Duża część polskich firm ma poważny problem z płynnością - tak wynika z raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE). Raport powstał na podstawie ankiety przeprowadzonej w pierwszych dwóch dniach kwietnia wśród 400 przedsiębiorstw. Zatrzymanie gospodarki z powodu pandemii koronawirusa to dla niektórych ryzyko, że nie przetrwają.
Właścicieli firm lub osoby nimi zarządzające zapytano między innymi o ocenę sytuacji finansowej. Ponad jedna czwarta z nich - 26 proc. - uważa, że ma zapasy finansowe, które pozwolą przetrwać firmie dłużej niż trzy miesiące. Najwięcej wśród nich jest średnich firm, zatrudniających od 50 do 249 osób - 33 proc. (podobnie odpowiedziało 27 proc. mikrofirm - od 2 do 9 pracowników, 15 proc. małych - od 9 do 49 pracowników i 26 proc. dużych - od 250 pracowników).
22 proc. ogółu badanych firm uznaje, że pieniędzy wystarczy im na nie więcej niż kwartał, 30 proc. - na maksymalnie 1-2 miesiące, a 18 proc. przyznaje się, że nie ma żadnych zapasów środków finansowych.
To, że małe firmy maja małe zapasy finansowe, nie było dla nas większym zaskoczeniem. Natomiast nie ukrywam, że w przypadku średnich i dużych przedsiębiorstw spodziewaliśmy się, że ich zapasy gotówki są jednak większe. Zwróciłbym uwagę na to, że 26 proc. mówi, że są w stanie przetrwać dłużej niż kwartał. My się obawialiśmy, że w tej kategorii wynik będzie niższy. To firmy przede wszystkim handlowe i produkcyjne, czyli duzi pracodawcy
- mówi Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora PIE. Ale i odsetek firm bez odłożonej gotówki wśród największych - 14 proc. - nie jest powodem do optymizmu. Jeśli chodzi o branże, to najgorzej jest w usługach. Z jednej strony oczywiście dlatego, że to sektor, który w dużej części został zmuszony do zaprzestania działalności z powodu nałożonych przez państwo restrykcji. Do tego, jak zauważa ekspert Polskiego Instytutu Ekonomicznego, usługi w Polsce to też w dużej mierze drobny biznes, który żyje często z miesiąca na miesiąc.
Firmy, które gospodarcza hibernacja wpędza w poważne kłopoty, wybierają dwa wyjścia: tną pensje pracownikom lub ich zwalniają. Aż 46 proc. firm mówi, że zamierza obniżyć wynagrodzenia wszystkim zatrudnionym., 36 proc. chce zostawić pensje bez zmian, 4 proc. ściąć je tylko kadrze zarządzającej i menedżerom, a 3 proc. wciąż planuje wynagrodzenia podnieść. Tutaj istotny może być fakt, że ponad połowa firm biorących udział w badaniu - 56 proc. - chce skorzystać z tzw. tarczy antykryzysowej, czyli dofinansowania pensji w zamian za utrzymanie zatrudnienia. Zgodnie z założeniami wspomnianej tarczy, dofinansowanie wynosi 40 proc. pensji, kolejne 40 proc. wypłaca pracodawca i oznacza to konieczność ścięcia tych pensji o 20 proc.
Ale są przedsiębiorstwa, które mimo wszystko deklarują zwolnienia - to 28 proc. respondentów w ankiecie Polskiego Instytutu Ekonomicznego. 22 proc. z nich chce zwolnić do 10 proc. zatrudnionych, 20 proc. od 10 do 25 proc., a 30 proc. od 25 do 50 proc. załogi.
Firmy mają problemy teraz, bo nie mogą prowadzić normalnej działalności lub nie mają popytu na swoje towary czy usługi. Restrykcje i izolacja społeczna, które zamroziły dużą część gospodarki, prędzej czy później będą się musiały skończyć - choć jak na razie wciąż nie wiadomo, kiedy gospodarka zostanie odblokowana, zgodnie z zapowiedzią Mateusza Morawieckiego ze środy 8 kwietnia, rząd przedstawi swój plan w tej sprawie dopiero po świętach wielkanocnych. Ale nawet jeśli to się stanie, problemy nie znikną, w tym problemy z płynnością firm.
Jeżeli firmy zaczną opóźniać płatności, pojawią się trudności z regulowaniem zobowiązań dużych firm na rzecz mniejszych podwykonawców, to tam, gdzie zapasów gotówki nie było do tej pory albo one się bardzo szybko kończą, te zatory płatnicze mogą zrobić dużo więcej szkody niż nawet taki krótki czy średnioterminowy lockdown. A z zatorami mamy przecież problem nawet w czasach koniunktury
- mówi Andrzej Kubisiak.
- W momencie powrotu do normalnej aktywności gospodarczej, jeśli firma zrealizuje usługę, a pojawi się przestój w płatnościach, to musi odprowadzić podatki, dochodowy czy VAT, zapłacić ZUS, nawet jeśli przychód jest tylko w księgach, a jeszcze nie ma go na koncie. Dlatego kwestie płynnościowe są absolutnie kluczowe i tak ważne są mechanizmy wsparcia, takie jak bardzo elastyczne kredyty dla firm - dodaje ekspert PIE.
W środę po południu, już po raporcie i komentarzu Polskiego Instytutu Ekonomicznego, premier wraz prezesem Narodowego Banku Polskiego przedstawił założenia tzw nowej tarczy. Znamy na razie jej ogólne założenia, ma polegać na dotacjach kierowanych do firm, które to subwencje w części będą bezzwrotne. Program ma być przeznaczony przede wszystkim dla mikro, małych i średnich przedsiębiorstw i ruszyć w ciągu 2-3 tygodni. Łącznie ma być na niego przeznaczonych 100 mld zł. Na razie organizacje zrzeszające pracodawców wypowiadają się o nowym pomyśle pozytywnie.
"Po Tarczy 1.0 mającej 91 stron; Tarczy 2.0 w Sejmie 91 stron, dziś Tarcza Finansowa z rzeczywistymi propozycjami dot. utrzymania płynności finansowej-podstawa to ust. o systemie instytucji i rozwoju - teraz wdrożenie i informacja do firm od kiedy, na jakich warunkach" - napisał Arkadiusz Pączka z Pracodawców RP.
Konfederacja Lewiatan, która z nadzieją patrzy na program, ma pewne zastrzeżenia co do planu rozdziału środków. "Wątpliwości może budzić podział środków ze względu na wielkość firm, w szczególności relatywnie niewielka kwota przeznaczona dla dużych przedsiębiorstw, które zatrudniają w naszym kraju ponad 3 mln pracowników. To właśnie tam znajduje się znacząca część cennych miejsc pracy, które decydują o wysokiej pozycji konkurencyjnej naszej gospodarki" - pisze w komentarzu Grzegorz Baczewski, dyrektor generalny Konfederacji Lewiatan.