O tym, że żywot Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (International Space Station - ISS) dobiega końca, mówi się coraz głośniej już od paru lat. Budowę stacji rozpoczęto w 1998 roku poprzez połączenie ze sobą pierwszych modułów, a stała załoga zamieszkuje ją nieprzerwanie od 2000 roku. To niezwykły owoc międzynarodowej współpracy kilkunastu krajów, m.in. USA, Rosji, Kanady i wielu państw europejskich. Wcześniej zarówno Rosjanie, jak i Amerykanie planowali wynieść na orbitę własne stacje kosmiczne.
Niestety, ze względu na dość zaawansowany wiek większości elementów konstrukcji, stacja zaczyna szwankować. Rosjanie w swoich modułach od lat zmagają się chociażby z mikropęknięciami, które powodują niewielkie spadki ciśnienia wewnątrz. Roskosmos z powodu coraz częstszych awarii planuje porzucić ISS już w 2025 roku, choć nie podjął jeszcze ostatecznej decyzji.
Amerykanie dopiero na początku stycznia br. potwierdzili, że chcą pozostać na ISS nieco dłużej. Administracja Joe'a Bidena zezwoliła NASA na utrzymywanie swojej obecności na stacji do 2030 roku. Decyzję ciepło przyjęła też Europejska Agencja Kosmiczna, która zapewne zakończy swoją działalność na ISS w tym samym czasie.
Teraz NASA pochwaliła się swoim planem wycofania Międzynarodowej Stacji Kosmicznej z użytku w opublikowanym właśnie raporcie. Amerykanie planują wyhamowanie stacji, tak, by obniżyła swoją orbitę, wpadła w ziemską atmosferę i ostatecznie rozbiła się o wody Oceanu Spokojnego.
ISS ma zostać precyzyjnie nakierowana na punkt Nemo - to tzw. oceaniczny biegun niedostępności, czyli miejsce na oceanie znajdujące się najdalej od jakiegokolwiek lądu (jego lokalizację można zobaczyć na poniższej mapie). Z raportu wynika, że deorbitacja ma nastąpić w styczniu 2031 roku.
Zdaniem NASA, punkt Nemo to idealne miejsce, aby stacja mogła bezpiecznie wejść w atmosferę i wpaść do oceanu. Punkt ten oddalony jest od najbliższej wyspy o 2688 km, a od Antarktydy o prawie 2800 km. Do wybrzeży Ameryki Południowej jest znacznie dalej, bo prawie 3500 km, a od Nowej Zelandii punkt Nemo dzieli ok. 4700 km.
Zarówno NASA, jak i inne agencje w przeszłości sprowadzały już w to miejsce nieaktywne statki kosmiczne. Jak przypomina CNN, szacuje się, że od 1971 roku zatopiono tam 263 takie obiekty.
Po co w ogóle się to robi i dlaczego ISS nie może po prostu pozostać w kosmosie? Po pierwsze dlatego, że niska orbita okołoziemska to bardzo niespokojne miejsce, po którym planetę obiegają tysiące kosmicznych śmieci. Raz na jakiś czas ISS musi nawet odpalać swoje silniki korekcyjne, aby uniknąć zderzenia z jakimś większym elementem, chociażby kawałkiem starego satelity. Każde takie uderzenie wygenerowałoby tysiące kolejnych odłamków, zaśmiecając orbitę jeszcze bardziej.
Po drugie, na niskiej orbicie okołoziemskiej nie panuje całkowita próżnia, a stacja kosmiczna jest wyhamowywana przez znajdujące się na tej wysokości resztki powietrza. Bez utrzymywania stałej prędkości, ISS w końcu w niekontrolowany sposób spadłaby na Ziemię, do czego nie można dopuścić.
Czy zatem po opuszczeniu ISS ludzkość wciąż będzie utrzymywać stałą obecność w przestrzeni kosmicznej? Najprawdopodobniej tak. Międzynarodowa Stacja Kosmiczna nie jest już bowiem jedynym miejscem, które zamieszkiwać mogą astronauci. Chiny, które w ISS nie brały udziału, budują od maja 2021 roku na orbicie Ziemi własną stację kosmiczną. Od czerwca zamieszkują ją nawet chińscy astronauci. Stacja ma być gotowa do końca bieżącego roku i jest to - sądząc po tempie dotychczasowych prac - termin jak najbardziej realny.
Swoje plany budowy własnej stacji kosmicznej od jakiegoś czasu snują Rosjanie. Szef Roskosmosu w dość odważnych słowach zadeklarował w kwietniu 2021 roku, że Rosja jest gotowa zbudować stację do 2030 roku, jeśli "prezydent Władimir Putin wyrazi na to zgodę". Rosjanie podkreślają, że ma być to "narodowa stacja kosmiczna" bez udziału innych krajów, bo - jak twierdzi szef rosyjskiej agencji kosmicznej - tylko budując coś samodzielnie, można zrobić to dobrze.
Łatwo się jednak mówi, a znacznie trudniej jest zrobić. Obserwując ostatnie osiągnięcia Rosjan w eksploracji kosmosu, trudno uwierzyć, że byliby oni w stanie w najbliższym czasie wybudować i wynieść w kosmos (samodzielnie) stację kosmiczną. Tym bardziej, że - jak zakładają - mają na to najwyżej 8 lat. Warto przypomnieć, że dołączony w lipcu 2021 roku do ISS moduł Nauka miał "jedyne" 14 lat opóźnienia. Co więcej, przez problemy z silnikami moduł ledwie dotarł do ISS, a po dokowaniu - z powodu błędu silników - niemalże doprowadził do katastrofy na stacji.
Wreszcie własną stację kosmiczną budują również Amerykanie we współpracy m.in. z europejską agencją ESA, kanadyjską CSA i japońską JAXA. Początkowo budową jednego z elementów stacji stacji miał zająć się rosyjski Roskosmos, jednak (prawdopodobnie z powodu wciąż ochładzających się stosunków Rosji z Zachodem) Rosjanie zerwali współpracę i zrezygnowali ze swojego udziału w projekcie.
Lunar Gateway - bo tak nazwano stację - nie będzie orbitować wokół Ziemi (przynajmniej nie bezpośrednio), ale znajdzie się na bardzo wydłużonej orbicie wokół Księżyca. Będzie też znacznie mniejsza od ISS, ale dzięki swojej lokalizacji ma stać się dla astronautów świetną "bazą wypadową" na Srebrny Glob.
Teoretycznie wyniesienie pierwszego modułu Gateway planowane jest najpóźniej na 2024 rok, a budowa miałaby się zakończyć w 2028 roku, jednak plany te mogą być nieco zbyt optymistyczne. Planuje się, że w przyszłości (najwcześniej w latach 30.) stacja Gateway mogłaby zostać przeniesiona na orbitę wokół Marsa i stanowić bazę przydatną w (również załogowej) eksploracji Czerwonej Planety.
Rosja i Chiny w odpowiedzi na budowę "zachodniej" stacji kosmicznej podpisały w 2021 roku porozumienie zakładające wspólne opracowanie projektu International Lunar Research Station składającej się z dwóch elementów - księżycowego orbitera i bazy na Srebrnym Globie. Teoretycznie stacja ILRS ma być gotowa już w 2035 roku, a projekt jest "otwarty dla wszystkich zainteresowanych krajów".
Więcej ciekawostek na tematpodboju kosmosu przeczytasz na Gazeta.pl