Po latach oczekiwania przez branżę, inwestorów czy gminy, władze są bliskie odblokowania inwestycji w elektrownie wiatrowe. Na tym posiedzeniu Sejmu posłanki i połowie zajęli się rządowym projekcie ustawy.
Ostatecznie odrzucili propozycję opozycji i minimalna odległość wiatraków od domów w ustawie to 700 metrów. Po uchwaleniu swoje zmiany może zaproponować Senat - np. by spowrotem zmienić 700 metrów na 500 - jednak wtedy znów ostatecznie zdecyduje Sejm.
Jakie konsekwencje takiego kształtu ustawy? Przyglądamy się propozycjom i temu, co 500, 700 i 2000 metrów minimalnej odległości oznacza dla energii odnawialnej - oraz naszych portfeli.
Na początku swojej kadencji PiS przyjął tzw. ustawę odległościową, która zwiększyła minimalną odległość budowy wiatraków od domów z 500 metrów do 10-krotności wysokości samej turbiny (zasada 10H). W praktyce to nawet 1500-2000 metrów. To (razem z innymi ograniczeniami) sprawiło, że od siedmiu lat wiatraków nie można budować na 99,7 proc. powierzchni Polski - jak widać na poniższej mapie Fundacji Instrat. Nowelizacja i powrót do 500 metrów odblokowałby 7 proc. powierzchni kraju.
Efekt ustawy antywiatrakowej był natychmiastowy. Nowe moce w energii wiatrowej, które systematycznie rosły, od 2016 roku stanęły w miejscu. Dopiero w ostatnich kilku latach udało się przyłączyć nowe wiatraki, jednak w dużej mierze to inwestycje, które były zaplanowane jeszcze przed zmianą prawa.
Ministerka klimatu Anna Moskwa w Sejmie chwaliła tamtą ustawę jako "bardzo dobrą". A jest tak dobra, że rząd... od lat pracuje nad jej zmianą. Rządowy projekt był tworzony długo - co sama szefowa resortu podkreślała - a później miesiącami leżał w sejmowej "zamrażarce". Projekt nie znosi zupełnie zasady 10H, jednak daje furtkę: gminy i lokalna społeczność będą decydować - przez Miejscowy Plan Zagospodarowania Przestrzennego - czy na jej terenie powstaną farmy wiatrowe. Miały posiadać możliwość zezwolić na budowanie ich w odległości mniejszej, niż wynika z zasady 10H, jednak nie mniej niż 500 metrów.
Jednak w trakcie prac sejmowej komisji poseł PiS Marek Suski zaproponował, by tę minimalną odległość 500 metrów zmienić na 700. Stwierdził, że taka odległość została ustalona przez PiS dzień przed posiedzeniem komisji, po "różnych uzgodnieniach wieczornych". Chociaż rząd pracował i "szeroko konsultował" ustawę z odległością 500 metrów (co Moskwa podkreślała), a ministerka nie potrafiła powiedzieć, jakie będą skutki zmiany - to poprawkę poparła, a komisja ją przyjęła. Pojawił się więc trzy możliwości - obecnie 10H (1500-2000 metrów), 700 metrów z poprawki Suskiego i 500 metrów z rządowego projektu. W ustawie przyjętej przez Sejm zostało ostatecznie 700 metrów, choć można spodziewać się, że kontrolowany przez opozycję Senat spróbuje to zmienić.
Jak - w zależności od minimalnej odległości - zmieni się teren dostępny pod inwestycje w farmy wiatrowe? Widać to na mapie, którą przygotowała Ambiens, firma doradcza w branży OZE. Według analityczki Moniki Gąsior wzrost minimalnego dystansu o 200 metrów powoduje zmniejszenie dopuszczonego obszaru o 44 proc. w skali całej Polski. Ale zdaniem branży skutki dla inwestycji będą jeszcze większe, szczególnie w krótkim okresie - bo jest wiele gotowych projektów dopasowanych do wymogu 500 metrów.
Co ważne, to, że dany teren będzie odblokowany w myśl ustawy odległościowej, nie oznacza, że wiatraki na pewno tam powstaną. Poza decyzją lokalnej społeczności w planie zagospodarowania, ważne są też inne czynniki - warunki wietrzne, wyniki oceny oddziaływania na środowisko, aspekty ekonomiczne.
Ze strony rządu i posłów PiS nie padły konkrety co do tego, jakie będą skutki poprawki Suskiego. Jednak zdaniem ekspertów i branży pozornie niewielka zmiana robi wielką różnicę.
Według wyliczeń Fundacji Instrat potencjał energetyki wiatrowej na lądzie wynosi 18 000 MW według założeń liberalizacji do poziomu 500 metrów odległości. W długi terminie miałoby być możliwe nawet 32 000 MW nowych inwestycji. Obecnie mamy niespełna 8 000 MW. Tymczasem 700 metrów w ustawie oznacza, że "zamiast iść po 18 GW (1 GW - 1000 MW) mocy na lądzie w 2030 r. zatrzymamy się krótko po przekroczeniu 11 GW" - informuje Instrat.
Podobne wyliczenia przedstawia Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej za think tankiem Ember. Według nich odległość minimalna 700 metrów oznacza, że do 2030 r. powstaną co najwyżej 4 GW nowych mocy wiatrowych. Tymczasem 500 metrów dawałoby możliwość powstania w tym czasie ponad 10 GW mocy w wiatrakach.
- Każdy 1 GW (1000 MW) energetyki wiatrowej na lądzie wiele znaczy dla polskiej suwerenności i bezpieczeństwa energetycznego - mówi Bernard Swoczyna, ekspert Fundacji Instrat.
Według jego wyliczeń każde 1000 MW mocy może wyprodukować nawet 3,3 TWh energii elektrycznej. To np. 450 wiatraków o mocy 2,2 MW, jednak nowe turbiny mogą mieć znacznie większą moc, nawet ponad 6 MW. Same te liczby większości niewiele mówią - ale przekładają się na konkretne oszczędności w porównaniu do produkcji prądu z paliw kopalnych. - Aby wytworzyć tyle samo prądu z gazu ziemnego - przypomnijmy, że to uzależnienie od niego wywołało kryzys energetyczny i rekordową drożyznę - trzeba by kupić za granicą ponad pół miliarda metrów sześciennych gazu, co przy dzisiejszej cenie z polskiej giełdy daje rachunek na poziomie aż 2 miliardów złotych (nie mówiąc o opłatach CO2) - mówi ekspert. Podobny rachunek dla importowanego węgla kamiennego wskazuje na blisko 1 miliard złotych oszczędności.
Według branży problemem jest nie tylko to, że zmniejszy się obszar, w którym można budować wiatraki. Chodzi też o to, że zmiana jest niespodziewana. Nad zmianą prawa i zasady 10H pracowano od dawna, projekt był konsultowany i wielu inwestorów ma gotowe projekty, które można by stosunkowo szybko realizować, gdy tylko przepisy się zmienią. To dałoby nowe moce już za kilka lat, zwiększając produkcję prądu z wiatraków i zmniejszając uzależnienie od węgla i gazu.
Jednak zmiana 500 metrów na 700 wywraca wiele z nich do góry nogami, blokując nawet większość potencjalnych wiatraków. PSEW sprawdziło ponad 30 projektów nowych farm wiatrowych, które pierwotnie zakładały minimalną odległość 500 metrów. Zwiększenie jej do 700 metrów oznacza zmniejszenie potencjału budowy wiatraków o 60-70 proc.
Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej pokazało konkretne przykłady planowanych inwestycji, które zostaną ograniczone o 60-70 proc. przy odległości minimalnej 700 metrów zamiast 500. Jedna z takich planowanych farm miała liczyć 13 turbin wiatrowych. W odległości 700 metrów mieszczą się tylko cztery z nich.
Inna, większa inwestycja zakłada 35 wiatraków. Z tego przy odległości 700 metrów zostanie tylko 10.
Według cytowanej przez PSEW analizy Urban Consulting wprowadzenie odległości 700 metrów oznacza, że "do kosza" może trafić 84 proc. (w niektórych województwach nawet 100 proc.) planów miejscowych przewidujących możliwość lokalizacji elektrowni wiatrowych.
Zgodnie z założeniami rządowego projektu, gminy będą miały narzędzia do ustalania szczegółowych kryteriów minimalnej odległości planowanej elektrowni wiatrowej od domów.
W uzasadnieniu podkreślono, że ustawa zakłada utrzymanie zasady 10H (minimalny dystan wiatraka od domu to 10-krotność jego wysokści), ale odległość ta może być o zmieniona przez gminę w ramach uchwalanego miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego. Nie może być jednak mniejsza niż 700 metrów (po poprawce Suskiego).
Projekty planu zagospodarowania będą musiały być poddane publicznej dyskusji, by mieszkańcy uzyskali informacje o potencjalnej inwestycji i mogli się wypowiedzieć. Jeśli wiatraki będą w bliskiej odległości (10H lub mniej) od innej gminy, konieczne będzie też uzyskanie opinii tamtejszego samorządu.
Władze gminy przy uchwalaniu planu będą musiały przeprowadzić strategiczną ocenę oddziaływania na środowisko, w ramach której zostaną ustalone istotne czynniki wpływające na lokalizację planowanych elektrowni wiatrowych.