Jak się żyje z koronawirusem w USA? Marek: Złożyłem wniosek o zasiłek dla bezrobotnych. Nigdy wcześniej tego nie robiłem

Maria Mazurek
W Stanach Zjednoczonych jest już więcej przypadków zakażeń koronawirusem niż w Chinach. Najgorsza sytuacja jest w Nowym Jorku, gdzie szpitale są przepełnione i brakuje sprzętu. "W mieście, które nigdy nie śpi, życie zamarło" - mówi Polak, który mieszka tam od 18 lat. Pandemia już uderzyła w gospodarkę, miliony ludzi tracą pracę i zgłaszają się po zasiłek dla bezrobotnych.
Zobacz wideo Koronawirus rozlał się po świecie, a Chiny spieszą z pomocą. W co gra Xi Jinping? [OKO NA ŚWIAT]

Stany Zjednoczone w czwartek wieczorem 26 marca miały łącznie ponad 82 tysiące wykrytych przypadków zakażenia koronawirusem. Najwięcej na świecie (choć w przeliczeniu na liczbę mieszkańców ten ponury ranking wygląda już oczywiście inaczej - przynajmniej na razie). Ofiar śmiertelnych jest ponad 1200. 

Nowy Jork opustoszały jak w filmie grozy 

Ponad połowa zakażeń dotyczy stanu i przede wszystkim miasta Nowy Jork. Ośmiomilionowa metropolia, gęsto zaludniona, w obrębie której miliony ludzi codziennie przemieszczają się do i z pracy. Przemieszczali - bo teraz wygląda to zupełnie inaczej. 

Tomek pracuje dla administracji miasta Nowy Jork - ciągle normalnie, a nawet więcej niż zwykle. Jest jedną z osób, których praca jest niezbędna i nie może zostać w domu, by wykonywać ją zdalnie. Mieszka na Long Island (wyspa częściowo w obrębie miasta, znajdują się na niej dzielnice Brooklyn i Queens) i dojeżdża do pracy pociągiem. Rozmawiamy, gdy jest właśnie w drodze do domu. 

Na ulicach ludzi jest bardzo mało w porównaniu do tego, co dzieje się zwykle. Niewiele z nich chodzi w maskach, zresztą departament zdrowia w mieście nie poleca ich nosić zdrowym osobom. Bardzo mało ludzi się przemieszcza, niewiele firm jest otwartych. Jadę pociągiem podmiejskim z pracy i jest niemal pusty - w kilku wagonach może ze 20 osób. Ci, którzy mogą, pracują z domu

- mówi. 

Marek Dudek mieszka na Staten Island (to jeden z pięciu okręgów Nowego Jorku oraz jednocześnie hrabstwo stanu Nowy Jork). - Autostradą przebiegającą przez Staten Island od strony New Jersey do Brooklynu i dalej na Manhattan i Queens przejeżdża dziennie około 200 tys. samochodów. Rano przez wyspę przejeżdżało się czasem nawet 45-60 minut, dziś - 15-20. Na promach, z których korzysta kilkadziesiąt tysięcy ludzi dziennie, jest ogromnie dużo pustych miejsc - relacjonuje.

Nowy Jork.Nowy Jork. Gazeta.pl

Komunikacja publiczna została w Nowym Jorku zresztą właśnie ograniczona, zniesiono opłaty za autobusy. Za przejazd płaciło wchodząc przez pierwsze drzwi przy kierowcy, teraz teraz wejście do autobusu jest przez ostatnie drzwi, a pierwszych trzech rzędów siedzeń nie można zajmować. 

Tomasz: - Jak jest ładna pogoda, ludzie wychodzą z domów, biegają, spacerują, nie zniknęli zupełnie z parków, ale już nie grają w piłkę na jednym boisku, izolują się od siebie. Każdy trochę się boi, bo nikt nie wie, co go może spotkać. W moim wydziale pracuje ponad 20 osób, z rozmów z nimi wnioskuję, że około trzy czwarte zaczęło się panicznie bać. Ale w sklepach nie ma problemu z zaopatrzeniem, po pierwszej fali masowych zakupów teraz jest już spokojnie, choć wiele sklepów nałożyło ograniczenia dotyczące np. tego, ile osób może jednocześnie wejść do środka.

Koronawirus w Nowym Jorku.Koronawirus w Nowym Jorku. Fot. Kathy Willens / AP Photo

Już ponad tydzień temu w całym stanie (oraz sąsiednich Connecticut i New Jersey) zamknięto kina, siłownie, restauracje, bary i kawiarnie - choć część z nich dostarcza jedzenie na wynos. To widać na ulicach tłocznego zwykle Mahattanu, szczególnie wieczorem, co dla niektórych mieszkańców Nowego Jorku jest szokującym doświadczeniem. 

W mieście, o którym mówiło się, że nigdy nie śpi... życie zamarło. Z ciekawości, zabierając ze sobą specjalną maskę, pojechałem w nocy z soboty na niedzielę na Manhattan. Weekendowa noc około 1-2 nad ranem to tłumy ludzi opuszczających bary, puby czy koncerty. To tłumy turystów przemieszczających się ulicami w kierunku Times Square. Zgiełk, błysk lamp z telefonów robiących zdjęcia i setki żółtych taksówek przejeżdżających w ciągu godziny 7 Avenue to zawsze nieodzowny widok w tej części miasta. Tymczasem zastałem pustkę. W ciągu godzinnej jazdy po Manhattanie naliczyłem nie więcej niż 50 osób! Widziałem może z 10 żółtych taksówek. Co kilkanaście ulic zaparkowany samochód policji. I wciąż ta cisza i puste ulice niczym z filmu grozy. Nie zapomnę tego nigdy w życiu. Nawet po huraganie Sandy, który uderzył w Nowy Jork w 2012 roku, nie było tak ponuro. Dolna część Manhattanu nie miała wtedy prądu. Było ciemno, ale jeździły samochody, charakterystyczne żółte taksówki i przede wszystkim chodzili ludzie!

- opowiada Marek Dudek. 

Nowy Jork, Manhattan.Nowy Jork, Manhattan. Fot. Marek Dudek

Koronawirus uderza w gospodarkę

I tak było zanim jeszcze zaostrzono restrykcje. W Nowym Jorku w niedzielę 22 marca weszło zarządzenie gubernatora stanu Andrew Cuomo, zgodnie z którym otwarte mogą być tylko te miejsca pracy, których działalność jest niezbędna, jak sklepy spożywcze, apteki czy stacje paliw. Zakazane jest przebywanie w grupach, mieszkańców wzywa się, by nie opuszczali domów bez absolutnej konieczności, a jeśli muszą to zrobić, utrzymywali między sobą odległość około 6 stóp (1,8 metra). Linie odmierzające odległość między klientami stojącymi w kolejce do kas pojawiły się też na podłogach wielu sklepów. 

Już wcześniej zamknięto restauracje, bary i kawiarnie - choć część z nich dostarcza jedzenie na wynos. To ma przełożenie na gospodarkę i to tego skutku koronawirusa Amerykanie wydają się bać najbardziej. 

Jeśli chodzi o rynek pracy, to jest tragedia. Gospodarka nowojorska jest mocno nastawiona na turystykę oraz usługi związane z restauracjami, barami, kawiarniami. Ludzie jedzą na mieście, spotykają się, restauracje są zawsze pełne, od śniadania, przez lunche, po kolacje. Teraz to wszystko jest zamknięte, choć potrawy z niektórych restauracji są tylko dostarczane do domów lub na wynos. Duże budowy, na których było bardzo dużo pracowników, są wstrzymane. Cały zachodni Manhattan, który się buduje, od kilku dni stoi, nic się tam nie dzieje

- opisuje sytuację Tomek. 

W czwartek 26 marca poznaliśmy pierwsze dane z gospodarki, które pokazały potężne uderzenie koronawirusa w rynek pracy. Tylko w jednym tygodniu, zakończonym 21 marca, 3,28 mln Amerykanów po raz pierwszy zawnioskowało o wsparcie dla bezrobotnych. Rekord to za mało powiedziane. Nowych wniosków o zasiłki było ponad czterokrotnie więcej niż w przypadku poprzedniego rekordu z października 1982 roku (695 tysięcy). W stanie Nowy Jork takich podań było ponad 80 tysięcy. A dane mogą być nawet niedoszacowane, bo z doniesień amerykańskich mediów wynika, że wiele osób miało problem z rejestracją z powodu przeciążenia systemu. Poza tym, nie wszyscy, którzy w USA tracą pracę, mają prawo do zasiłków. 

Co mogę powiedzieć o sobie w tej kryzysowej sytuacji? Również straciłem pracę na nieokreślony czas. Jestem wśród dziesiątków tysięcy mieszkańców stanu Nowy Jork, którzy złożyli aplikację o zasiłek dla bezrobotnych. Nigdy wcześniej tego nie robiłem. Wypracowany okres pracy pozwala mi jednak mieć nadzieję na 2-3 miesiące pomocy finansowej. Co będzie później - nie wiem. Nie wiedzą tego również inni nowojorczycy. Moje miejsce pracy, Javits Convention Center, jedna z największych hal wystawowych w USA, zostało zamienione na olbrzymi szpital polowy na 1000 łóżek

- mówi Marek. 

Marek ma nadzieję, że firmie uda się zrealizować targi motoryzacyjne, które na razie przeniesiono sprzed Świąt Wielkanocnych na koniec sierpnia. Nie wiadomo jednak przecież, jak sytuacja epidemiologiczna będzie się rozwijać. Na razie przygotowywane są miejsca dla chorych i polowe jednostki powstają nie tylko na Manhattanie. 

Bardzo trudna sytuacja w szpitalach. "To jak apokalipsa"

W nowojorskich szpitalach sytuacja jest już bardzo trudna. Według gubernatora stanu, jeśli chodzi o respiratory, braki są "astronomiczne". "Każdy scenariusz, który jest realistyczny, przerasta możliwości systemu opieki zdrowotnej" - powiedział Andrew Cuomo na konferencji prasowej. Stan złożył duże zamówienie na taki sprzęt, na razie pojawiły się testy wykorzystywania jednego respiratora dla dwóch osób jednocześnie. Pracownicy medyczni są wycieńczeni. 

Szpital Bellevue przygotował kostnicę - w namiotach i z wykorzystaniem samochodów-chłodni. W innym, Elmhurst Hospital Center w dzielnicy Queens, w ciągu 24 godzin z powodu koronawirusa zmarło 13 osób. Niektórzy umierają na izbie przyjęć, jeszcze zanim trafią na oddział. Elmhurst - to szpital publiczny, na 545 łóżek - przekształca się w zakład przeznaczony wyłącznie dla zakażonych koronawirusem. "To jak apokalipsa" - mówi dziennikowi "New York Times" jeden z pracujących tam rezydentów.

Ten szpital to teraz centrum epidemii w Nowym Jorku. I on też rozpoczął przechowywanie ciał w ciężarówce-chłodni. - Nie mam potrzebnego wsparcia, ani sprzętu, którego potrzebuję, by opiekować się swoimi pacjentami. A to Ameryka, powinniśmy być krajem pierwszego świata - mówi występująca w nagraniu wideo "NYT" lekarka z Elmhurst, która na koniec dodaje, że nie obchodzi jej to, że może wpaść w kłopoty za rozmawianie z mediami, chce po prostu przekazać ludziom, że jest naprawdę źle, a ludzie umierają. 

 

Do Nowego Jorku ze stanu Wirginia płynie specjalny okręt-szpital, będący na wyposażeniu amerykańskiej marynarki wojennej. Ma być przeznaczony dla innych chorych niż ci zakażeni koronawirusem i cierpiący na COVID-19 i w tej sposób odciążyć służbę zdrowia w mieście. Wysłanie USNS Comfort gubernator stanu Nowy Jork uzgodnił z prezydentem Donaldem Trumpem. 

USNS Comfort.USNS Comfort. MC2 Chelsea Kennedy / AP

Jednostka może pomieścić nawet 1000 pacjentów, na jej pokładzie są nawet sale operacyjne. Ten okręt wcześniej pojawił się w Nowym Jorku w 2001 roku, by pomóc w leczeniu rannych w wyniku ataków terrorystycznych z 11 września. Poniższe nagranie pochodzi z 26 marca, pokazuje przygotowania USNS Comfort do wypłynięcia: 

 

Nie tylko Nowy Jork, Detroit może stać się kolejnym centrum koronawirusa 

Nowy Jork jest w centrum uwagi, ale nie tylko to miasto ma problemy. Coraz gorzej wygląda sytuacja m.in. w stanach Illinois i Michigan, szczególnie w Detroit. Według doniesień amerykańskich mediów, liczba przypadków koronawirusa w przeliczeniu na mieszkańca w Detroit jest trzecią najwyższą w USA, po Nowym Jorku (z najbliższymi okolicami) i Nowym Orleanie. Eksperci ostrzegają, że może stać się ono kolejnym epicentrum pandemii. 

- Miasto jest kompletnie opustoszałe. Nikogo na ulicach, na zakupach - poza tymi po żywność - mówi nam Erika, która mieszka na przedmieściach Detroit.

Koronawirus w Detroit.Koronawirus w Detroit. Fot. Paul Sancya / AP Photo

- Po drugiej stronie ulicy mamy plac zabaw. Został obklejony policyjną taśmą, by dzieci tam nie chodziły. Wszystkie place zabaw wyglądają tak samo - mówi. Opisuje, że sklepy wpuszczają - jak w wielu innych miejscach - ograniczoną liczbę klientów jednocześnie i działają w ograniczonych godzinach. - Mówią, że robią to po to, by przeprowadzić dezynfekcję i dołożyć brakujący towar, ale ciągle są problemy z niektórymi produktami. 

Detroit to nie jest typowe amerykańskie miasto. To najbiedniejsze duże miasto w kraju, które wciąż podnosi się po bankructwie. Jeden na trzech mieszkańców żyje w ubóstwie, do tego wielu z nich ma cukrzycę i inne choroby, które zwiększają ryzyko związane z przechodzeniem COVID-19. 

- Mieszkam na przedmieściach, w mieście jest znacznie gorzej. Tutaj ludzie nie chodzą teraz do pracy, często mogą pracować zdalnie, w większości to tak zwane niebieskie kołnierzyki (urzędnicy niższego szczebla i pracownicy fabryk). W centrum mieszkają ci, którzy pracują na przykład w sklepach spożywczych i innych miejscach, które nie funkcjonują zdalnie - o ile nadal mają pracę. Jest tam wyższy poziom ubóstwa i niższy opieki zdrowotnej, więc wirus rozprzestrzeni się tam szybciej. Moi przyjaciele mieszkający w centrum są tak przestraszeni, że wcale nie wychodzą z domu - opowiada Erika. 

Jeszcze w styczniu bezrobocie w Detroit było na poziomie 8,8 proc. W tym samym czasie w całych Stanach Zjednoczonych było to 3,6 proc., blisko najniższego poziomu od kilkudziesięciu lat. Teraz wiemy już, że to się zmieni, ale mieszkańcy takich miast jak Detroit mieli trudniejszy start w tym kryzysie. Erika zwraca uwagę na jeszcze jedną kwestię, która może ułatwić pogłębianie się pandemii. 

Nasz system opieki zdrowotnej nie jest do tego przygotowany, nigdy nie był. Tutaj, kiedy dostaniesz kaszlu lub się przeziębisz, nie idziesz do lekarza, by to sprawdził. Idziesz do pracy, bierzesz lek bez recepty i czekasz, aż ci przejdzie. Bo wizyta u lekarza kosztuje, nawet jeśli jesteś ubezpieczony. To kolejny powód, dla którego koronawirus może się w Detroit szybciej rozprzestrzeniać

- mówi. 

Kiedy będzie normalnie?

Prezydent Donald Trump chciałby, by amerykańska gospodarka wróciła do normalnego działania do Świąt Wielkanocnych. Eksperci do spraw zdrowia publicznego ostrzegają, że najgorsze jeszcze nie nadeszło i ten scenariusz nie jest realny. Także nasi rozmówcy są pewni, że nie będzie to możliwe.

Nowojorczycy są zahartowani w problemach od czasów 11 września przez huragan Sandy, aż do teraz, do czasów koronawirusa. Wszyscy podkreślają, że damy radę, tylko trzeba przestrzegać nakazów kierowanych do mieszkańców. Podkreśliłbym, że nie tylko w Polsce brakuje sprzętu, fartuchów czy maseczek. Tutaj również, a system opieki zdrowotnej w Nowym Jorku uważany jest za jeden z najlepszych na świecie. Przecież takiego Armageddonu nie spodziewał się nikt! Dlatego tak bardzo ważne jest, by mówić i robić wszystko ponad podziałami poglądowymi czy partyjno-politycznymi

- podsumowuje Marek Dudek.

Więcej o: