnej części przedziału bagażowego - był tak silny, że przepalił podłogę pokładu pasażerskiego i zajął tylną część kabiny. W reakcji na to wszyscy pasażerowie przesiedli się do przedniej części maszyny jeszcze przed lądowaniem.

Wiele wskazuje jednak na to, że pasażerowie i załoga zginęli na długo przed otwarciem drzwi do samolotu. Przeprowadzone sekcje zwłok wykazały, że każda z 301 osób obecnych na pokładzie zmarła z powodu zatrucia dymem, a nie poparzeń, co zdaje się potwierdzać tę hipotezę. Co więcej, wszyscy (łącznie ze stewardami) znajdowali się wciąż na swoich miejscach, co może wskazywać, że nie doczekali zatrzymania się maszyny.

Służby ratunkowe musiały gonić lądujący samolot

W toku śledztwa wykazano też szereg nieprawidłowości, z czego pierwsza leży po stronie pilotów. Po przyziemieniu piloci hamowali delikatnie, wykorzystując całą, niemal czterokilometrową drogę startową i opuszczając ją ostatnim wyjściem. Co więcej, marnowali kolejne cenne sekundy na kołowanie, zamiast awaryjnie hamować i jak najszybciej rozpocząć ewakuację. Od momentu przyziemienia do całkowitego zatrzymania się samolotu minęły aż dwie minuty i 40 sekund, czyli zdecydowanie za długo.

Decyzja pilotów utrudniła pracę służb ratunkowych, które - gdy zorientowano się, że samolot wytrąca prędkość znacznie wolniej niż się spodziewano - musiały gonić maszynę, by przystąpić do ewakuacji. Nigdy nie dowiedziono też, dlaczego piloci zwlekali aż trzy minuty i 15 sekund (od zatrzymania maszyny) z wyłączeniem silników. To również opóźniło podjęcie próby ewakuacji. Śledczy stwierdzili również, że sama ewakuacja była prowadzona chaotycznie, trwała zbyt długo i nie była skoordynowana z decyzjami pilotów.

Co więcej, odkryto, że przedział bagażowy C-3, w którym wybuchł pożar, wyłożony był łatwopalnym materiałem izolacyjnym, który szybko sam zajął się ogniem. To tylko przyspieszyło rozprzestrzenienie się pożaru po samolocie. Po katastrofie producent maszyny wymienił ten materiał na niepalny, a podłogę kabiny pasażerskiej dodatkowo wzmocniono.

Więcej o: