Rząd zatwierdził w środę uchwałę w sprawie budowy w Polsce elektrowni atomowej przez amerykańską firmę Westinghouse. To kolejna w ostatnich tygodniach informacja o planowanych inwestycjach w energetykę jądrową w Polsce.
W tym, gdzie, kiedy i jakie elektrownie jądrowe mają powstać, można zacząć się gubić. Zebraliśmy więc to, co wiadomo na ten temat - i czego nie wiadomo.
Zatem spójrzmy na mapę, a później - na szczegóły planów dot. elektrowni atomowych w Polsce:
Plany budowy elektrowni atomowej w Polsce trwają od lat, a obecny państwowy plan postawienia takiej elektrowni nad Bałtykiem to jego najnowsza odsłona. Za przygotowanie procesu inwestycyjnego, kwestie lokalizacji i uzyskania niezbędnych decyzji odpowiada obecnie spółka Polskie Elektrownie Jądrowe.
Pod koniec października zrealizowano ważny krok na drodze do powstania elektrowni: wybrano na partnera technologicznego amerykańską firmę Westinghouse. Pierwsza polska elektrownia atomowa ma być oparta o reaktory Westinghouse AP1000 o mocy 1110 megawatów (MW - lub 1,1 gigawata - GW). Budowa miałaby zacząć się w 2026 roku, a planowana data uruchomienia pierwszego bloku elektrowni to rok 2033. Jeden reaktor będzie produkował tyle prądu, ile wystarczy do zastąpienia średniej wielkości elektrowni węglowej. Maksymalnie mają powstać tam trzy reaktory. 3300 MW oznaczałoby moc równą elektrowni węglowej Opole, trzeciej co do wielkości w Polsce.
Ma ona powstać nad Bałtykiem. Jako najbardziej prawdopodobne miejsce wskazano tzw. lokalizację Lubiatowo-Kopalino w gminie Choczewo. To jednak wciąż "preferowana lokalizacja" - trwa uzyskiwanie niezbędnych zgód i pozwoleń. Gdzie indziej mogłaby powstać elektrownia? W ramach trwających od 2017 roku badań lokalizacji sprawdzano także Żarnowiec w gminie Krokowa - to tam rozpoczęto nigdy nieukończoną budowę pierwszej elektrowni atomowej w Polsce.
Poza "dużym" czy państwowym projektem budowy elektrowni atomowej szczególnie w ostatnich latach zaczęły pojawiać się pomysły innych, niezależnych projektów. Najczęściej dotyczą one małych reaktorów. Jednak październik przyniósł informacje o nowym projekcie pełnoskalowej elektrowni atomowej.
To - jak informuje Ministerstwo Aktywów Państwowych - "projekt biznesowy". Zaangażowane w niego są koreański koncern atomowy KNHP oraz polskie firmy ZE PAK Zygmunta Solorza i państwowa PGE, właściciel m.in. elektrowni Turów i Bełchatów. Współpracować mają też polskie Ministerstwo Aktywów Państwowych i koreański resort odpowiedzialny za energię.
Ten świeży pomysł wywołał wiele uwagi i komentarzy, jednak trzeba zaznaczyć, że jest na bardzo wczesnym etapie. Podczas wizyty Jacka Sasina i przedstawicieli spółek w Korei Południowej podpisano list intencyjny ws. opracowania planu budowy. List intencyjny obowiązuje przez trzy lata, a jeszcze w tym roku firmy mają przygotować studium wykonalności, opis realizacji i planowanego finansowania inwestycji. Prezes PGE Wojciech Dąbrowski zastrzegł w wypowiedzi cytowanej przez PAP, że "ostateczne decyzje o podjęciu dalszych kroków zapadną po opracowaniu planu rozwoju".
Jeśli plany budowy elektrowni zostaną potwierdzone, ma ona powstać w Pątnowie, dzielnicy Konina, w woj. wielkopolskim. To siedziba jednej z trzech elektrowni na węgiel brunatny, które tworzyły ZE PAK (stąd nazwa - Zespół Elektrowni "Pątnów-Adamów-Konin"). Elektrownia Adamów jest obecnie w likwidacji, a do 2024 spółka planuje całkowicie odejść od węgla. Będzie produkować prąd ze źródeł odnawialnych, w tym biomasy oraz - jeśli zostaną zrealizowane najnowsze plany - z atomu.
Według listu intencyjnego spółki zbadają, czy w Pątnowie mogą powstać co najmniej dwa bloki z koreańskimi reaktorami APR-1400, które mają moc 1400 MW. To oznacza, że każdy blok miałby większą moc niż cała elektrownia Pątnów (1200 MW). Maksymalnie możliwe byłoby zbudowanie czterech bloków. W sumie 5600 MW oznaczałoby moc większą od największej dziś elektorowi w Polsce - Bełchatowa, który odpowiada obecnie za nawet 20 proc. produkcji prądu.
Kiedy elektrownia miałaby powstać? Minister Jacek Sasin mówił o tym, że obie elektrownie miałyby działać za 10-11 lat, co oznaczałoby, że blok atomowy w Pątnowie zostałby uruchomiony w tym samym czasie, co "państwowa" elektrownia nad morzem. Pytanie, o ile jest to prawdopodobne czy nawet możliwe. Prace nad elektrownią w gminie Choczewo trwają od lat, wystąpiono już o zgody środowiskowe i administracyjne. W Pątnowie dopiero zaczną się prace sprawdzające, czy elektrownia może tam powstać.
Jakie będzie znaczenie elektrowni dla polskiego systemy energetycznego? Ogólne założenia projektu ujęto w rządowym planie "Polityka energetyczna Polski do 2040 r.".
W ramach "państwowego" atomu ma powstać od 6000 do 9000 MW mocy, a więc pierwsza elektrownia na Pomorzu to dopiero połowa lub 1/3 programu atomowego. W planach jest druga "państwowa" elektrownia. Choć pojawiały się spekulacje, że i ona będzie zbudowana z reaktorami Westinghouse, to rządowy projekt uchwały nie wskazuje jeszcze wybranej technologii. Jeśli założyć, że sprawdzi się rządowy plan budowania bloków jądrowych co 2 lata, to ta elektrownia zostałaby uruchomiona w latach 2038-2042. Z reaktorami Westinghouse miałaby moc do 3000 MW. Jednak w tej chwili nie wiadomo nawet, gdzie miałaby być zbudowana. O kolejnych blokach jądrowych na razie nie wiadomo nic poza tym, że mogą powstać.
Jeśli zrealizowany zostałby plan maksimum - dwie elektrownie państwowego programu jądrowego oraz cztery reaktory w Pątnowie - dałoby to prawie 12000 MW mocy z elektrowni atomowych. Dziś odpowiadałoby to za ponad połowę prądu wytwarzanego w Polsce. Ale za kilkanaście lat będziemy potrzebować więcej prądu, żeby zelektryfikować transport, ogrzewanie czy niektóre gałęzie przemysłu. Zastępując elektrownie węglowe, bloki jądrowe pozwolą uniknąć dziesiątek milionów ton dwutlenku węgla wyemitowanego do atmosfery, zmniejszając nasz negatywny wpływ na klimat Ziemi.
Jednak to wciąż odległa przyszłość. Na razie najbardziej optymistyczny plan zakłada, że - o ile nie będzie żadnych opóźnień - pierwsze 1100 MW prądu z atomu będziemy mieli za 11 lat, w 2033 roku. Kolejne bloki państwowego atomu byłyby oddawane co dwa lata. Opieranie się do tego czasu na węglu oznacza, że będzie on pochłaniał coraz więcej pieniędzy - na sam węgiel, na remont starzejących się elektrowni, na uprawnienia do emisji CO2. Będzie to uderzać w całą gospodarkę - droga, obarczona śladem węglowym energia może odstraszać inwestorów i uderzać w eksport towarów wyprodukowanych w Polsce.
Tym, co może pozwolić zmniejszyć uzależnienie od węgla, zanim ruszą elektrownie atomowe, są odnawialne źródła energii. Rząd planuje także inwestycje w OZE. Zgodnie z rządowym planem do 2030 roku mamy mieć niecałe 6000 MW mocy w wiatrakach na morzu (11000 MW do 2040). Jednak ten sam plan zakładał, że do 2030 roku osiągniemy maksymalnie 7000 MW mocy w fotowoltaice, podczas gdy już w tym roku poziom ten sięgnął 11000 MW. Największym znakiem zapytania są wiatraki na lądzie - PiS na początku rządów praktycznie zablokował możliwość ich budowania, a gdy wreszcie rząd stworzył projekt zmieniający przepisy - trafił on do sejmowej zamrażarki. Mamy więc plany na dalszą przyszłość polskiej energetyki - w formie listów intencyjnych i umów międzynarodowych - ale to, co będzie działo się w najbliższych latach, jest wielkim znakiem zapytania.