W okresie świąt Bożego Narodzenia na Antarktydzie odbyła się wyjątkowa akcja ratunkowa. Wyjątkowa dlatego, że zaangażowane były w nią trzy państwa, trwała pięć dni i wykorzystano w niej statki, helikoptery i samoloty. Dla tych ostatnich najpierw trzeba było wybudować tymczasowe lądowisko.
Przyczyną była konieczność ewakuacji jednego z naukowców przebywających na stacji badawczej Davis, należącej do Australii, który wymagał profesjonalnej pomocy medycznej. Pasy do lądowania, które stworzono w tym celu, były po prostu wyrównaną lodową powierzchnią kontynentu.
Australijscy naukowcy korzystają obecnie z sezonowego lotniska Wilkins, położonego około 70 km na południowy wschód od stacji badawczej Casey. Lotnisko ma jeden pas startowy o długości 3500 metrów i szerokości 100-150 metrów. Pierwszych pasażerów zaczęło przyjmować w sezonie 2007/2008. Jego budowa zajęła trzy lata (sezony letnie) i kosztowała 46 milionów dolarów australijskich - wtedy była to równowartość około 42 milionów dolarów amerykańskich (dziś ponad 35 mln).
Utworzono je na lodowcu, stąd 70 proc. powierzchni lądowiska stanowi odsłonięty lód, a 30 proc. pokrywa niezbyt głęboka (mniej niż 1 metr) warstwa śniegu. Wilkins operuje między październikiem a marcem, czyli w okresie antarktycznego lata, a i w tym czasie ma sześć tygodni przerwy w działaniu - w szczycie sezonu letniego, kiedy rosnące temperatury topią podpowierzchniową warstwę lodu, zagrażając wytrzymałości pasa.
Tyle że w ubiegłym roku ta przerwa trwała aż 10 tygodni. Ryzyko wydłużających się przerw w funkcjonowaniu portu Wilkins z powodu globalnego ocieplenia ma być jednym z argumentów dla wybudowania stałego lotniska. Główną drogą transportu do Davis pozostaje statek - lodołamacz, pływający z Hobart (z tamtejszego lotniska latają również samoloty do Wilkins).
Australia ma trzy stale zamieszkane bazy na Antarktydzie: Mawson, Davis i Casey, odległe od Australii o około 4-5 tys. kilometrów oraz jedną w rejonie subantarktycznym - na wyspie Macquarie (uwaga - trzeba zwrócić uwagę na to, że poniższa mapa jest "przekręcona" - australijskie bazy znajdują się na wschodnim wybrzeżu Antarktydy).
Australijskie stacje badawcze w Antarktyce. Źródło: antarctica.gov.au
Nowe lotnisko miałoby powstać w okolicy stacji Davis, na wzgórzach Oazy Vestfold. To obszar naturalnie niepokryty lądolodem - stąd określany jest mianem antarktycznej oazy. Port miałby zająć obszar około 2 kilometrów kwadratowych. Australijczycy chcą wybudować lotnisko z prawdziwego zdarzenia - planowany pas startowy miałby 2,7 km długości i 40 metrów szerokości i być stałą konstrukcją, wykonaną z użyciem cementu i betonowych bloków. Będą mogły tam lądować duże samoloty, takie jak Boeing 787 Dreamliner, Airbus A330 czy należący do australijskich sił powietrznych Boeing C-17A Globemaster III (na Wilkins lata obecnie tylko wojskowy C-17 oraz specjalnie zmodyfikowany Airbus A319).
Teren, na którym miałoby powstać nowe lotnisko na Antarktydzie. Źródło: Australian Antarctic Division, antarctica.gov.au
Rząd w Canberze o tej inwestycji myślał od dawna. W 2018 roku ogłosił plan jej zrealizowania, a w grudniu 2019 roku zatwierdził dodatkowe finansowanie na prace przygotowawcze (projekt i oceny środowiskowe), a w lipcu ubiegłego roku ogłosił, że szuka wykonawcy. Powstać ma droga kołowania, płyta postojowa, oświetlenie, budynki terminala, droga dojazdowa z wybrzeża oraz tymczasowa infrastruktura na czas budowy, m.in. jako miejsce zamieszkania pracowników planowanej budowy. Konieczne będzie też stworzenie nowego nabrzeża, do którego będą przybijać statki z transportem materiałów budowlanych, w tym 11,5 tys. betonowych bloków o wadze 10 ton każdy. Projekt określany jest jako "wielomiliardowy".
Niedawno o pomyśle przypomniał brytyjski "The Guardian", którzy przytoczył negatywne opinie niektórych naukowców w tej sprawie.
"Jest to sytuacja bezprecedensowa na Antarktydzie pod względem skali inwestycji i wpływu na środowisko. Chociaż robi się ją w imię nauki, niewielu naukowców podchodzi do tego entuzjastycznie. Tu chodzi bardziej o machanie flagami. Chodzi o umocnienie obecności Australii i naszego roszczenia" - mówi, cytowany przez dziennik, Shaun Brooks, naukowiec zajmujący się środowiskiem w Instytucie Badań Morskich i Antarktycznych Uniwersytetu Tasmanii. Australia rości sobie prawo do 42 proc. masy lądowej Antarktyki.
Zdaniem Shauna Brooksa, lotnisko zwiększy infrastrukturę na kontynencie o 40 proc., jest niepotrzebna i może zaszkodzić środowisku. Jak przypomina "The Guardian", teren pod inwestycję będzie musiał być wyrównany za pomocą wysadzania i kruszenia skał oraz wypełniania wolnych przestrzeni. Dojdzie więc hałas i zanieczyszczenia związane z budową. Po ukończeniu lotnisko mogłoby zagrozić koloniom petreli olbrzymich, fok i pingwinów. Pomysł krytykowała też kilka miesięcy temu australijska partia Zielonych. Według niektórych aktywistów alternatywą mogłoby być na przykład przestawienie się na loty samolotami wyposażonymi w specjalne płozy zamiast kół.
Australijska Dywizja Antarktyczna (Australian Antarctic Division), rządowa agencja podlegająca Departamentowi Rolnictwa, Wody i Środowiska, podkreśla, że budowa lotniska dałaby "znaczący wzrost możliwości", który "zrewolucjonizowałby" działalność naukową, "wzmocnił przywództwo Australii i jej długoterminowe interesy w regionie". W komentarzu przesłanym redakcji "Guardiana" agencja stwierdza:
"Budowa lotniska będzie miała pewne nieuniknione skutki i jesteśmy zobowiązani do zrozumienia jej wpływu na środowisko oraz wdrożenia środków je łagodzących, zgodnie z najwyższymi możliwymi standardami i wymogami prawnymi".
Jeśli inwestycja ruszy i będzie postępować zgodnie z harmonogramem, lotnisko będzie operacyjne najwcześniej w 2040 roku.