Epidemia koronawirusa w Polsce (i nie tylko) przyniosła, poza zakażeniami, ogromną presją na system ochrony zdrowia i kryzysem gospodarczym także - niestety - wyraźny wzrost zgonów. Szczególnie widać było to w listopadzie ubiegłego roku. Ta dynamika na szczęście spada, a w każdym razie spadała w lutym. Tak wynika z najnowszych, wstępnych danych na ten temat opublikowanych przez Ministerstwo Cyfryzacji.
W lutym w Polsce zmarło łącznie 39 701 osób. To wyraźnie mniej niż w styczniu - wtedy było to blisko 49 tys. osób, grudniu (54 tys.) i wspomnianym już listopadzie (66 tys.). To oczywiście pozytywny znak. Demograficzna wyrwa, jaką zapewne koronawirus spowodował, sprawiła, że w ubiegłym roku w Polsce zmarło najwięcej osób po II wojnie światowej i znacznie więcej niż zakładały prognozy. Tych "nadmiarowych" śmierci było, według szacunków Ministerstwa Zdrowia, około 67 tysięcy.
To przerażająca liczba, dlatego jakakolwiek poprawa w tym zakresie cieszy. Jak zauważa ekonomista Rafał Mundry, w lutym zanotowaliśmy najmniej zgonów od września ubiegłego roku.
To jak na razie wstępne dane, publikowane w Rejestrze Stanu Cywilnego i mogą się nieco różnić od publikowanego co miesiąc (w marcu będzie to 23. dzień tego miesiąca) raportu Głównego Urzędu Statystycznego. Z tego też powodu zapewne liczby dotyczące danych z ubiegłego roku w cytowanym tweecie Rafała Mundrego różnią się od zamieszczonych na poniższej mapie - my, przygotowując wyliczenia, opieraliśmy się wyłącznie na statystykach Ministerstwa Cyfryzacji.
Trend jest jednak zauważalny - przypadków śmierci mamy coraz mniej, choć wciąż więcej niż w ubiegłym roku. W lutym liczba zgonów była o ponad 12 proc. wyższa niż w tym samym miesiącu ubiegłego roku, kiedy pandemia dopiero zaczynała rozlewać się z Chin na inne państwa (w Europie początkowo były to przede wszystkim Włochy).
Lutowa sytuacja nie była taka sama w całej Polsce. W niektórych województwach notowano kilkuprocentowe przyrosty zgonów rok do roku, w innych ta zmiana była wciąż dwucyfrowa. Największy wzrost widać było w warmińsko-mazurskim (o 34,16 proc.), lubuskim (o 35,68 proc.) i podlaskim (36,11 proc.).
Wciąż wyraźny wzrost zgonów w porównaniu z ostatnimi latami widać w danych tygodniowych, które także można wydobyć z Rejestru Stanu Cywilnego. Początek tego roku nie pokazuje już tak dużej różnicy wobec tego, co obserwowaliśmy w "zwykłych" latach, niemniej ona jest. Przy czym warto zauważyć, że Ministerstwo Cyfryzacji w swoich danych nie wskazuje na to, co było przyczyną zgonów, ale tak zatrważający wzrost śmiertelności Polaków, sprzężony w czasie z najsilniejszą jak dotąd w Polsce, drugą falą pandemii, pozwala domniemywać, że mógł to być koronawirus - jako przyczyna bezpośrednia i pośrednia.
Co stoi za lutowym osłabieniem tej ponurej dynamiki? Trudno wyciągać niepodważalne wnioski. Na efekt szczepień mogło być jeszcze za wcześnie, choć Rafał Mundry zauważa, że najmocniej, w porównaniu do stycznia, zmniejszyła się liczba zgonów wśród mężczyzn powyżej 65. roku życia, którzy należą przecież do grupy ryzyka.
Ale też trzeba mieć na uwadze, że trzecia fala rozpędziła się dopiero pod koniec lutego. Właśnie zanotowaliśmy największy dobowy przyrost zakażeń w jej ramach (i w tym roku) - 10 marca stwierdzono ponad 17 tysięcy nowych przypadków. Tylko w ciągu ostatniej doby zmarło blisko 400 osób. Od 1,5 tygodnia na Warmii i Mazurach, a od najbliższej soboty także na Pomorzu, obowiązują zaostrzone restrykcje, które dotykają m.in. handlu (zamknięta większość sklepów w galeriach handlowych) i turystyki (nieczynne hotele). To samo może spotkać niedługo inne województwa.
Coraz mocniej obciążona jest służba zdrowia. Za wzrostem zakażeń, hospitalizacji i zajętości respiratorów, może pójść - oby nie - wzrost zgonów. Choć trwa akcja szczepień przeciwko koronawirusowi, z pewnością nie jest to jeszcze czas na oddech i odpuszczenie ostrożności.