Po raz pierwszy o paszportach covidowych usłyszeliśmy w drugiej połowie 2020 roku, gdy pełną parą trwały jeszcze prace nad szczepionkami przeciwko koronawirusowi. W założeniu miały to być dokumenty pozwalające na stosunkowo swobodne uczestniczenie w życiu publicznym (chociażby wejście do kina czy restauracji), ale przede wszystkim na w miarę normalne (na tyle, na ile to możliwe podczas pandemii) podróżowanie wewnątrz Unii Europejskiej.
Dziś można już śmiało powiedzieć, że z tych założeń niewiele pozostało, a zamiast jednolitego systemu zawsze działających "przepustek" mamy festiwal chaosu wywołany wprowadzaniem i ciągłymi zmianami przepisów wjazdowych.
Co prawda od 1 lipca 2021 roku w Unii Europejskiej obowiązuje wspólny system "paszportów covidowych", czyli świetnie znanych nam już dziś certyfikatów z kodem QR skanowanych np. podczas przekraczania granicy lub wchodzenia do teatru czy na koncert. Jednolity system faktycznie pozwala sprawnie potwierdzić, że w ciągu roku (od 1 lutego 2022 roku jest to już tylko dziewięć miesięcy) przyjęliśmy szczepionkę przeciw koronawirusowi lub wyszliśmy z choroby COVID-19 w ciągu ostatnich sześciu miesięcy, a więc mamy wykształconą odporność.
Wspólne akceptowanie kodów wydawanych przez różne kraju Unii oznacza, że możemy pokazać polski QR kod restauratorowi we Włoszech, a ten zweryfikuje jego autentyczność przy pomocy swojego telefonu, tak samo jak w przypadku włoskiego green passa. I odwrotnie. Dziś unijne certyfikaty są akceptowane we wszystkich krajach Wspólnoty oraz w 33 krajach i terytoriach spoza UE, m.in. w Turcji czy na Ukrainie. A to ogromny sukces.
Wprowadzenie paszportów covidowych niemal wcale nie ułatwiło jednak podróżowania po UE. Nie jest niestety tak, że wystarczy pokazać unijny certyfikat zaszczepienia, aby wjechać do dowolnego kraju UE. Multum wprowadzanych (i ciągle zmienianych) przepisów sprawia bowiem, że paszporty covidowe nie spełniły swojego zadania.
Najważniejszy problem wynika z tego, że przepisy wjazdowe są ustalane nie wspólnie, ale przez każde państwo samodzielnie, dlatego w każdym panują zupełnie inne zasady. Kompletnie różne są zatem wymogi, które trzeba spełnić, aby przedostać się z jednego państwa do drugiego, pomimo posiadania paszportu covidowego.
A pierwszym absurdem jest już ważność paszportu covidowego, która w różnych krajach może być inna. I tak jeszcze w zeszłym tygodniu w Polsce za zaszczepionego uznawało się obywatela, który na granicy pojawił się najpóźniej rok po pełnym zaszczepieniu, a we Włoszech po dziewięciu miesiącach. Teraz (po wprowadzonej 1 lutego zmianie) w Polsce i w wielu innych krajach UE jest to (zgodnie z ważnością unijnego certyfikatu) dziewięć miesięcy.
Tymczasem Włosi nieco skomplikowali swoje zasady. Podczas przekraczania granicy służby akceptują certyfikaty wystawione najdalej przed dziewięcioma miesiącami, jednak wewnątrz kraju (np. przed wejściem do restauracji lub muzeum) za zaszczepione uznaje się osoby, które przyjęły drugą lub trzecią dawkę szczepionki nie więcej niż przed sześcioma miesiącami.
Jeszcze inne przepisy panują z kolei (od 16 stycznia br.) w Danii. Duńczycy za zaszczepionych uznają osoby, które przyjęły drugą dawkę szczepienia w ciągu ostatnich pięciu miesięcy. Osoby zaszczepione trzecią dawką za zaszczepionych są już jednak uznawane... bezterminowo. Aby jeszcze bardziej skomplikować sprawę, dodajmy, że przepisy te dotyczą jednak wyłącznie osób pełnoletnich.
To jednak nie koniec komplikacji. Polska i Włochy za ozdrowieńców uznają osoby, które przeszły chorobę najpóźniej sześć miesięcy wcześniej. Swój status można potwierdzić przy pomocy unijnego certyfikatu covidowego. Dania jednak za ozdrowieńców uznaje osoby, które na granicy przedstawią pozytywny wynik testu PCR (test antygenowy nie jest akceptowalny) wykonany w okresie od 14 dni do 180 dni przed dniem wjazdu.
Przykładów jest oczywiście znacznie więcej i nie da się zawrzeć wszystkich w tym tekście. Zanim wybierzemy się jednak za granicę, trzeba dokładnie sprawdzić, jak długo szczepienie jest "ważne" w rozumieniu przepisów lokalnych. Trzeba też być stale na bieżąco, bo poszczególne kraje lubią raz na jakiś czas zmienić przepisy wjazdowe lub obowiązujące na miejscu.
Posiadanie statusu osoby zaszczepionej lub ozdrowieńca nie oznacza jeszcze jednak, że wjedziemy do dowolnego państwa UE. Każdy kraj prowadzi bowiem własną politykę testowania przyjezdnych. W przypadku Polski zaszczepieni muszą wykonać test przed przylotem spoza strefy Schengen, ale nie muszą tego robić, jeśli przylatują z jednego z krajów należących do Schengen. Inne zasady obowiązują jednak na granicach lądowych i morskich, dlatego trzeba dokładnie sprawdzić je przed powrotem do kraju.
Włochy od 16 grudnia 2021 do 31 stycznia 2022 wymagały od wszystkich zaszczepionych i ozdrowieńców wykonania przed przylotem testu na obecność koronawirusa, jednak zmieniły strategię i obecnie zadowalają się unijnym certyfikatem. Duńczycy obecnie również nie wymagają testów od zaszczepionych i ozdrowieńców.
Potrzebują ich jednak na przykład Finowie. Przy wjeździe do Finlandii zaszczepieni muszą pokazać negatywny wynik testu, jednak paszport covidowy sprawia, że nie muszą wykonywać drugiego testu po przylocie.
Tu jednak ważna uwaga. Niektóre kraje mają inne zasady wjazdu w zależności od kraju, z którego przylecieliśmy i każdy ma własną listę przypadków, w których testy nie są wymagane lub dla których przepisy wjazdowe są inne od standardowych. Ważność testów jest też inna w zależności od kraju, ale najczęściej wynosi 24 godziny, 48 godzin lub 72 godziny.
Przed wylotem trzeba więc najlepiej dokładnie przestudiować niezwykle obszerne zasady wjazdu opisane na stronach polskiego MSZ oraz zagranicznego odpowiednika. I to dwa razy, aby mieć pewność, że na lotnisku nie zostaniemy odprawieni z kwitkiem.
Więcej na temat pandemii przeczytasz na Gazeta.pl
Ostatnia kwestia to tzw. formularze lokalizacyjne, które pomimo istnienia paszportów covidowych stosuje wiele krajów UE. Są to mniej lub bardziej szczegółowe oświadczenia dotyczące tego, skąd, kiedy, gdzie i na jak długo przylatujemy. Najczęściej wymagane jest m.in. podanie numeru lotu i miejsca w samolocie, nazwy i adresu hotelu, polskiego adresu zamieszkania czy numeru telefonu. Nie byłyby dużym kłopotem, gdyby nie jeden szczegół.
Tu znów każdy kraj UE stosuje własne zasady. Niektóre kraje ich nie wymagają (np. Finlandia), inne zezwalają na wypełnienie formularzy odręcznie w samolocie (np. Polska), a jeszcze inne proszą, aby formularz wypełnić przez internet przed wylotem (np. Włochy). W wielu państwach (np. w Hiszpanii) otrzymujemy na adres mailowy dodatkowy kod QR, który trzeba przedstawić obsłudze lotniska po przelocie.
Problem w tym, że i tu panuje gigantyczne zamieszanie. Niemal każdy z krajów UE stosuje własny wzór formularza, a często przed jego wypełnieniem trzeba założyć konto na danej platformie umożliwiającej wygenerowanie kodu wjazdowego. Informację o tym, gdzie można wypełnić formularz odpowiadający przepisom danego kraju, trzeba szukać w internecie, np. na stronie polskiego MSZ.
Czytając wszystkie te zasady można dość do wniosku, że najlepiej byłoby w ogóle nie ruszać się z domu. Problem w tym, że nikt nie wie, ile jeszcze potrwa pandemia. Co, jeśli podobne obostrzenia wjazdowe pozostaną z nami jeszcze przez wiele lat? Przecież nie jest to wykluczone. Początkowo obostrzenia wprowadzane były najwyżej na kilka miesięcy. Tymczasem pandemia trwa już dwa lata i końca na razie nie widać. A od tego czasu każdy z krajów UE co chwila zmienia zasady wjazdu i wymaga coraz to nowego pliku dokumentów, które trzeba przedstawić na granicy.
Dlaczego w takiej sytuacji państwa UE nie mogły zjednoczyć się i wypracować wspólnych zasad podróżowania wewnątrz Wspólnoty z wymyślonym przecież przez UE paszportem covidowym? Dlaczego bez większego trudu udało się stworzyć wspólny certyfikat covidowy, jednak nie da się wprowadzić jednej unijnej platformy, na której wypełnialibyśmy formularze wjazdowe? I to w każdym z używanych w UE języków, tak aby każdy mógł zrobić to szybko, łatwo i wygodnie.
Już samo ustalenie jednolitej ważności szczepienia (np. na te dziewięć miesięcy) w całej Unii znacznie uprościłoby życie. Jeśli dodać do tego np. obowiązek wykonania szybkiego i taniego testu antygenowego po przylocie, mielibyśmy całkiem rozsądne w dzisiejszych realiach zasady. Niezależnie od kraju, do którego się udajemy. Tymczasem mamy gigantyczny chaos i zmieniające się co kilka tygodni przepisy covidowe, w których trudno jest się komukolwiek dziś połapać.