Chaos, dezinformacja i megalomania. Twitter pod rządami Elona Muska to smutne miejsce

Daniel Maikowski
Minął dokładnie rok od oficjalnego przejęcia Twittera przez Elona Muska. Określeniem, które chyba najlepiej opisuje te ostatnie 12 miesięcy, jest... chaos. Najbogatszy człowiek na świecie podejmuje kolejne niezrozumiałe (także z biznesowego punktu widzenia) decyzje, a platforma traci wszystko to, co przez lata wyróżniało ją na tle konkurencji.

Elon Musk od samego początku swoją propozycję przejęcia Twittera traktował w kategorii żartu bądź też performansu. Choć w kwietniu 2022 roku miliarder złożył opiewającą na kwotę 44 mld dolarów ofertę za jeden z największych serwisów społecznościowych na świecie, to jednak gdy tylko zorientował się, że druga strona nie zrozumiała jego "żartu", postanowił wycofać się z transakcji.

Zobacz wideo Nas nie stać na mieszkanie, a Musk przejmuje Twittera. Zobacz jak [Next Station]

Oficjalnie powodem miało być zatajenie przed nim informacji na temat liczby botów na Twitterze.

Umowa ws. Twittera czasowo wstrzymana w oczekiwaniu na dane potwierdzające szacunki, jakoby spam/fałszywe konta rzeczywiście stanowiły mniej niż 5 proc. użytkowników

- pisał Elon Musk w maju 2022 roku.

Twitter X Musk SubscriptionTwitter X Musk Subscription Fot. Michel Euler / AP Photo

Twitter, który na skutek działań Muska zdążył już zanotować solidny zjazd na giełdzie, w żadnym wypadku nie zamierzał jednak odpuścić najbogatszemu człowiekowi na świecie. Firma wytoczyła przeciw niemu pozew za naruszenie umowy i zwróciła się do sądu o nakazanie szefowi Tesli finalizacji transakcji za uzgodnioną kwotę 54,20 dol. za każdą akcję spółki.

Zdając sobie sprawę, że w ewentualnej batalii prawnej stałby prawdopodobnie na straconej pozycji, Musk zaczął szukać "zaskórniaków" na finalizację transakcji. W sierpniu 2022 roku sprzedał kolejny pakiet akcji Tesli, aby zabezpieczyć kapitał.

W (miejmy nadzieję mało prawdopodobnym) scenariuszu, gdyby Twitter doprowadził do realizacji umowy i niektórzy partnerzy kapitałowi wycofali się z zakupu, ważne jest, aby uniknąć nagłej sprzedaży akcji Tesli

- tłumaczył wówczas swoją decyzję, potwierdzając przy tym jednak między wierszami, że wcale nie chce przejmować Twittera. Ten "mało prawdopodobny scenariusz" stawał się jednak coraz bardziej realny.

Na początku października tamtego roku Elon Musk zaczął wysyłać sygnały sugerujące, że koniec końców doprowadzi do finalizacji transakcji. Powodem była oczywiście zbliżająca się rozprawa sądowa i obawy, że zespołowi prawnemu miliardera nie uda się znaleźć wiarygodnych przesłanek uzasadniających zerwanie umowy.

Trwająca miesiącami saga dobiegła końca 27 października 2022 r. To właśnie tego dnia Elon Musk stał się nowym właścicielem i prezesem Twittera. "Ptak został uwolniony" - poinformował na... Twitterze, a już dzień później pojawił się w głównej siedzibie firmy z umywalką w rękach. Wideo z tego absurdalnego "występu" podpisał słowami: "Let that sink in" (w wolnym tłumaczeniu - "niech to zapadnie w pamięć", słowo "sink" w języku angielskim oznacza także zlew).

Rok po tych wydarzeniach po "starym dobrym Twitterze" nie pozostał już nawet ślad. I nie chodzi tu tylko o zmianę nazwy serwisu, ale o szereg niezrozumiałych decyzji podjętych na przestrzeni ostatnich miesięcy - od masowych zwolnień pracowników, przez nowy system weryfikacji użytkowników, a skończywszy na wojnie z reklamodawcami i ignorowaniu internetowego ekstremizmu.

Oto sześć grzechów głównych Twittera pod rządami Elona Muska.

#1 NIECZYSTOŚĆ, czyli fala zwolnień i pozbycie się kompetentnych pracowników

Jeszcze przed finalizacją przejęcia Twittera było niemalże pewne, że Elon Musk pożegna się z częścią pracowników. Chyba nikt nie spodziewał się jednak, że już w ciągu kilku pierwszych dni rządów kontrowersyjnego miliardera na bruk wyleci niemal połowa zatrudnionych osób w firmie.

Pracę stracili nie tylko wysocy rangą menadżerowie, ale również m.in. osoby zatrudnione w dziale, który odpowiadał za walkę z fake newsami oraz dezinformacją. Rozwiązane zostały grupy pracownicze zrzeszające m.in. osoby z niepełnosprawnościami. Pracę stracił też zespół praw człowieka.

To sprawi, że Twitter będzie bardziej hałaśliwy, bardziej niebezpieczny i mniej interesujący. I to przed wyborami... potencjalnie katastrofalne

- ostrzegał wówczas Richie Assaly z Toronto Star, były pracownik zespołu moderatorów.

W sumie w pierwszym miesiącu rządów Muska pracę straciło około 3700 osób. Pracownikom tym dosłownie z dnia na dzień odcięto dostęp do firmowych systemów, a wielu o utracie pracy dowiedziało się z mediów. Szybko okazało się również, że część osób zwolniono... przez przypadek, w związku z czym firma poprosiła ich później o powrót do pracy.

Elon Musk zdawał się być wręcz zazdrosny o to, że w firmie mógłby ostać się ktokolwiek wykazujący się umiejętnością samodzielnego myślenia. Do rangi symbolu rządów Muska urosło zwolnienie jednego z pracowników Twittera... na Twitterze - za to, że ten odważył się nie zgodzić z miliarderem w kwestii technicznej dotyczącej działania aplikacji Twittera na smartfonach z Androidem.

Podobnych sytuacji było zresztą więcej. Można tu przytoczyć chociażby historię Haraldura Thorleifssona, który w lutym 2023 r., czyli już po zakończeniu pierwszej fali zwolnień, nagle stracił dostęp do swojego komputera i systemów pracowniczych.

Przez kilka kolejnych dni Thorleifsson kilkukrotnie pytał dział zasobów ludzkich o swój status w firmie. Bez rezultatu. "Szef HR dwukrotnie wysyłał mi e-maile i nie był w stanie odpowiedzieć, czy jestem pracownikiem Twittera" - tłumaczył.

Sfrustrowany i zdesperowany pracownik postanowił więc zapytać o to samego Elona. Po krótkiej wymianie wpisów, dowiedział się, że nie pracuje już w firmie. Musk nie poprzestał jednak na upokorzeniu, jakim może być publiczne dopytywanie się o swoje zatrudnienie szefa, którego obserwują 132 mln ludzi. 

W jednym z kolejnych wpisów miliarder stwierdził bowiem, że Thorleifsson nie wykonywał swojej pracy, a jako wymówki miał używać swojej niepełnosprawności. 

Mimo zapewnień na Twitterze, że pracował, okazało się, że kadrom powiedział, że nie może pracować, bo nie może pisać, a w tym samym czasie pisał 0 inbie na Twitterze. Mimo tego wiele osób na Twitterze wciąż go broni. To rani moją wiarę w ludzkość

- tłumaczył Elon Musk. Ostatecznie się zreflektował i przeprosił za te słowa, ale zrobił to tylko z powodu fali krytyki, która wylała się na niego po tym incydencie. Jeśli bowiem jest coś, na czym Muskowi szczególnie zależy, to jest tym poklask ze strony twitterowej gawiedzi.

TwitterTwitter Shutterstock

#2 CHCIWOŚĆ, czyli niebieski znaczek dla każdego (kto zapłaci)

Elon Musk obiecywał, że pod jego rządami Twitter stanie się oazą wolności słowa czy "internetową agorą". Póki co na platformie zapanował jednak chaos - m.in. za sprawą usługi Twitter Blue (obecnie X Premium).

Musk płatną subskrypcję na Twitterze (miało to miejsce przed zmianą nazwy serwisu na X) wprowadził w listopadzie 2022 roku. W zamian za miesięczny abonament w wysokości 8 dolarów użytkownicy wersji Premium otrzymali znaczek weryfikacji konta, jak również możliwość tworzenia dłuższych wpisów, ich późniejszej edycji, a nawet zarabiania na tworzonych przez siebie treściach.

Wcześniej symbol weryfikacji konta, czyli "niebieski znaczek"  był zarezerwowany m.in. dla polityków, osób publicznych czy dziennikarzy. Było to swego rodzaju potwierdzenie, że dana osoba rzeczywiście jest tym, za kogo się podaje. To ważne, bo nie jest tajemnicą, że na Twitterze każdego dnia powstają tysiące kont, które podszywają się pod znane osoby - na przykład w celu wyłudzenia pieniędzy od użytkowników serwisu.

Po wprowadzeniu usługi Blue znak autentyczności może jednak kupić każdy. Dosłownie. Również osoba, która chce się podszyć pod znaną markę, sportowca czy też polityka. Oznacza to, że symbol ten przestał być jakimkolwiek wyznacznikiem autentyczności.

Owszem, gdy klikniemy w znaczek, otrzymujemy informacje, czy mamy tu do czynienia z osobą publiczną, czy też subskrybentem usługi Twitter Blue. Na pierwszy rzut oka nie ma jednak żadnej różnicy. Ta decyzja Elona Muska musiała wywołać na Twitterze chaos. I wywołała.

Fałszywe konto Nintendo na TwitterzeFałszywe konto Nintendo na Twitterze fot. Twitter

Po wprowadzeniu Blue, na Twitterze jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać fałszywe, ale jednocześnie "zweryfikowane" konta. Podszyto się m.in. pod oficjalne konto Nintendo czy Valve. Serwis szybko został również zasypany przez fake newsy kolportowane przez rzekomo zweryfikowane osoby publiczne.

#3 PYCHA, czyli zmiana nazwy

Pod koniec lipca Elon Musk oficjalnie zmienił logo oraz nazwę Twittera. Stało się to niemal z dnia na dzień. Popularny serwis społecznościowy nosi teraz nazwę X, a charakterystyczne logo z niebieskim ptakiem Larrym zmieniło się w czarno-białą literę "X". 

Rebranding okazał się - delikatnie mówiąc - chaotyczny. Dość powiedzieć, że nawet kilka miesięcy po jego rozpoczęciu w layoucie serwisu wciąż można znaleźć elementy nawiązujące do "niebieskiego" Twittera.

Równie chaotycznie miliarder podszedł do kwestii rebrandingu siedziby firmy w San Francisco. Najpierw, bez uzyskania zezwolenia, zlecił usunięcie z budynku starego logotypu, a następnie - również łamiąc prawo - umieścił na dachu siedziby gigantyczny znak "X", który świecił ostrym białym i migoczącym światłem. Jak można się było spodziewać, musiał go później usunąć.

APTOPIX Twitter Logo ChangeAPTOPIX Twitter Logo Change Fot. Noah Berger / AP

Zdaniem analityków i ekspertów z agencji marketingowych, który przepytał magazyn "Time", zmieniając nazwę platformy Elon Musk nie tylko wyrzucił do kosza 17 lat historii Twittera, ale jednocześnie utopił markę, która - według różnych szacunków - była wyceniana na od 4 do 20 miliardów dolarów.

Sam Musk twierdzi, że rebranding Twittera to jedynie pierwszy krok na realizacji jego planu - budowy "X, the everything app", apki do wszystkiego, czyli usługowego imperium, w którym będziemy mogli zrobić praktycznie wszystko.

TwitterTwitter Shuttestock

#4 GNIEW, czyli wojna Z reklamodawcami

Elon Musk nigdy nie był wielbicielem tzw. liberalnych mediów, czego dawał wielokrotnie wyraz i to zarówno przed, jak i po przejęciu Twittera. Publiczne obrażanie dziennikarzy czy też blokowanie kont reporterów, którzy krytykowali jego działania, to jednak płotki w porównaniu z wojną, którą miliarder postanowił wytoczyć... reklamodawcom.

W listopadzie 2022 r. ośrodek Media Matters for America opublikował raport, z którego wynikało, że już w pierwszych tygodniach po przejęciu rządów przez Muska Twitter stracił nawet 50 ze 100 największych reklamodawców. A mówimy tu o firmach, które tylko w 2020 r. wydały na Twitterze niemal 2 miliardy dolarów. Na liście opublikowanej przez Media Matters for America znalazły się takie koncerny, jak AT&T, Ford, Jeep, Dell, Canel, Chevolet, HP, LinkedIn, The Coca-Cola Company, The Kraft Heinz Company, Heineken N.V. czy Nestle.

Reklamodawcy mieli rezygnować z kampanii na Twitterze w obliczu przeprowadzonych przez Elona Muska masowych zwolnień, jak również w obawie o to, że pod jego rządami serwis stanie się bardziej toksyczny. Zważywszy na fakt, że szef Tesli wcześniej pozbył się całego działu odpowiedzialnego za walkę z dezinformacją, te obawy można było uznać za całkiem uzasadnione.

W odpowiedzi Elon Musk najpierw oskarżył reklamodawców o odpowiedzialność za "ogromny spadek przychodów" Twittera, a następnie stwierdził, że próbują "zniszczyć wolność słowa w Ameryce". Na tym nie poprzestał. W opublikowanym na Twitterze wpisie stwierdził, że jeśli reklamodawcy nie zmienią swojego podejścia, to zastosuje wobec nich taktykę "name & shame", czyli wezwie do ich bojkotu.

Przyjęta przez Muska strategia nie okazała się na dłuższą metę zbyt skuteczna. Z raportu opublikowanego przez Insider Intelligence wynika, że platforma X zakończy rok 2023 z przychodami z reklam na poziomie 2,98 mld dolarów, w porównaniu z 4,14 mld dolarów w roku 2022.

#5 ŁAKOMSTWO, czyli dłuższe wpisy i funkcje, których nikt nie potrzebuje

Przez wiele lat jednym z wyróżników Twittera na tle innych serwisów społecznościowych był limit znaków we wpisach. Pojedynczy tweet mógł liczyć zaledwie 140 znaków, co zmuszało użytkowników do bardziej zwięzłego i precyzyjnego formułowania opinii. W 2017 roku firma podjęła jednak decyzję o zwiększeniu tego limitu do 280 znaków, co spotkało się z krytyką ze strony społeczności

Po przejęciu serwisu Musk nie tylko nie wykonał w tej kwestii kroku w tył, ale i - w pogoni za zyskami z subskrypcji Premium - postanowił zrobić trzy kroki do przodu. Najpierw użytkownicy otrzymali możliwość tworzenia wpisów o długości do 4000 znaków. W kwietniu tego roku limit zwiększono do 10 000 znaków, a w czerwcu do... 25 000 znaków.

Australia Child ExploitationAustralia Child Exploitation Fot. Rick Rycroft / AP Photo

Każdy kolejna decyzja podejmowana przez miliardera ma na celu skłonienie użytkowników do zapłacenia tych 8 dolarów miesięcznie. Subskrybenci X Premium już teraz mają priorytet w odpowiedziach oraz w wyszukiwarce, mogą też publikować dłuższe pliki wideo oraz audio.

Z kolei wprowadzona na początku października funkcja pozwala na ograniczenie możliwości odpowiadania na wpisy jedynie dla kont, które posiadają znaczek weryfikacji. Jeśli użytkownik zdecyduje się na włączenie tej funkcji dla swojego wpisu, to osoby bez subskrypcji X Premium będą mogły jedynie zobaczyć wpis - bez możliwości jego komentowania.

To jednak nadal nie wszystko, bo już wkrótce X ma być płatny dla wszystkich nowych użytkowników.

Nowe, niezweryfikowane konta będą zobowiązane do wykupienia rocznej subskrypcji w cenie 1 dolara, aby móc publikować wpisy i wchodzić w interakcje z innymi postami

- poinformował sam Elon Musk kilka dni temu.

6# LENISTWO, czyli ignorowanie dezinformacji

Nie jest tajemnicą, że X od lat zalewany jest spamem i fake newsami, które są masowo "produkowane" przez boty. Gdy w 2022 roku Elon Musk przejmował rządy w firmie, zapowiedział, że walka z tym zjawiskiem będzie jednym z jego priorytetów.

Minął rok, a w kwestii botów niewiele się zmieniło. Serwis wciąż pęka w szwach od fałszywych kont, które sieją chaos na platformie i sprawiają, że coraz trudniej jest znaleźć tam wartościowe informacje.

Musk nie tylko zdziesiątkował zespoły odpowiedzialne za weryfikację dezinformacji, ale także zrzucił ciężar sprawdzania faktów na użytkowników Twittera

- alarmowała organizacja Free Press.

Zarówno po rosyjskiej inwazji na Ukrainę, jak i po rozpoczęciu wojny między Izraelem i Hamasem portal Elona Muska każdego dnia zalewały tysiące fake newsów generowanych masowo przez boty i grupy internetowych trolli.

Pod koniec września Komisja Europejska opublikowała raport, z którego wynika, że to właśnie platforma X ma największy odsetek postów szerzących dezinformację oraz propagandę ze wszystkich serwisów  społecznościowych obecnych w europejskim internecie.

Wcześniej Musk zdecydował o wycofaniu się jego firmy z przestrzegania opracowanego przez KE kodeksu dobrych praktyk, który ma pozwolić na lepsze dostosowanie platform społecznościowych do przepisów zakazujących dezinformacji.

Pan Musk wie, że nie ukryje się, porzucając kodeks praktyk. Są pewne obowiązki wynikające z twardego prawa. Moja wiadomość dla Twittera/X brzmi zatem: musicie się dostosować. Będziemy obserwować, co robicie

- ostrzegała unijna komisarz Vera Jourová.

Z kolei w połowie października Komisja Europejska wszczęła oficjalne dochodzenie w sprawie dezinformacji oraz propagandy rozsiewanej przez terrorystów z Hamasu po ataku na Izrael, która miała masowo pojawiać się na platformie X.

Gdy unijny komisarz ds. rynku wewnętrznego Thierry Breton zaapelował do Elona Muska o usunięcie treści naruszających prawo, ten poprosił, aby Komisja Europejska przedstawiła rzekome naruszenia w... komentarzu zamieszczonym na X.

Dezinformacja dotycząca konfliktu Izraela-Hamasu jest przerażającym przykładem tego, dlaczego tak desperacko potrzebujemy lepszej moderacji i dyrektorów technologii, którzy stawiają integralność platformy ponad chęcią zysku.

- pisze w swoim apelu organizacja Free Press.

To, co stało się z Twitterem na przestrzeni ostatnich miesięcy, chyba najlepiej podsumowują gorzkie słowa Kary Swisher, dziennikarki technologicznej i jednej z legend Doliny Krzemowej, która przez wiele lat należała do grona największych entuzjastów Elona Muska.

Jestem na Twitterze od 2007 roku, byłam tam od samego początku. Teraz, jakieś 15 lat później i sześć miesięcy po przejęciu władzy przez Elona Muska, musiałam wyłączyć komentarze, bo przez cały czas jestem nazywana dzi*ką i ci*ą, a nie mam siły już z tym dłużej walczyć

- stwierdziła w jednym z odcinków swojego podcastu.

Więcej o: